Czy można złamać podstawowe standardy etyczne i proponować ludziom pracę, choć tej pracy nie można zapewnić? Czy można mydlić oczy często zdesperowanym, długotrwale bezrobotnym, oferując świetlaną przyszłość i ich kosztem budować sobie dobre publicity, wiedząc, że się ich oszukuje? Czy można potem odwracać kota ogonem i udawać, że wszyscy wokół opacznie zrozumieli to, co im proponowano? Oczywiście, że można, szczególnie jeśli pracuje się w Urzędzie Miasta Poznań.
ikona lupy />
Wymyślono tam bowiem, że wizerunek stolicy Wielkopolski, zapewne tylko przypadkowo zwanej stolicą skąpstwa, będzie promowany w całej Polsce poprzez billboardy zapraszające do Poznania wszystkich poszukujących pracy specjalistów. Z pieniędzy podatników wydano na budowę tego pomnika próżności 700 tys. zł. Efekty? Do różnych agencji rekrutacyjnych i firm w Poznaniu wpłynęło pół tysiąca CV od naiwniaków, którzy wciąż wierzą, że pracę w Polsce można obecnie znaleźć przez ogłoszenie. A ile osób realnie pracę znalazło? Uwaga: etat otrzymały... dwie. Tak – dwie.
Jak ten propagandowy humbug za publiczną kasę tłumaczy Poznań? Zdaniem urzędników (również utrzymywanych z naszych pieniędzy) „kampania miała przede wszystkim charakter wizerunkowy, ponieważ Poznań to miasto, w którym bezrobocie utrzymuje się na najniższym poziomie w Polsce”.
Brawo, to się nazywa robić dobrą minę do złej gry. Wizerunkowo bez wątpienia Poznań zyska. Ale tym razem chyba tylko problemy. Przede wszystkim dlatego, że w obecnej, coraz trudniejszej sytuacji na rynku pracy nabieranie ludzi na sztuczki z oferowaniem tej pracy, a potem pokazywanie im figi z makiem na pewno korzyści autorom tej kampanii nie przyniesie. Przeciwnie, raczej narazi ich na kpiny, krytykę i wielką liczbę internetowych memów. Stara prawda mówi, że jeśli nie ma się nic do powiedzenia, powinno się milczeć. Tą kampanią Poznań udowodnił także inną powszechną wiedzę: krowa, która dużo ryczy, mało mleka daje.