W Polsce za odpowiednią opłatą można załatwić właściwie wszystko. Dzieje się tak, bo Polacy nieprawdopodobnie ciężko i intensywnie pracują. Międzynarodowe zestawienia pokazują Polskę w światowej czołówce pod względem intensywności pracy. Do tego możemy się pochwalić niezłą produktywnością.

Wielu godzin pracy nie rejestruje się lub rejestruje się częściowo ze względu na bardzo dużą szarą i czarną strefę zatrudnienia. We Francji podczas fali upałów związki zawodowe i dziennikarze mówią o konieczności zapewnienia pracownikom odpoczynku w ciągu dnia. W wielu sklepach i barach, ale także w innych miejscach pracy wprowadzono długą sjestę w okolicach południa. W Polsce zaciskamy zęby i bohatersko przepracowujemy cały dzień, i więcej – bo nadgodziny są normą, a nie czymś „ponad” normę. Nic dziwnego, że temperatury 25 stopni, które Francuz uważa za rozkoszne, Polak określa mianem nieznośnych upałów.

Transformacja systemowa

Gdy zaczęła się transformacja systemowa w latach 90., wiele sektorów nie otrzymało podwyżek ani nie domagało się ich specjalnie. Wiadomo było bowiem, że pracuje się w nich na kilka etatów i zarabia się w ten sposób więcej, niż przyniosłyby jakiekolwiek dające się wyobrazić podwyżki. Na przykład był to codzienny sposób radzenia sobie z całkowicie nieadekwatnym poziomem wynagrodzeń na uczelniach. Przed transformacją z akademickich pensji, zwłaszcza asystenckich, też dawało się utrzymać z wielkim trudem, ale istniały liczne zniżki, np. na komunikację publiczną. Istniał dostęp do darmowych lub bardzo tanich usług takich jak domy asystenckie. Transformacja stopniowo likwidowała je wszystkie, nie dając lepszych wynagrodzeń. Jednak można było dobrze, ba, znakomicie dorobić, prowadząc dodatkowe zajęcia dydaktyczne. Znałam osoby prowadzące zajęcia na różnych uczelniach, publicznych i prywatnych po 8 do 10 godzin dziennie, przez cały tydzień, z weekendami włącznie. W ten sposób zbudowano polską klasę średnią i tak modny obecnie dyskurs: „ciężko pracowałem, więc mam – czego oczekują te młode obiboki?!”.

Społeczna cena ciężkiej pracy

To prawda, osoby funkcjonujące w takim trybie bardzo ciężko pracowały. Cała Polska ciężko pracuje. Ale za jaką społeczną cenę?
Francuski filozof Bernard Stiegler twierdzi, że praca ludzka składa się nie tylko z aktywności, energii wydatkowanej na produkowanie (negotium), lecz także z produktywnego czasu wolnego (otium), gdy człowiek nie tylko się regeneruje, lecz także zbiera doświadczenia, wchodzi w relacje z innymi ludźmi, rozważa sens i cel swojej pracy. Wreszcie – doświadcza własnego życia, bo pracuje się, żeby żyć, a nie odwrotnie. Istnieją też grupy pracownicze – takie jak pracownicy uczelni – które zawsze miały specjalny czas niekontrolowalnej pracy, przeznaczony na refleksję, czytanie, badania naukowe. Ten właśnie czas w potransformacyjnej Polsce zaczęto wypełniać zadaniami przynoszącymi bezpośrednio dochód – negotium.
Praca buduje wartości tylko wtedy, gdy zawiera w sobie zarówno otium, jak i negotium. Jednak w neoliberalizmie otium zostało wchłonięte przez negotium – wszystko, co robimy, musi być produktywne. Nowoczesne zarządzanie oparte na algorytmach całkowicie wchłonęło otium i zoptymalizowało proces pracy. Czyni to pracę tańszą, likwiduje „nieproduktywne przestoje” i wszelkie „nieproduktywne zapasy”. Jednak jednocześnie sprawia, że organizacje działają na styk i stają się nieprawdopodobnie wrażliwe na wszelkie zakłócenia. Główny problem modelu opartego na optymalizacji polega na tym, że nie istnieją żadne plany B i nie ma strategii przetrwania – istnieje wyłącznie strategia sukcesu. Jak mamy idealne warunki, to wszystko działa. A gdy wystąpi jakiekolwiek zakłócenie, nie mówiąc o pandemii – to system pada, bo jest na takie zdarzenia nieodporny. Inwestorzy i zarządzający robią, co mogą, żeby się przed tym ryzykiem zabezpieczyć i przenoszą je na pracowników. To pracownicy, nie przedsiębiorcy (jak głoszą definicje przedsiębiorczości), są obecnie nośnikami ryzyka. To pracownik zabezpiecza firmę przed ryzykiem i niepewnością, a nie, jak mówią wszystkie klasyczne podręczniki zarządzania, menedżer. Dzieje się tak poprzez optymalizację zatrudnienia – pracownikowi płaci się wyłącznie za produktywny czas, odliczony co do minuty, w dodatku uzależniony od popytu i oceny przez konsumenta. W klasycznym systemie zarządzania menedżer brał odpowiedzialność za ryzyko wahań produkcji i płacono pracownikom za cały tydzień pracy, nawet jeśli były przestoje. Zarządzanie optymalne sprawia, że produkcję przenosi się tam, gdzie kosztuje ona najmniej (outsourcing), włącznie z odpowiedzialnością za nią (podwykonawstwo). Optymalizuje się też przez prekaryzację i oparcie się na biedaprzedsiębiorcach – czyli pracownikach, którzy sami ponoszą koszty swojego zatrudnienia i doskonalenia zawodowego, i którym płaci się wyłącznie za czas produktywny.
Kolonizacja świata przez negotium sprawia też, że nie ma przestrzeni na refleksję, co uniemożliwia twórcze rozwiązywanie problemów, gromadzenie doświadczeń, uczenie się. System ani jego bohaterowie nawet nie wiedzą, że brakuje im tej przestrzeni. To błędne koło, bo gdy stale pracuje się produktywnie, to nie ma czasu na refleksję i nie widzi się, jak bardzo wielu rzeczy się nie wie lub jak wiele codziennych działań można robić inaczej. Bezustanni pracusie są na ogół bardzo zadowoleni z tego, co robią, nawet jeśli popełniają kardynalne błędy lub wręcz dopuszczają się wobec podwładnych aktów sadyzmu – właśnie dlatego, że nie mają czasu na refleksję. Bezustanna praca zabija wyobraźnię, wrażliwość i autorefleksję.

