W ostatnich tygodniach w środowiskach prawniczych toczy się zażarta dyskusja na temat rozwiązania problemu neosędziów, a więc osób powołanych przez prezydenta z rekomendacji Krajowej Rady Sądownictwa, która sama została powołana w sposób niezgodny z konstytucją.

Dla uproszczenia sprowadźmy tę wielowątkową dyskusję do dwóch stanowisk. Jedno reprezentują jastrzębie z Iustitii, chcąc za pomocą ustawy anulować powołania sędziów wskazanych przez neo-KRS i powiedzieć wszystkim, którzy wcześniej nie byli asesorami, asystentami czy referendarzami „out”. Wracacie, skąd przyszliście, a więc do sądu niższej instancji, a jeśli przyszliście z innych zawodów, to czas się z dawną profesją przeprosić.

Po drugiej stronie są gołębie z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, które mówią: hola, hola, tak nie można, skoro mamy naprawiać błędy, róbmy to z poszanowaniem konstytucji oraz wyroków Trybunału Sprawiedliwości UE i Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. No i sypią piasek w rozpędzone rewanżystowskie koła – a to przypominając, że zgodnie z ustawą zasadniczą sędziowie są nieusuwalni, a to zauważając, że ETPC nigdy nie zakwestionował statusu neosędziów, lecz stwierdził, że składy orzekające, w których zasiadają, nie spełniają kryterium „sądu ustanowionego ustawą”. Innymi słowy, sądy europejskie nigdy nie uznały, że te osoby nie są sędziami. Ale nie powiedziały też, że są.

Jeśli poprzestaniemy na tym, że z orzecznictwa wynika jedynie, że nie mogą wydawać wyroków, ale pozostają sędziami, to należy postawić pytanie: co to za sędzia, który nie orzeka? Wyobraźcie sobie, że wykonujecie zawód, który wymaga uzyskania uprawnień, np. lekarza. I ktoś stwierdza, że już nie możecie leczyć, lecz wciąż jesteście lekarzami. Pobieracie taką samą pensję, przysługują wam urlopy, dodatki, uprawnienia emerytalne, wszystko. Tylko nie możecie leczyć. W myśl wyroków ETPC tak jest właśnie z neosędziami – orzekanie jest nie dla nich, ale frukta im pozostają (przy czym nie jest to wina ETPC, po prostu kwestia regulacji statusu sędziów jest poza jego kompetencjami).

Helsińska Fundacja Praw Człowieka chyba jako jedyna zadała sobie trud, żeby porządnie zdiagnozować problem, tj. policzyć, ilu jest „neonów”, skąd przyszli, gdzie orzekają itd. Bez tego nie jesteśmy w stanie ocenić, jakie będą konsekwencje np. „wycięcia” wszystkich za pomocą ustawy. HFPC zaproponowała, żeby indywidualnie oceniać „neonów”: czy osoba, którą neo-KRS awansowała albo rekomendowała na sędziego, to zwykły karierowicz, a może nawet polityczny nominat, czy też fachowiec, który i tak zdobyłby stanowisko niezależnie od tego, jaka rada by o tym decydowała.

Jastrzębie też mają swoje racje. Dla nich „neoni” są jak radzieccy sportowcy na igrzyskach w Moskwie. Owszem, medali tam natłukli bez liku, ale głównie dlatego, że praktycznie cały demokratyczny świat imprezę zbojkotował. Jeśli taki neosędzia stawał do konkursu, nie mając kontrkandydata albo mając jednego (wielu sędziów z uwagi na zastrzeżenia konstytucyjne imprezę w KRS bojkotowało), może to oznaczać, że w normalnych warunkach konkursu by nie wygrał, bo byłby trzecim albo piątym wyborem. Chcecie ich weryfikować – mówi Iustitia – dobrze, ale w otwartym konkursie, do którego mogą przystąpić wszyscy chętni. Zobaczymy wtedy, czy „neoni” byli takimi gierojami.

