Pracodawcy zgłosili w lipcu zamiar grupowych redukcji ponad 4,5 tys. osób. W czerwcu takie plany objęły 5 tys. osób, w maju i kwietniu po 10 tys.
Pracodawcy zgłosili w lipcu zamiar grupowych redukcji ponad 4,5 tys. osób. W czerwcu takie plany objęły 5 tys. osób, w maju i kwietniu po 10 tys.
Największą liczbę zgłoszeń tradycyjnie zanotowano w województwach z rozwiniętym rynkiem pracy. W mazowieckim było to 1021 osób. Mimo to lipcowe dane w tym województwie są znacznie lepsze niż w roku ubiegłym, gdy pracodawcy deklarowali gotowość rozstania się z 1550 osobami. Zmniejszyła się również liczba pracowników faktycznie zwolnionych – z 863 do 259 w lipcu 2020 r.
Jak wynika z danych wojewódzkich urzędów pracy dokonane w lipcu zwolnienia grupowe, wynikające przede wszystkim z zapowiedzi z poprzednich miesięcy, również były zauważalnie mniejsze. Od marca do lipca pozbawiono w ten sposób pracy prawie 12 tys. osób, z czego zaledwie 1,7 tys. to liczba przypadająca na miniony miesiąc. W lipcu najwięcej zrealizowano ich w Wielkopolsce (379 osób). Jeśli utrzyma się dotychczasowa dynamika, można przypuszczać, że w tym roku skala zwolnień grupowych będzie podobna jak w 2019 r., gdy zwolniono tak ok. 25 tys. ludzi.
– Pandemia miała dużo większy wpływ na rynek pracy w początkowym uderzeniu. W naszym województwie stopa bezrobocia na przełomie marca i kwietnia skoczyła dość wyraźnie, jednak później wraz z odmrożeniem gospodarki i pakietami pomocowymi dla firm zaczęła się wypłaszczać – mówi Arkadiusz Kaczor, rzecznik WUP w Katowicach. Jak dodaje, w lipcu wskaźnik na Górnym Śląsku jeszcze nieznacznie wzrośnie, ale prognozy pozwalają stwierdzić, że w sierpniu sytuacja powinna się poprawić. – Przed wakacjami, choć nie było masowych zwolnień, to brakowało też nowych ofert pracy. Teraz widać, że pracodawcy zaczynają wracać do rekrutacji. W naszym przypadku tak samo jak bezpośrednie skutki COVID-19 ważne są przyszłe decyzje dotyczące górnictwa – dodaje.
Według szacunków Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej w lipcu stopa bezrobocia utrzymuje się na poziomie 6,1 proc. To oznacza, że bez pracy pozostaje ponad milion osób.
Według badania realizowanego przez Polski Fundusz Rozwoju i Polski Instytut Ekonomiczny w lipcu od początku pandemii stwierdzono największy odsetek firm zakładających utrzymanie obecnego zatrudnienia – od kwietnia zwiększył się z 62 do 78 proc. Jednocześnie 13 proc. przedsiębiorstw – w większości produkcyjnych – planowało zwiększyć zatrudnienie przy jedynie 6 proc. planujących redukcję personelu.
– Tradycyjnie dobry dla rynku pracy okres wakacyjny zbiegł się z pomocą udzielaną firmom w ramach tarcz antykryzysowych. To powoduje, że pracodawcy nie decydują się na zwolnienia ani nie planują ich zbyt wiele. Przed pandemią utrzymanie obecnej stopy bezrobocia mogłoby zostać odebrane jako coś niepokojącego, dziś to powód do zadowolenia. Nie oznacza to jednak, że wracamy na ścieżkę sprzed pandemii. Rynek pracy czeka jeszcze dużo niepewności – fakt, że bronimy się przed kryzysem, nie oznacza, że go nie ma – komentuje Andrzej Kubisiak, zastępca dyrektora ds. badań i analiz Polskiego Instytutu Ekonomicznego.
Wiele wskazuje na to, że w IV kw. sytuacja może się pogorszyć, bo końcówka roku zawsze oznacza mniejszą aktywność branż budowlanej, turystycznej czy rolnictwa. Kluczowa jest jednak dalsza sytuacja epidemiczna – ewentualny wzrost liczby powiatów objętych dodatkowymi obostrzeniami może pogorszyć obecny stan. – Scenariusz kolejnego lockdownu wydaje się niemożliwy. Jeśli jednak doszłoby do zamykania całych regionów czy branż, na pewno znajdzie to odzwierciedlenie na rynku pracy. A nie da się tego wykluczyć – mówi Andrzej Kubisiak. Ekspert przypomina, że obecne dane o bezrobociu są niższe od konsensusu ekonomistów, którzy szacują, że na koniec roku bezrobocie wyniesie od 7,5 do 8 proc. – To zauważalnie więcej niż obecny poziom, więc w IV kw. można się spodziewać zwolnień – prognozuje.
Pewnym utrudnieniem może być też powrót do regularnej pracy osób, które zajmowały się dziećmi podczas zamknięcia szkół. – To jedna trzecia naszego rynku. Ich powrót do normalnej pracy to szansa na szybsze odbicie gospodarcze, ale z drugiej strony można spodziewać się częstszej absencji z powodu jesiennego sezonu chorobowego czy kwarantanny, której mogą sprzyjać zachorowania w szkołach. Przedsiębiorcy będą musieli dostosować się do sytuacji, w której nagle znaczna część pracowników przymusowo będzie nieobecna – ocenia wicedyrektor PIE.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama