Czy odbudowa państwa prawa jest możliwa?
Trzeba to sobie otwarcie powiedzieć: nie ma dobrej recepty na przywrócenie praworządności w Polsce. Mamy do czynienia nie tylko z dualizmem prawnym, lecz także z faktycznym dualizmem władzy. Chaos premiuje tych, którzy uczynili z niego podstawę zarządzania państwem. Jeśli nowy rząd chce wprowadzić autentyczne zmiany, musi eksperymentować, ale w oparciu o czytelne i zgodne z prawem reguły gry.
Pogrążanie się w chaosie
Oczywiście można i należy korzystać z jasnych wytycznych w bogatym orzecznictwie sądów europejskich czy opiniach Komisji Weneckiej. Cel zmian jest jasny, ale w polskich okolicznościach przywracanie praworządności bardziej przypomina jazdę dawno nieserwisowanym roller coasterem niż szwajcarskimi kolejami.
Jest oczywiste, że należy uczynić sądy na powrót sądami (przy okazji eliminując ich długoletnie mankamenty), a Trybunał Konstytucyjny narzędziem skutecznej ochrony praw obywateli, a nie interesów jednego środowiska politycznego. Po 15 października stało się jednak oczywiste, że działania Zjednoczonej Prawicy miały jeden cel: unieważnić sprawny transfer władzy po przegranych wyborach. Politycy PiS próbują przekonywać, że sama utrata władzy zadaje kłam narracji, że nie byli demokratami. To fałszywa opowieść, jeżeli spojrzy się na ich rządy nie przez pryzmat autorytaryzmu, lecz nieliberalnej demokracji. Podstawowe mechanizmy partycypacji społecznej zostały bowiem zachowane, lecz mocno ograniczone, np. przez wykorzystywanie zasobów publicznych, w tym mediów, w kampanii wyborczej. A konsekwentnie budowany od 2015 r. system, choć umożliwił teoretyczne przejęcie władzy przez opozycję, stępił sprawczość nowego rządu.
Dualizm władzy
I tak Zbigniew Ziobro zachował istotny wpływ na działania prokuratur i sądów, Piotr Gliński na media publiczne, a Jarosław Kaczyński – za pośrednictwem Julii Przyłębskiej i Andrzeja Dudy – na proces legislacyjny.
Prawo i Sprawiedliwość mogło przyjąć jakiekolwiek przepisy. Spójrzmy np. na ograniczenie możliwości wychodzenia z domu w czasie pandemii na podstawie rozporządzeń. Bardziej katastrofalne dla systemu państwa prawa było m.in. skrócenie kadencji Krajowej Rady Sądownictwa i powołanie do niej w wątpliwym trybie swoich ludzi, wybranie na zajęte już miejsca nowych sędziów TK czy wyeliminowanie umocowanej konstytucyjnie KRRiT z procesu powoływania władz mediów publicznych.
Jeżeli obecny rząd chce coś zmienić, to nie może po prostu odwołać się do typowych instrumentów prawnych. Jesteśmy tego świadkami praktycznie codziennie. Czy to obserwując na żywo telenowelę o mediach publicznych, czy śledząc przebieg meczu pomiędzy różnymi sądami (czy też, jak niektórzy przyjmują, niesądami) o pociągnięcie do odpowiedzialności polityków skazanych za nadużywanie władzy.
Przy okazji tej ostatniej sprawy często się mówi, że mamy w Polsce do czynienia z dualizmem sądowym. Jednak kryzys – szczególnie w ostatnich dniach – jest dużo bardziej poważny, bo związany z dualizmem władzy. I nie, nie sugeruję, że rząd Donalda Tuska i Sejm z marszałkiem Szymonem Hołownią nie powinny podlegać niezależnej kontroli w ramach równowagi władz i bezpieczników instytucjonalnych. Wręcz przeciwnie, ale skrajną naiwnością lub cynizmem byłoby twierdzenie, że obecny Trybunał Konstytucyjny opiera swoje decyzje na literze prawa, a KRS dba o niezależność wymiaru sprawiedliwości. Rada Mediów Narodowych też nie miała przecież stać na straży obiektywnych publicznych telewizji i radia.
Brukowanie dobrymi chęciami
W tych okolicznościach rząd Donalda Tuska wziął na siebie działanie trudne, jeśli w ogóle możliwe do wykonania. Byłoby to o wiele prostsze, gdyby oczekiwać od niego wyłącznie błyskawicznej skuteczności. Ale w polityce ważna jest też estetyka wprowadzanych zmian, a przede wszystkim działanie w zgodzie ze standardami rządów prawa. A przynajmniej autentyczne podjęcie takiej próby.
