Officeariat. W Polsce narodziła się nowa, niezamożna klasa robotnicza
Polski rynek pracy zmienia się w rynek tzw. duitów – ludzi, którzy chcą złapać każde zajęcie za każdą płacę, byle tylko pozostać w dużym mieście. Na takich stanowiskach nie można jednak liczyć na wygórowane zarobki. Czasy mitycznych 10 tys. zł na starcie mamy dawno za sobą. Kiedyś ta legenda miejska rozbudzała wyobraźnię, dziś pozostaje tylko wspomnieniem.
Jest jednak również druga strona medalu – rynek ofert pracy zmakdonaldyzowanych to większa mobilność. Łatwiej na niego wejść. Szybciej można też zmienić zajęcie. Właśnie tak fenomen popularności przeciętnych zajęć za mało atrakcyjną pensję tłumaczy Radosław Jeż z Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach. – Wejście i wyjście z tego rynku nie jest obarczone żadnymi sankcjami, co pociąga za sobą zwiększoną fluktuację wśród pracowników – mówi Jeż.
Dr Piotr Lewandowski z Instytutu Badań Strukturalnych komentuje, że zaprezentowane przez agencje listy pokazują, iż najprostszymi pracami przestają być prace fizyczne, a stają się prace biurowe.
– Kiedyś karierę zawodową łatwiej było zacząć w fabryce, bo wymagano tam prostszych umiejętności. Dzisiaj już tak nie jest – mówi Lewandowski. Podjęcie pracy w fabryce wymaga znacznie większych kompetencji niż parę dekad temu. Postęp technologiczny zlikwidował w przemyśle stanowiska wymagające minimalnych umiejętności i wiedzy. Kiedyś na tokarza w fabryce mógł się uczyć każdy, dzisiaj od operatorów tokarek wymaga się kwalifikacji do obsługi skomplikowanych urządzeń. Podniósł się więc próg zdolności wymaganych do podjęcia pracy w przemyśle. Z drugiej strony najprostsze obycie z technologią w formie komputera ma dzisiaj praktycznie każdy. Dlatego próg umiejętności wymaganych do rozpoczęcia pracy biurowej się obniżył. Także w ten sposób można tłumaczyć, dlaczego operator wózka widłowego na liście Work Express znajduje się dopiero na czwartym miejscu. Wraz z tym zjawiskiem odpowiednio wzrosły zarobki w przemyśle, a spadły w biurach. – Osoba z doświadczeniem zawodowym, bez studiów, ale z fachem w ręku zarabia od dwóch do trzech razy więcej niż absolwent studiów bez doświadczenia – mówi Krzysztof Inglot z agencji Work Service.
Na listy oprócz prostych prac trafiły także oferty pracy wymagające sporych kompetencji, aż do funkcji dyrektorskich włącznie. Duża liczba aplikacji, np. na stanowisko dyrektora finansowego, oznacza, że część specjalistów nie czuje się pewnie na swoich miejscach zatrudnienia i rozgląda się za zmianą. Także i tutaj działa mechanizm zgłaszania się na wyrost. Dlatego duża liczba chętnych nie zawsze stanowi dla pracodawcy gwarancję, że znajdzie odpowiedniego pracownika. – To, że mamy dziś rynek pracodawcy, wcale nie znaczy, że łatwiej jest znaleźć wykwalifikowanych pracowników. Czasami z kilkudziesięciu zgłoszeń kryteria spełnia zaledwie kilka ofert – mówi Michał Młynarczyk, dyrektor agencji rekrutacji specjalistycznej Hays.
Wśród najpopularniejszych ofert agencji Work Express znalazły się dwie pracy z zagranicy. Duże wzięcie, jakim cieszyło się ogłoszenie o posadzie dla spawacza w Mannheim, zdaniem Artura Ragana wynika nie tylko z zarobków. – Niemcy stanowią największy rynek w Europie. W tej chwili potrzeba tam pół miliona ludzi do pracy i większość z tych wakatów jest nieobsadzona od pół roku – mówi Ragan. – Kiedy myślimy o zajęciu w Niemczech, mamy na myśli zbieraczy szparagów, a prawda jest taka, że RFN potrzebuje pracowników o określonych kwalifikacjach – dodaje.
Popularność Niemiec i Francji stoi w kontraście z najczęstszym kierunkiem emigracji ostatnich lat, czyli Wielką Brytanią, która nie jest już dziś tak atrakcyjna. Ponadto specyfiką tamtejszej emigracji jest doskonałe samozorganizowanie, więc do pracy wyjeżdża się tam nie w odpowiedzi na konkretną ofertę, ale gdy zajęcie załatwi ktoś z rodziny lub znajomy, który już jest na miejscu.