„Pamiętam mało z tego szczerze. Tylko że miałaś takie białe majteczki. I takie były na brzeg, że były odstawione i było widać wszystko. I podeszłem do ciebie z twardym (…)” [pisownia oryginalna] – to tylko fragment wiadomości, jakie od sławnego youtubera dostawała jego 13-letnia fanka. Mężczyzna miał wówczas 23 lata i opowiadał jej swoje erotyczne sny.
Z niektórymi fankami, również nieletnimi, miał spotykać się na żywo na organizowanych przez siebie alkoholowych imprezach. Jedna z dziewcząt przyznała, że po takim wieczorze obudziła się dotykana przez niego i że jest gotowa powtórzyć to przed sądem.
Proceder ujawnił Sylwester Wardęga, inny internetowy twórca. Wideo, które było wynikiem jego śledztwa, w ciągu pierwszych 12 godzin od umieszczenia w YouTube obejrzało ponad 3 mln internautów. Jak sam przyznał, otworzył puszkę Pandory, bo podobnych historii polskie środowisko youtuberskie zna bardzo wiele, a twórcy przez lata kryli się wzajemnie. Zapowiedział kontynuację tematu.
Obrzydliwe zachowania youtuberów wobec swoich „subbies” – nastoletnich fanek oglądających ich kanały – to inkarnacja procederu, który znamy od dziesięcioleci. Mieszanina problemów psychicznych, władzy i popularności z jednej strony, a z drugiej samotności, potrzeby bycia zauważonym i docenionym karmi patologie choćby w przemyśle muzycznym. Dziś dochodzi jeszcze jeden czynnik ryzyka: łatwo przeoczyć to, że nasze dziecko wchodzi w niebezpieczne relacje, bo nigdy jeszcze nawiązanie kontaktu nie było tak proste jak w erze mediów społecznościowych. Jak wynika z danych Krajowego Instytutu Mediów, już 91 proc. dzieci w wieku 10–15 lat ma smartfony. Jednocześnie tylko połowa rodziców korzysta z jakiejś formy kontroli rodzicielskiej (to z badania serwisu ClickMeeting). A to oznacza, że kiedy my cieszymy się, że dziecko siedzi spokojne w swoim pokoju, ono może właśnie korespondować z pedofilem, np. z YouTube.
Rację ma więc dziennikarz Krzysztof Stanowski, kiedy pisze na Twitterze: „Cała ta youtubersko-pedofilska historia to przede wszystkim dzwonek alarmowy dla rodziców. Codziennie nasze dzieci siedzą przed tabletami, komórkami, komputerami i oglądają coś także bez naszego nadzoru. To nie one wybierają sobie idoli, to algorytm wybiera idoli im. Im bardziej będziemy leniwi i nieobecni, tym więcej tego syfu będzie się wylewać”.
Ale pamiętajmy, że rodzice nie powinni być samotni w tej walce. Środowiska związane z walką o respektowanie praw dziecka od dawna domagają się systemowych rozwiązań w tej kwestii. Tymczasem dopiero po tym, jak Wardęga nagłośnił ostatnią sprawę, patoinfluencerom pogroził palcem premier Mateusz Morawiecki. – Poleciłem służbom zająć się natychmiast sprawą, oczekuję stanowczych i szybkich działań. Ostrzegam wszystkich, którzy chcą krzywdzić dzieci. Spotka was kara, spotka was kara najbardziej dotkliwa z możliwych – przekonuje w filmiku zamieszczonym na Facebooku.
Jedynym konkretem, który pada z jego strony, jest wzmocnienie zespołu Dyzurnet.pl, czyli działającego w ramach NASK punktu kontaktowego do zgłaszania nielegalnych treści w internecie. Dość skromnie jak na polityka, którego ugrupowanie miało osiem lat, by coś zrobić. Tymczasem w czasie ostatniej kadencji powstało co prawda Centralne Biuro Zwalczania Cyberprzestępczości, ale jego pełna zdolność operacyjna zostanie osiągnięta dopiero w 2025 r. Po premierze filmu „Tylko nie mów nikomu” powołano do życia także Państwową komisję ds. przeciwdziałania wykorzystaniu seksualnemu małoletnich. Miała ona badać przypadki pedofilii, ale jej prace są dziś sparaliżowane – w marcu zrezygnował jej przewodniczący Błażej Kmieciak, a następcę Sejm powinien był wybrać w połowie kwietnia. Tak się jednak nie stało. Zabrakło woli politycznej. Potem odeszli jeszcze Andrzej Nowarski i Elżbieta Malicka. Bez przewodniczącego i w niepełnym składzie komisja nie może realizować swoich kluczowych zadań. A jest wśród nich np. wydawanie postanowień o wpisach do Rejestru sprawców przestępstw na tle seksualnym.
Nie wprowadzono też narzędzi weryfikacji wieku użytkowników stron internetowych. Efekt? Choć konta w serwisach społecznościowych mogą mieć osoby powyżej 13. roku życia, sieć pełna jest młodszych użytkowników. Powinni co najwyżej oglądać kreskówki na YouTube Kids, ale mogą bez skrępowania oglądać patostreamerów albo kontaktować się z pedofilami takimi jak bohater filmu Wardęgi. Prawu i Sprawiedliwości nie udało się nawet wprowadzić kadłubowej ustawy o ochronie małoletnich przed treściami nieodpowiednimi w internecie. Dlaczego kadłubowej? Bo pomimo szumnej nazwy sprowadzała się do obowiązkowego udostępniania rodzicom przez dostawców internetu bezpłatnej aplikacji do kontroli rodzicielskiej. Nie oznaczałoby to oczywiście, że rodzice by tych aplikacji używali.
Kluczowe wydaje się więc wyposażenie dzieci w narzędzia, by mogły obronić się same. Do tego mogłyby służyć lekcje edukacji medialnej. Tych jednak PiS także nie wprowadził do szkół. Tymczasem z młodzieżą trzeba rozmawiać o dezinformacji i krytycznym podejściu do treści, o rozpoznawaniu fałszywek, o wpływie mediów społecznościowych na zdrowie psychiczne, o zagrożeniach takich jak kradzieże tożsamości czy pieniędzy (np. w grach), ale też seksting (wysyłanie przez nastolatki nagich zdjęć) czy grooming (nagabywanie nieletnich).
Zamiast tego TVP zainwestowało w serwis dla młodzieży SwipeTo, który okazał się kompletną klapą. Nie wiadomo nawet, ile kosztował, telewizja nie ujawniła tej informacji. Firma Kantar szacuje, że sama promocja pochłonęła 2,7 mln zł. Minister edukacji zlecił natomiast stworzenie edukacyjnego serwisu streamingowego MeduM (Multimedialna Edukacja Młodzieży). MEiN zainwestowało w niego 29 mln zł – miał powstać w grudniu, ale nie ma go do dziś. Obiecano też uczniom niemal roczną darmową licencję na edukacyjną wersję gry Minecraft. Bez wspomnianej już edukacji medialnej może ona jednak przynieść więcej strat niż pożytku. Dlaczego?
Otóż dzieci dostaną do użytku wersję demonstracyjną. To zamknięty, bezpieczny świat, dzięki czemu i one, i rodzice mogą nabrać zaufania do produktu. Pełna wersja już taka nie jest – pozwala na interakcje między użytkownikami i wchodzenie do światów zbudowanych przez innych graczy. Tam może je czekać wspólne budowanie z wirtualnych klocków, ale mogą również spotykać pedofili. Youtuber opisany przez Wardęgę zdobył popularność właśnie za pomocą minecraftowych filmików. ©Ⓟ