Dziennikarka Ewa Siedlecka („Polityka”) przez wiele lat zajmowała się problematyką praworządności, niejawnej inwigilacji oraz uprawnieniami służb specjalnych w Polsce. W swoich artykułach opisywała zbyt szeroką skalę prowadzonej inwigilacji, brak skutecznej kontroli nad służbami oraz nadużycia związane z działalnością operacyjną. To, zdaniem dziennikarki, czyniło z niej prawdopodobny cel inwigilacji, a jednocześnie zagrażało ochronie jej źródeł dziennikarskich. Zwróciła się do Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, policji oraz Centralnego Biura Antykorupcyjnego z pytaniem, czy została poddana inwigilacji polegającej na kontroli rozmów telefonicznych, korespondencji oraz pobierania danych telekomunikacyjnych i internetowych. Służby odrzuciły jej wnioski o udzielenie informacji.. Twierdziły, że nie mają podstaw, by jej udzielić. Dziennikarka zdecydowała się na pozew o naruszenie dóbr osobistych przeciwko polskim władzom.
Dobro naruszone, ale...
Sąd Okręgowy w Warszawie wyrokiem z 4 czerwca 2024 r. (sygn. akt XXIV C 2032/20) częściowo zgodził się z twierdzeniami powódki, ale powództwo oddalił. W pierwszej kolejności musiał ustalić, czy doszło do naruszenia dobra osobistego, a w przypadku pozytywnej odpowiedzi – przejść do oceny, czy te działania były bezprawne. Sąd nie miał wątpliwości, że został spełniony pierwszy warunek. W uzasadnieniu wskazał, że odmowa udostępnienia informacji z czynności operacyjnych prowadzonych przez służby, mogących zawierać dane z życia prywatnego, narusza dobra osobiste powódki w postaci prawa do prywatności poprzez niemożność sprawowania kontroli nad tymi informacjami. Nie budzi wątpliwości sądu, że każdy powinien mieć możliwość dostępu do informacji dotyczących życia prywatnego, gromadzonych przez inne podmioty (np. banki), ale również przez organy państwa. Stanowi to element konstytucyjnego prawa do prywatności. W dalszej części sąd podkreślił, że brak takiego dostępu oznaczałby, że ochrona prawa do prywatności stałaby się fikcją.
Sąd nie dopatrzył się jednak bezprawności w działaniu służb. Analiza ustaw regulujących sposób prowadzenia czynności operacyjno-rozpoznawczych (ustawa o Policji, ustawa o CBA oraz ustawa o ABW i AW) doprowadziła go do wniosku, że na ich gruncie nie ma możliwości zezwolenia na zapoznanie się z informacjami z kontroli operacyjnej przez osobę, w stosunku do której taka kontrola była prowadzona. Jak zauważa sąd, w ustawie o Policji wprost wskazano, że osobie, wobec której kontrola operacyjna była stosowana, nie udostępnia się materiałów zgromadzonych podczas trwania takiej kontroli. Zdaniem sądu brak krajowych regulacji w zakresie możliwości zapoznania się z danymi z tej kontroli nie pozwalał na uwzględnienie powództwa.
Podobne sprawy
Ale ta problematyka jest regulowana nie tylko w prawie krajowym, lecz także w prawie unijnym i między narodowym. Zasady pozyskiwania danych telekomunikacyjnych przez operatorów oraz dostęp do tych danych określa unijna dyrektywa o prywatności i łączności elektronicznej. Dyrektywa przede wszystkim zobowiązuje państwa do zapewnienia poufności komunikacji i związanych z nią danych o ruchu, ale pozwala także na przyjęcie przepisów ograniczających tę poufność, choć stawia warunki. Takie ograniczenia można wprowadzać, o ile są „niezbędne, właściwe i proporcjonalne w ramach społeczeństwa demokratycznego” do zapewnienia bezpieczeństwa państwa.
