Aby niemiecka gospodarka mogła w pełni wykorzystać potencjał, powinna przyjmować co roku co najmniej 200 tys. specjalistów. W tej chwili firmy naszych zachodnich sąsiadów poszukują 500 tys. fachowców z różnych dziedzin.
Brak wykwalifikowanych pracowników staje się coraz poważniejszą barierą wzrostu dla Niemiec. Choć w tym roku ich gospodarka spowalnia, liczba etatów, których nie mogą zapełnić niemieckie firmy, wzrosła w maju do 500 tys.; to o 30 tys. więcej niż rok wcześniej – podała Federalna Agencja ds. Zatrudnienia. Zdaniem Niemieckiej Izby Przemysłu i Handlu (DIHK) już co trzeci przedsiębiorca uważa, że brak specjalistów to największa przeszkoda dla rozwoju jego firmy. Jeszcze dwa lata temu sądziło tak 16 proc.
Brakuje zwłaszcza specjalistów od elektroniki, logistyki, przemysłu maszynowego, służby zdrowia i informatyki. Tylko w tej ostatniej dziedzinie niemieckie firmy nie mogą znaleźć 29 tys. fachowców.
– Gdyby nie brak kadr, obroty sektora informatycznego byłyby przynajmniej o 1,5 mld euro rocznie większe – uważa Bernhard Rohleder, szef branżowego stowarzyszenia BITKOM. Jego zdaniem niemiecka gospodarka zaradzić temu może na trzy sposoby: zwiększając zatrudnienie wśród kobiet i osób starszych, lepiej dostosowując system szkolnictwa do potrzeb rynku oraz zwiększając imigrację.
Na razie Niemcy stawiają na to ostatnie. Zdaniem Bundesbanku w kraju co roku powinno osiedlać się minimum 200 tys. specjalistów, aby gospodarka mogła wykorzystywać w pełni swój potencjał.
W maju Bundestag zmodyfikował przepisy o tzw. unijnej niebieskiej karcie, czyli systemie ułatwień dla ekspertów spoza UE. Niemieckie firmy mogą teraz przyjmować do pracy osoby, które mają dyplom studiów wyższych z branży deficytowej w kraju, pod warunkiem, że zaoferują im kontrakt zapewniający co najmniej 35 tys. euro rocznych zarobków (wcześniej barierą dla wielu przedsiębiorstw był wymóg zapłaty 44,8 tys. euro rocznie). Po trzech latach fachowcy, którzy mają niebieską kartę, uzyskają prawo do stałego pobytu dla siebie i rodziny.
Niemcy szukają specjalistów na całym świecie, bo nie mogą ich znaleźć na Starym Kontynencie, choć wraz z kryzysem liczba europejskich imigrantów rośnie. W zeszłym roku samych Hiszpanów osiedliło się w RFN o 52 proc. więcej niż w 2010 r. To jednak wciąż tylko 21 tys., o wiele za mało, by zaspokoić potrzeby Niemiec, gdzie bezrobocie systematycznie spada. Według Eurostatu w kwietniu pracy poszukiwało już tylko 5,4 proc. osób w wieku produkcyjnym wobec 6,1 proc. rok wcześniej. – Biorąc pod uwagę bardzo trudną sytuację na rynku pracy w Hiszpanii, można by oczekiwać znacznie większej emigracji – zauważa Thomas Liebig, ekspert ds. zatrudnienia w OECD.
Jednym z powodów niewielkiej liczby przyjezdnych jest brak specjalistów z wykształceniem, którego potrzebowałyby Niemcy. Przekonał się o tym koncern maszynowy Rucker, którego wysłannicy szukali inżynierów w Hiszpanii, oferując dobre warunki zatrudnienia: 3,5 tys. euro miesięcznych zarobków (o 1/3 więcej niż na tym stanowisku w Hiszpanii), darmowe kursy językowe, kontrakt na czas nieokreślony. Okazało się jednak, że ogromna większość hiszpańskich inżynierów wyspecjalizowała się w budownictwie, na którym opierał się rozwój kraju w ostatniej dekadzie. Specjalistów od najnowszych technologii budowy maszyn było niewielu.