Emigranci nie mają kompleksów, nie tęsknią
Wśród wyjeżdżających za granicę najwięcej jest osób młodych w wieku 20–40 lat, które sprowadzają tam swoje rodziny. Ci, którzy przy wyjeździe nie mieli zobowiązań, budują związki małżeńskie, z których rodzą się dzieci. – Emigracja źle wpływa na strukturę demograficzną społeczeństwa. W kraju jest coraz mniej dzieci i osób w wieku mobilnym – ocenia dr Agata Zygmunt, demograf z Uniwersytetu Śląskiego. W efekcie przy niskiej dzietności Polek już w 2035 r. co czwarty mieszkaniec naszego kraju będzie w wieku 65 i więcej lat. Osoby w wieku produkcyjnym będą łożyły na rosnącą armię emerytów, co będzie zachęcać do dalszych emigracji.
Kluczowe jest również to, że za granicę wyjechało bardzo dużo osób z Polski B – z województw podkarpackiego, podlaskiego, warmińsko-mazurskiego i opolskiego. Rynek pracy w tych rejonach często ogołacany jest ze specjalistów i osób najbardziej zaradnych. To z kolei zniechęca biznes do inwestycji, nawet przy dobrej koniunkturze gospodarczej. W tym momencie błędne koło się zamyka: nie ma inwestycji, nie ma pracy, kolejne osoby z tych terenów wyjeżdżają za granicę.
Dla wydrenowanego regionu jedyną korzyścią pozostają pieniądze wysyłane przez tych, którzy wyjechali. Co roku przysyłają oni do kraju po kilkanaście miliardów złotych. W najlepszym pod tym względem 2007 r. było to 20,1 mld zł. Od czasu wstąpienia naszego kraju do Unii Europejskiej do połowy ubiegłego roku (nie ma jeszcze danych za cały rok) przesłano do Polski ponad 140 mld zł.
Wspiera to gospodarkę i bieżącą konsumpcję rodzin. Jedni kupują za to sprzęt elektroniczny lub samochody, a na przykład rodzice emigrantów, którzy mają niskie emerytury, dzięki przesyłkom nie zalegają z opłatami stałymi, np. za mieszkanie.
Według analityków coraz wyraźniejsza tendencja do porzucania kraju na stałe niebawem doprowadzi do zakręcenia kurka z pieniędzmi nadsyłanymi przez emigrację.
W interesie państwa jest zachęcanie do powrotu. Szczególnie tych, którzy są w stanie rozkręcić w Polsce własny biznes. Jest tylko jeden problem: po rozpoznaniu terenu znacznie łatwiej jest założyć i prowadzić firmę np. w Wielkiej Brytanii niż nad Wisłą.
Emigrantów tym trudniej też skłonić do powrotu, ponieważ czują się już obywatelami Europy. Jeśli tracą pracę w jednym kraju, przenoszą się do innego. I często bez obaw, bo jeśli nawet nie znajdą zatrudnienia, to mogą tam często liczyć na solidne zabezpieczenie socjalne ze strony państwa, o czym w Polsce mogliby tylko pomarzyć. Nasi rodacy nie kwapią się do powrotów także dlatego, że coraz więcej z nich robi karierę zawodową za granicą. Zniknęła już na ogół główna przeszkoda w drodze do lepszych zawodów – bariera językowa, która skazywała pierwszą falę emigracyjną przede wszystkim na pracę fizyczną w budownictwie, gastronomii i hotelarstwie, handlu, transporcie, rolnictwie i magazynach.
Komentarz
Dr Maciej Duszczyk, Instytut Polityki Społecznej, Ośrodek Badań nad Migracjami UW
Długofalowo o migracji decyduje komfort życia i rząd nie ma specjalnych instrumentów do skłaniania emigrantów do powrotu. Bo np. zachęty finansowe byłyby dyskryminacją tych, którzy zostali. Można jedynie zapraszać do powrotu i starać się, by nie napotykali np. przeszkód biurokratycznych.
Gdyby sytuacja na rynku pracy była stabilna, wówczas ludzie wracaliby chętniej. Obecnie ci, którzy mają pracę za granicą, nie wrócą tu, gdzie mogłoby się okazać, że nie ma dla nich zajęcia. Oczywiście działa to i w drugą stronę. Ci rodacy, którzy utracą pracę w Wielkiej Brytanii czy Irlandii, a mają oszczędności, mogą wrócić do Polski, by przetrwać złe czasy, bo koszty utrzymania są u nas niższe.
W dłuższym okresie duża migracja może powodować brak rąk na rynku pracy. By temu przeciwdziałać, należy skłaniać do wchodzenia na ten rynek grup, które są na nim stosunkowo słabo reprezentowane, np. kobiety, rolników czy niepełnosprawnych. Trzeba też zacząć myśleć o zachęcaniu do przyjazdu do Polski obywateli innych państw. Oczywiście w tym kontekście ważne jest pytanie, jaki będzie model docelowy naszej emigracji. Może się okazać, że będzie podobny do południowoamerykańskiego. To znaczy, że nasi emigranci będą pracowali za granicą, ale na starość z oszczędnościami wrócą do kraju. Nie byłoby to takie złe.