Społeczeństwa wypalenia

Niemiecko-koreański filozof Byung-Chul Han nazywa współczesne społeczeństwa Zachodu „społeczeństwami wypalenia”. Neoliberalny kapitalizm nie umie już wytwarzać własnych pragnień, lecz zużywa wartości, które powstały poza nim i wyjaławia wszystko, co zawłaszczy. Ludzie pracują, bo muszą, ale nie daje im to szczęścia ani nawet zadowolenia. Wykonują automatyczne czynności – bo tak jest optymalnie. Produkują identyczne produkty – bo optymalizacja to idealna standaryzacja. Kierują się identycznymi standardami i podlegają identycznym, ciągłym ocenom. Próbują bronić się przed zanikiem tożsamości, nosząc różnorodne ubrania i produkując autoprezentacje, które nazywają tożsamościami, ale to są fasady, które mają zakryć koszmar identyczności. Byung-Chul Han nazywa ten stan rzeczy „piekłem tego samego” – praca jest idealną monotonią, a czas wolny zapełnia konsumowanie, ale konsumowanie produktywne – nowoczesny konsument wciąż ocenia gwiazdkami to, co konsumuje za zarobione przez siebie pieniądze, głosuje w marketingowych konkursach, ciężko pracuje w ramach różnych strategii brandingu. Nie ma przestrzeni ani czasu na nic więcej. Człowiek musi mieć jakieś poglądy, więc przymierza, jakie mu pasują, w sondażach opinii publicznych. Jest coraz bardziej sfrustrowany i zły, więc przemawiają do niego postawy ekstremalne, nienawistne, nawet jeśli na ogół to ukrywa przed sąsiadami. Przyłącza się do klastrów ocen, poglądów i uczuć. Byung-Chul Han pisze, że przynosi to wielką pandemię wypalenia. We współczesnym człowieku nie ma prawdziwego pragnienia – Eros działa na zasadzie niespodziewanego spotkania z innością, różnicą, odmiennością. Kto się czubi, ten się lubi – mówi dawno nieaktualne już przysłowie. Co zostało? Bernard Stiegler odpowiada na to pytanie, wskazując na impulsy, popędy. Niesublimowane i niepoddane twórczym metamorfozom przez wyższe wartości i uczucia bywają niskie, wrogie, wyalienowane, egoistyczne. Neoliberalna filozofia głosi: „człowiek jest egoistą”. To samospełniająca się przepowiednia.
Czy jest jakaś nadzieja w tym wszystkim? Tak, i przynosi ją czterodniowy tydzień pracy. Być może ci, którzy są uzależnieni od ciągłej produktywności, znajdą sobie inne, powtarzalne zajęcia, ale na szczęście istnieją także te krytykowane tak często w mediach „młode obiboki”, czyli osoby ceniące otium i marzące o nim. Może na początek przez trzy dni poleżą do góry brzuchem nad rzeką. Może potem zajmą się uprawą agrestu w ogródku pod blokiem w przedłużone weekendy. Wreszcie odpoczną, pomyślą i przywrócą polskiemu światu pracy człowieczeństwo. Nie, system neoliberalny nie będzie wtedy działał i możemy zapomnieć o optymalizacji. To dobrze – nadal jest możliwy ratunek przed tyranią nihilizmu, gdzie dwa grosze zysku są ważniejsze niż żywe drzewo, „bo po co ma być coś, skoro może nie być nic?”.