Dla sędziów, którzy konstytucji łamać nie chcieli i przez osiem lat z niesmakiem patrzyli, jak koledzy robią kariery, „pochylanie się” nad takimi osobami jest demotywujące. Ze środowiska płyną głosy, że jeśli będziemy teraz sprawdzać, czy ci „neo” są na pewno aż tak źli – zamiast wszystkich skasować – w jakimś sensie zostaną nagrodzeni. Bo o ile nie wykazali się w swojej pracy szczególnie negatywnie, nikt im raczej stanowisk odbierać nie będzie. W myśl zasady, że stanął do konkursu, ale się nie cieszył. Zatwierdzamy ich wybór i cześć.

Sędzia Piotr Mgłosiek z Wrocławia uważa, że udział w procedurze przed neo-KRS można potraktować jako idealny test. Jeśli ktoś decydował się na taki krok, mimo że wiedział o konstytucyjnych wątpliwościach oraz liczył się z tym, że jego powołanie i wydane później orzeczenia mogą być w przyszłości kwestionowane, to sprzeniewierzył się rocie sędziowskiego ślubowania i nie spełnia wymogu nieskazitelnego charakteru. W pełni się z tym zgadzam. Co nie oznacza, że wszyscy, którzy do konkursów nie stawali, z automatu są moralnie lepsi. Powstrzymanie się od ubiegania się o awans nie musiało wcale wynikać ze szlachetnych pobudek, lecz ze zwykłego oportunizmu – tyle że nie wobec władzy, lecz środowiska, np. kolegów z wydziału, którzy neo-KRS bojkotują.

Dla mnie oportunistyczny sędzia – niezależnie wobec kogo – zawsze będzie koniunkturalistą, a nie jest to cecha, którą chciałbym widzieć u osoby, która ma wydawać wyroki w imieniu RP. Nie wspominam o tym, żeby deprecjonować tych, którzy koniec końców do tego bałaganu się przyczynili, ale o tym za chwilę.

Gdyby problem neo-KRS miał się ograniczać do 15 sędziów, których wybrali na jej członków politycy, oraz do garstki, która podpisała ich listy poparcia, nie obciążałoby to środowiska sędziowskiego. W 10-tysięcznej rzeszy zawsze znajdzie się kilkanaście czy kilkadziesiąt czarnych owiec. Jednak jak wyliczyła HFPC, z 2,3 tys. osób, które stanęły do konkursów na wyższe stanowiska, prawie połowę stanowili sędziowie – nie asesorzy, adwokaci, radcowie czy prokuratorzy. Nawoływania do bojkotu wzięli na nic. A stając się neosędziami, zafundowali nam ten pasztet.

A skoro tak, to niech środowisko ten bajzel teraz posprząta. Jeśli rację ma sędzia Mgłosiek, że udział w wadliwej procedurze i pogłębienie chaosu było sprzeniewierzeniem się rocie ślubowania, to wobec osób, którego się tego dopuściły, należy wszcząć postępowania dyscyplinarne. Zwłaszcza że karą może być przeniesienie na inne stanowisko służbowe lub złożenie z urzędu. I jest to procedura zgodna z konstytucją.

Taka ścieżka pozwala uniknąć min i raf związanych ze statusem sędziego, ze stosowaniem odpowiedzialności zbiorowej, z nagłym „wycięciem” z sądów setek osób (nie da się przeprowadzić 2 tys. dyscyplinarek w tydzień – tym bardziej że nie wszyscy będą zasługiwali na usunięcie z zawodu). Zniknąłby też problem z wydanymi przez nie orzeczeniami.

Skoro udział w konkursie przed neo-KRS był testem, którego wielu nie zdało, niech przeprowadzenie dyscyplinarek będzie testem dla pozostałych sędziów. Do tego potrzeba osób, które nie bałyby się postawić własnemu środowisku. A może być o to trudno. Profesor Ewa Łętowska twierdzi wręcz, że to na pewno się nie uda – z tego prostego powodu: co prawda wszyscy chcą rozliczenia, ale jednocześnie oczekują, że ktoś to zrobi za nich. Może i tak. Trzeba pamiętać, że sądownictwo miało szansę samooczyszczenia po 1989 r. i z niej nie skorzystało. Nie zakładałbym, jak większość komentatorów, że tak byłoby i tym razem. Zwłaszcza że kolejnej takiej szansy nie będzie.

Zawsze można zostawić rozwiązanie tego problemu politykom. Powodzenia. ©Ⓟ