Byłem nieco zaskoczony, gdy w sprawie zmiany mediów partyjnych w publiczne wielu ekspertów twierdziło, że to w sumie proste, uzasadnione wyrokiem TK z 2016 r. (który, nawiasem mówiąc, wyraził zupełnie odmienną opinię, niż mu zwolennicy działań ministra kultury przypisywali). Plan może świetny, ale nie wypalił. Krajowy Rejestr Sądowy w Warszawie nie przychylił się do wniosku o wpisanie nowego prezesa, a jeden z ważniejszych budynków TVP tygodniami był pod okupacją. Estetyki zabrakło, zdecydowano się na pójście na skróty. Którymi nie zbliżono się wiele do celu.
Może trzeba się pogodzić z tym, że szybko nie znaczy dobrze? Rozumiem nastroje w środowiskach sędziowskich, które niecierpliwią się brakiem spektakularnych zmian w KRS i SN. Zdaję sobie sprawę z emocji, które musi budzić skorzystanie tak wielu osób ze ścieżki kariery przez neo-KRS. Jestem świadomy istnienia orzeczeń sądów europejskich i tego, że od reformy sądownictwa zależy przekazanie Polsce środków unijnych. Ale w państwie dualizmu władzy nie ma dostępnego skalpela, który przeciąłby te problemy i z dnia na dzień przestawił wymiar sprawiedliwości na tory praworządności. Prawo i Sprawiedliwość sprawnie zabetonowało możliwość szybkich, skutecznych i praworządnych zmian.
Ani młot, ani biała flaga
Ale to też nie może oznaczać, że rząd powinien użyć młota pneumatycznego. Komisja Europejska bacznie się temu wszystkiemu przygląda i takie pomysły jak usunięcie wszystkich sędziów Trybunału Konstytucyjnego spotkają się z jej reakcją. Zresztą czy ta metoda doprowadzi do sanacji trybunału? Czy naprawdę potrzebujemy jeszcze obrazków z okupującą budynek przy al. Szucha Krystyną Pawłowicz, która za jakiś czas wróci ze Strasburga z wyrokiem potwierdzającym bezprawność jej usunięcia? Czy chęć jak najszybszego przywrócenia praworządności uzasadnia zwiększanie napięć w kraju i pogłębianie polaryzacji społeczeństwa? Wreszcie: czy krótkowzroczne decyzje doprowadzą do systemowych zmian i przywrócenia zaufania do instytucji państwa?
Nie można też wywiesić białej flagi. Demoralizująca jest sytuacja, w której wyroki sądów są lekceważone, a każdy może sobie wybrać, czy uznaje jedną, czy drugą izbę Sądu Najwyższego. W jakimś sensie sam jestem w jednym z walczących ze sobą plemion, bo identyfikuję się, zgodnie z wyrokami sądów europejskich, z tymi sądami, które spełniają wymogi niezależności. Tyle że jednocześnie zdaję sobie dobrze sprawę, że ta sytuacja w nieco dłuższej perspektywie jest destrukcyjna dla państwa. Zaczyna ona przypominać mecz piłki nożnej, w której każdy z zawodników ma swoją piłkę i sam wskazuje, do której gra bramki.
Spieszyć się powoli
Co robić? Warto, by procesowi przywracania praworządności i funkcjonowania mechanizmów demokratycznych towarzyszyła próba dialogu. Nawet jeśli dyskutant odrzucił propozycję rozmowy. Gesty też mają znaczenie.
Zanim podjąłbym się próby wymiany władz mediów publicznych, zaproponowałbym wizję, jak zagwarantować, by były one niezależne również po przejęciu władzy po kolejnych wyborach. Zanim rozpocząłbym działania wokół wyeliminowania problemu neosędziów, przedstawiłbym propozycję, jak sądy mają docelowo wyglądać i z jakich ambicji trzeba zrezygnować, by reforma nie odbiła się na zwykłych obywatelach. Próbę zmian zaczynałbym od autentycznej troski o to, by zostały spełnione wszystkie standardy praworządności. To pokazałoby szczerość deklaracji, że obecnemu rządowi zależy na demokratycznym państwie prawa. Nawet jeśli trzeba będzie dłużej na nie poczekać. ©℗