Twierdzenia, że Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej przesądził już kwestię tego, co jest, a co nie jest abuzywne w umowach frankowych, są wielką nadinterpretacją, która ma nie dopuścić do dyskusji na temat słuszności orzeczeń sądowych.
Najwyraźniej ktoś się bardzo politycznie spieszy, aby sprawy idące w dziesiątki, a niedługo w setki miliardów złotych zamieść pod dywan – nie licząc się z podziałem na lepszych (walutowych) i gorszych (złotowych) konsumentów. Ma to się dokonywać na różnych płaszczyznach – legislacyjnych, organizacyjnych, szkoleniowych, edukacyjnych, perswazyjnych – w celu ułatwienia sędziom orzekania. Postuluje się nawet działania, które zintensyfikowałyby usuwanie spraw frankowych z sądów, w tym wprowadzenie procedury elektronicznej. Widać jak na dłoni, że motorem napędowym nie jest tu ani sprawiedliwość, ani równowaga stron, lecz dalsze transfery finansowe do wąskiej grupy kosztem reszty społeczeństwa.
Nikt nie zastanawia się nad edukacją sądów w zakresie działania rynków walutowych oraz regulacji obowiązujących sektor bankowy. Zamiast wiedzy ekonomicznej mają oni otrzymać opracowane przez prawników „stezowane” orzecznictwo TSUE, ponieważ jest ono trudne i skomplikowane. Skąd pewność, że do tej pory polscy sędziowie orzekali zgodnie z zasadami prawa europejskiego? Jeszcze większym wyzwaniem jest pogodzenie obecnego orzecznictwa z widoczną nieznajomością ekonomii, mechanizmów podejmowania decyzji i zasad działania rynków, w tym finansowych. W tym zakresie sędziowie najwyraźniej nie będą wspierani, bo mogłoby to zrodzić wątpliwości interpretacyjne. Nikt się też nie zastanawia, czy przy takiej automatyzacji wydawania wyroków sektor bankowy może uruchomić w krótkim czasie wielokrotnie wyższe rezerwy niż dotychczasowe. Czy nie zagrozi to stabilności finansowej banków i państwa?
Uważam, że próby taśmowego i automatycznego rozstrzygania sporów między bankami a kredytobiorcami nie świadczą o poszukiwaniu sprawiedliwych rozstrzygnięć, lecz stwarzają wrażenie rozwiązania znanego z różnych „postępowych” rewolucji. Szczególnie że coraz więcej ekonomistów i prawników wskazuje, iż wyroki unieważniające umowy kredytowe budzą duże wątpliwości ze względu na sprzeczne z rzeczywistością uzasadnienia. To źle, że środowiska prawnicze, politycy i urzędnicy nie chcą podjąć merytorycznej dyskusji nad prawdziwością wykładni sądowych dotyczących funkcjonowania rynków walutowych. Fakt, że po 2015 r. – w związku z deprecjacją kursu złotego do franka – pojawiły się wymyślne interpretacje mechanizmu rynku walutowego, nie oznacza, że są one trafne. Prawda nie jest efektem tej czy innej doktryny politycznej czy prawnej. Słychać nawet opinie urzędnicze, że automatyzacja może być trudna z powodu roszczeń banków. Bo jak one śmią żądać zwrotu kapitału i odsetek, choć są tylko pośrednikami między tymi, co kredyty zaciągnęli, a tymi, którzy zostawili im do dyspozycji oszczędności?
Niechęć do merytorycznej dyskusji na temat prawdziwości orzeczeń spełnia oczekiwanie bardzo wpływowej grupy lobbystycznej. Polska nie jest tu wyjątkiem. W wielu krajach pod wpływem nacisków społecznych czy politycznych zmieniała się linia orzecznicza. W Polsce lobbyści zdołali przekonać ludzi, że koszty wypłat dla kredytodawców walutowych poniosą tylko banki, ukrywając przed nimi, że rachunek za ten transfer dostanie cała reszta społeczeństwa. Trudno oczekiwać, że ktoś będzie współczuł bankom czy bronił interesów płacących za to mas „gorszych” konsumentów. Popularność zyskała retoryka prominentnych koryfeuszy prawa, którzy w imieniu „lepszych” klientów dowodzili za pośrednictwem sprzyjających im mediów, że banki udzielały kredytów w złej wierze (choć sfinansowały prawie 1 mln mieszkań), stosowały mechanizmy manipulacji, żerując na potrzebach i emocjach nieświadomych klientów (800 tys. wykształconych osób dawało się manipulować?), bez skrupułów namawiały i zwodniczo wciągały w pułapkę ryzyka walutowego (czy w interesie banku jest niewypłacalny klient?). Banki rzekomo kłamały i kradły, choć nieustannie były kontrolowane przez KNF, UOKiK, urzędy skarbowe, audytorów, sądy rejestrowe itd. I dalej słyszymy, że banki, udzielając kredytów w walutach, nigdy tych walut nie miały (to skąd w ich bilansach zobowiązania walutowe?); że ustalały kursy walut (czy nie istniał rynek walutowy, konkurencja, arbitraż walutowy?); że nadzór bankowy i struktury administracji nie dały gwarancji stabilności i bezpieczeństwa finansowego obywatelom (nawet państwo nie zapewni na lata nie tylko kursu walutowego, lecz także stóp procentowych we własnej walucie); że przelew w złotych do dewelopera jest dowodem, że nie było zobowiązania walutowego (a przelew z konta walutowego klienta na konto złotowe innej osoby jest dowodem, że nie było depozytu walutowego?).
