„W sprawie gwarancji zatrudnienia” Pavliny Tchernevej jest już po polsku! Czuję się trochę, jakbym dopuszczał się nepotyzmu. W ciągu minionych kilkunastu miesięcy nie raz i nie dwa zachwalałem pracę tej amerykańskiej ekonomistki bułgarskiego pochodzenia. Także tutaj. Uważni czytelnicy tej kolumny pamiętają pewnie, że Tcherneva dostała nawet tytuł Ekonomistki roku 2020 w subiektywnym, dorocznym konkursie (uwaga, już niebawem rozstrzygnięcie edycji 2021!). To, co ważne i dobre, domaga się jednak powtarzania.
Książka „W sprawie gwarancji zatrudnienia” to proste oraz przystępne objaśnienie jednej z najgorętszych koncepcji makroekonomicznych ostatnich lat. Rysowana tu idea polega na tym, by państwo weszło w rolę „pracodawcy ostatniej instancji”. Innymi słowy: by rozwiązało raz na zawsze jeden z najbardziej niszczących społecznie mechanizmów wolnorynkowej gospodarki, czyli bezrobocie. Bo nie jest ono ani potrzebne, ani nawet nieuchronne. Możemy sobie z nim poradzić w bardzo prosty sposób.
Jak? Ano tak, że państwo złożyłoby swoim obywatelom następującą ofertę: jeśli nie znajdziecie pracy na rynku, to przyjdźcie do nas. My was zatrudnimy. Czy to będzie praca udawana? Oczywiście, że nie. W naszym świecie jest wiele obszarów, w których pracowników brakuje. Prace opiekuńcze, dbanie o dobro wspólne, ekologiczne rolnictwo, rozwój infrastruktury... Rynek wycenia prace w tych dziedzinach bardzo słabo, ale gdyby w jego miejsce weszło państwo i zatrudniło wszystkich chętnych na warunkach zapewniających godziwą egzystencję, mielibyśmy zupełnie nową rzeczywistość. I nową - tym razem dużo bardziej efektywną niż obecnie - płacę minimalną. Pociągnęłoby to cały rynek pracy do góry. A to dlatego, że w gospodarce praca za grosze byłaby nie tylko nielegalna, lecz także z punktu widzenia zatrudnionego zupełnie niepotrzebna. Kto by jej chciał, gdyby mógł zarobić lepiej na państwowym?
Jeśli czytając tę esencję z wywodu Tchernevej, martwicie się o koszty albo trapi was, że to „jakiś nowy socjalizm, a my już przerabialiśmy, że czy się stoi, czy się leży…” (tak, wiem, że takie myśli chodzą po głowie niejednemu czytelnikowi), to powiem, że rozumiem tę obawę. Tcherneva też. I właśnie dlatego sięgnijcie do tej książki. Autorka odpowiada ze szczegółami na te wszystkie wątpliwości. Przedstawia nawet szczegółowe wyliczenia pokazujące nie tylko, kto i ile za to wszystko zapłaci, lecz także ile kosztuje nas wszystkich obecny system, w którym zdajemy się na rynkowe wyceny pracy. A to - per saldo - wcale społeczeństwu na dobre nie wychodzi.
We współczesnej - coraz mniej zmonopolizowanej przez liberałów - ekonomii rozkwitło ostatnio wiele kwiatów-idei. Tcherneva i jej książka to jeden z piękniejszych okazów. Cieszcie się nim i wyciągajcie wnioski. Jest tu dla was.