W wyroku w połączonych sprawach C-339/20 | VD i C-397/20 Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej odniósł się do powyższej zasady, stwierdzając, że prewencyjne uogólnione i niezróżnicowane zatrzymywanie danych o ruchu i danych o lokalizacji nie odpowiada tym wymaganiom. W innym wyroku TSUE (w sprawach C-511/18, C-512/18 i C-520/18) uznał, że organy krajowe gromadzące dane powinny informować o tym osoby, których te dane dotyczą, od momentu, w którym udzielenie takiej informacji nie grozi realizacji zadań organu. Pomimo częściowej implementacji dyrektywy do polskiego porządku prawnego, nie zostały wdrożone zasady wynikające z powyższych wyroków trybunału. To nie oznacza jednak, że wynikające z orzecznictwa i dyrektywy reguły nie obowiązują.
TSUE poczynił pojedyncze uwagi na gruncie spraw zbliżonych do sprawy Siedleckiej w zakresie wykładni i stosowania dyrektywy, ale wciąż nie było okazji do tego, żeby wypowiedział się w kontekście polskich przepisów. Pełnomocnik Siedleckiej przekonywał sąd, że zasadne jest zadanie pytania prejudycjalnego TSUE po to, aby ocenić, czy reguły wynikające z dyrektywy mają zastosowanie w sprawie. Wniosek został oddalony.
Problematyką niejawnej inwigilacji w Polsce zajmował się Europejski Trybunał Praw Człowieka. W wyroku z 28 maja 2024 r. w sprawie Pietrzak oraz Bychawska-Siniarska i inni przeciwko Polsce (skargi nr 72038/17 i 25237/18) trybunał w Strasburgu zwrócił uwagę, że z dotychczasowego orzecznictwa wynika wymóg, aby osoba objęta nadzorem została następnie o tym poinformowana. Zdaniem ETPC brak obowiązku powiadamiania osoby będącej celem inwigilacji na którymkolwiek z etapów postępowania jest niezgodny z europejską konwencją praw człowieka, ponieważ pozbawia zainteresowaną osobę jakiejkolwiek możliwości dochodzenia odszkodowania.
Zdaniem sądu pierwszoinstancyjnego obowiązujące przepisy prawa krajowego mogą naruszać konstytucję oraz Konwencję o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności, ale to po stronie ustawodawcy leży przyjęcie takich regulacji, które nie naruszałyby prawa jednostki, a równocześnie nie naruszałyby bezpieczeństwa państwa.
Ciąg dalszy nastąpi
Sprawa wróci na wokandę, bo Siedlecka wniosła apelację. Teraz sąd II instancji będzie musiał zmierzyć się z niełatwym zadaniem: jeśli apelacja zostanie oddalona, to pozostawi obywatela bez ochrony i częściowo zalegitymizuje obowiązujący stan prawny. Przyznanie racji dziennikarce i zobowiązanie służb do ujawnienia informacji o tym, czy była inwigilowana, mogłoby spowodować precedens, tworząc wytrych w procedurze prowadzenia czynności operacyjnych. Od tej pory każdy mógłby wystąpić z takim powództwem. Wreszcie sąd mógłby zadać TSUE pytanie prejudycjalne, czy polskie regulacje stoją w sprzeczności z unijnymi. Ewentualny wyrok trybunału luksemburskiego spowodowałby daleko idące konsekwencje w stosowaniu prawa przez polskie sądy w każdej sprawie karnej, w której materiał dowodowy pochodziłby z czynności operacyjnych. Oczywiście to tylko połowiczne środki, kompleksowe rozwiązanie musi zapewnić ustawodawca.
W orzecznictwie europejskim wielokrotnie podkreślano, że informacje pochodzące z czynności operacyjnych powinny być udostępnione w momencie, gdy ich ujawnienie nie może zagrozić realizacji zadań służb. Nic nie powinno zatem stać na przeszkodzie przyjęcia przez ustawodawcę takiego prawa, które z jednej strony obejmowałoby ochroną obywatela, a z drugiej – dawałoby organom państwa skuteczne narzędzia.
Zmiana przepisów byłaby rewolucją, jeśli chodzi o ochronę dziennikarzy przed nadmiernym zainteresowaniem ze strony służb, ale także każdego obywatela poddawanego niejawnej inwigilacji. Służby, zdając sobie sprawę z tego, że należy poinformować o swoim działaniu post factum, same musiałyby poddawać się autokontroli, zanim zdecydowałyby się stosować najbardziej inwazyjne i godzące w prywatność metody. ©℗