Za tymi fałszywymi opiniami stali nie tylko związani z lobbystami prawnicy, lecz także zabiegający o głosy politycy i wszyscy ci, którym poprzednia władza publicznie radziła, aby poszli do sądów. Ekonomia jest jednak okrutna. Fałsz implikuje najczęściej kumulujące się koszty, za które nie zapłacą ani politycy, ani beneficjenci transferów, ale wprowadzone w błąd i zmanipulowane antybankową propagandą szerokie rzesze społeczeństwa.
Na zmianie polityki orzeczniczej wyrósł cały prawniczy przemysł czerpiący miliardowe zyski z takiego kierunku interpretacji rzeczywistości i nieprecyzyjnego prawa. Powstały specjalne kancelarie do spraw walki z bankami, zwiększające swoje dochody z prowizji od kwot zasądzonych bankom na rzecz klientów. Pojawiły się nawet instytucje zagraniczne skupujące roszczenia za drobne kilkanaście tysięcy złotych. One też chcą udziału w łupach wynikających z obecnego orzecznictwa. Sędzia, który wydał wyrok korzystny dla banku, podlega środowiskowemu ostracyzmowi, a ekonomiści i prawnicy podzielający jego poglądy są brutalnie atakowani w internecie. Osobiście też tego doświadczam.
Teraz toczy się jeszcze wojna o bezpłatne, a nawet bezzwrotne kredyty i praktycznie darmowe mieszkania dla walutowiczów. Nie powinno zatem dziwić, że kredytobiorcy złotowi czują się „gorszymi konsumentami” i szukają podobnych pretekstów co klienci walutowi – jak np. teza o abuzywności ustalania odsetek na podstawie wskaźnika WIBOR. Takie pozwy już wpływają do sądów. W tym przypadku mamy jednak do czynienia z polityczną i urzędniczą obroną zobowiązań kredytowych w złotych przed sposobami stosowanymi przez sądy w odniesieniu do kredytów walutowych. Umorzenie kredytów złotowych w takiej skali jak walutowych mogłoby oznaczać armagedon finansowy. Groźba kryzysu częściowo przywraca zatem rozsądek – szkoda tylko, że nie całkowicie.
Dla walutowiczów gra się nie skończyła. Naciska się na umarzanie spłaconych już kredytów, stosowanie odsetek karnych dla złotych w odniesieniu do zasądzanych frankowiczom „należności” od banków, a także wakacje kredytowe (najlepiej permanentne). Warto zapytać: na czyj koszt się to wszystko dzieje? Podnoszą się też głosy ze strony konsumentów, aby anulować również umowy krótkoterminowe, dlatego że zmaterializowało się (podobnie jak przy zmianach kursu walutowego) ryzyko wzrostu stóp procentowych, a nawet postulaty całkowitego umorzenia zaciągniętego kapitału.
Stajemy się krajem, w którym można zaciągnąć kredyt, wnieść pozew o anulowanie umowy i nie spłacić odsetek ani kapitału. A sąd to zaaprobuje i jeszcze uzasadni. Brakuje natomiast poważnej dyskusji, kto i w jakich okolicznościach poniesie koszty takich doktryn interpretacyjnych. Takie tematy nie są nawet poruszane.
Chyba nie jesteśmy tak naiwni, żeby nie widzieć, że kraj, w którym nie przestrzega się zasad relacji ekonomicznych i prawa cywilnego, zmierza do katastrofy. Redystrybucja majątku między „lepszych” konsumentów walutowych i „gorszych” konsumentów złotowych rodzi nową presję społeczną, która nie wiadomo, czym się skończy. Nie mówmy tylko o przepustowości sądów, lecz o uczciwości stosowania prawa, analizie skutków fałszywych interpretacji rzeczywistości ekonomicznej i mechanizmów rynkowych. Polityka, propaganda antybankowa i sądy doprowadziły do takiego zamieszania, że instytucje finansowe, które uważały za trwałe zasady relacji cywilnoprawnych, nie chcą dłużej kopać się z koniem, dochodząc do wniosku, że te kwestie powinny być uporządkowane regulacyjnie.
Obecna administracja wymiaru sprawiedliwości odpowiada negatywnie na postulat potraktowania zasad rozliczenia kredytów walutowych tak samo jak złotowych. Okazuje się jednak, że nie jest ważna ekonomiczna równość i równowaga czy elementarna sprawiedliwość społeczna. Argumentem jest to, że czas na takie rozwiązania był kilka lat temu. Tak jakby dochodzenie do prawdy się przeterminowało. Przewiduje się tylko działania zmierzające do ułatwienia sądom procedowania spraw wedle dotychczasowych i budzących tyle wątpliwości reguł. Na pytanie o pomysł na ustawową regulację spraw frankowych odpowiedź obecnej administracji jest jedna: niczego nie dotykajmy, bo jest bogate orzecznictwo. Dodam od siebie – niezwykle korzystne dla wybranej grupy społecznej. ©Ⓟ