Niższa izba parlamentu Holandii 4 lipca zdecydowaną większością uchwaliła ustawę "tak znaczy tak". Przepisy mówią, że seks bez dobrowolnej zgody partnerki/partnera jest gwałtem. Nie będzie już zatem trzeba udowadniać, że sprawca zmusił ofiarę do stosunku przemocą lub groźbą – choć jeśli tak było, powinien się spodziewać surowszej kary. Co na to Polska?
Kluczowe dla wyroku będzie jednak to, czy wiedział, że druga strona nie chce z nim uprawiać seksu. Nowe prawo ma wejść w życie na początku 2024 r.
Miesiąc wcześniej podobna zmiana pokonała ostatnią prostą w parlamencie szwajcarskim, uzyskując aprobatę Rady Narodu, izby niższej. Teraz muszą się jeszcze wypowiedzieć w referendum obywatele.
W październiku 2022 r. prawo, popularnie nazywane ustawą „tak znaczy tak”, weszło w życie w Hiszpanii. Impulsem do jego uchwalenia był gwałt zbiorowy, do którego doszło sześć lat wcześniej podczas festiwalu z gonitwami byków w Pampelunie: pięciu agresorów zawlekło 18-letnią dziewczynę do pobliskiego budynku, tam kolejno ją gwałcili, a całe zdarzenie zarejestrowali na komórkach. Jednak sąd I instancji zakwalifikował ten czyn jako molestowanie seksualne, bo napastnicy „ani ofiary nie pobili, ani jej nie grozili”. Podkreślił też, że kobieta nie usiłowała im się wyrwać – nagrania pokazywały, że pozostaje nieruchoma. Relatywnie łagodne wyroki dla sprawców tak ciężkiego przestępstwa – po dziewięć lat więzienia – wywołały w kraju protesty, a sprawa powędrowała do sądu najwyższego. Ten ostatecznie skazał mężczyzn za gwałt zbiorowy, podwyższając im kary do 15 lat pozbawienia wolności.
Pod wpływem ruchu #metoo w ostatnich pięciu latach 17 państw Europy wprowadziło przepisy, które przesądzają, że uprawianie seksu bez obopólnej zgody jest gwałtem. Regulacje oparte na takiej przesłance działają już w USA, Kanadzie, Australii, Nowej Zelandii czy Izraelu. W każdym są sformułowane nieco inaczej, lecz łączy je wyraźna zmiana perspektywy: użycie przez sprawcę siły i przymusu – czy to fizycznego, czy psychicznego – przestało być warunkiem skazania go za gwałt. Stosunek seksualny nie staje się też przestępstwem dopiero wtedy, gdy kobieta szamocze się z napastnikiem. Prokuratorzy mają się skupiać na wskazówkach, które świadczą o tym, że ofiara nie dała zgody na zbliżenie. A jej brak może się przejawiać w rozmaitych formach: sygnałem odmowy nie będzie tylko stanowcze „nie” wykrzyczane przez kobietę, ale też ciało zastygłe w bezruchu z przerażenia i SMS-y, która wysłała do przyjaciółki, chaotycznie odtwarzając w nich traumatyczne przeżycie minionej nocy. To nowe podejście nie pozostawia też wątpliwości, że kobieta, która przystaje na seks, będąc pod silnym wpływem alkoholu lub narkotyków, nie jest w stanie dobrowolnie i świadomie wyrazić zgody. Tak samo nie może tego zrobić w trakcie snu.
Ciemne statystyki
A jednak kiedy w połowie września polska Lewica po raz kolejny zaapelowała, by w takim właśnie duchu zmienić rodzimy kodeks karny, szybko odezwały się głosy, że będzie to równoznaczne ze zniesieniem (a przynajmniej osłabieniem) domniemania niewinności oraz akceptacją standardów, które w zachodniej kulturze prawnej uchodzą za niesprawiedliwe i niehumanitarne. Pokpiwano, że zwolennicy nowelizacji muszą mieć kłopoty z logiką, skoro sądzą, że da się wykazać brak zgody – coś, czego nie ma. W zwulgaryzowanej wersji wyłożył te argumenty lider Konfederacji Sławomir Mentzen: „Mężczyzna musiałby udowodnić swoją niewinność. Ciekawe jak? To jest prosta droga do złamania życia tysiącom mężczyzn. Czyste barbarzyństwo, na które nie ma miejsca w cywilizowanym systemie prawnym”. Ale nawet prawnicy, którzy nie walczą o głosy wyborców, oburzali się na propozycję Lewicy, lamentując, że skończy się falą fałszywych oskarżeń o gwałt – a szczególnie chętnie sięgną po tę broń kobiety w toku procesów rozwodowych, by wymusić od swoich ekspartnerów alimenty.
Jak to zatem możliwe, że w żadnym kraju takie obawy się nie zmaterializowały?
Zgodnie z obecnymi przepisami prokurator musi zgromadzić dowody wskazujące na to, że podejrzany o gwałt zastosował przemoc, groźbę lub podstęp. W naszych realiach procesowych na ogół oznacza to konieczność przekonania sądu, że kobieta stawiała napastnikowi opór, a ten go przełamał. – Na jednej szali mamy podejrzanych, których chroni domniemanie niewinności, a na drugiej ofiary, które często muszą udowadniać, że nie chciały zbliżenia i aktywnie się broniły. A przecież w trakcie zajścia mogły być tak sparaliżowane ze strachu, że nie były w stanie krzyczeć i stawiać oporu – mówi Anna Szczepaniak, adwokatka współpracująca z Centrum Praw Kobiet. – Wtórna wiktymizacja ofiar nadal jest u nas bardzo silna. Policja, prokuratura, sądy nierzadko traktują kobiety jak potencjalne podejrzane: dlaczego została zgwałcona? Jaki miała w tym udział? Czy piła alkohol? Jak była ubrana?
Szara strefa przemocy
Normy te doskonale ilustruje orzeczenie Sądu Najwyższego z 2021 r. dotyczące dziewczyny zgwałconej przez wujka. Pokazuje ono przy okazji, jak powszechne i głęboko zakorzenione są stereotypy na temat przemocy seksualnej – nawet na najwyższych szczeblach systemu sprawiedliwości. „Zachowanie pokrzywdzonej, tj. odpychanie rąk oskarżonego, gdy był nad nią oparty, płacz oraz słowa, by ją zostawił, nie przekonuje – w zestawieniu z działaniami, które w tym czasie podejmował oskarżony, w tym odwracaniem pokrzywdzonej, rozszerzaniem jej nóg, zdejmowaniem bielizny oraz dokonywaniem czynności o charakterze seksualnym – by pokrzywdzona podjęła opór” – stwierdził SN. Wprawdzie sędziowie zauważyli, że dziewczyna „wyraźnie dała oskarżonemu sygnał, że nie chce żadnego aktu seksualnego”, ale zaraz dodali, że brak zgody nie może być utożsamiany ze stawianiem oporu. W efekcie oddalili kasację pokrzywdzonej.
To, jak ciężko ofiarom dojść sprawiedliwości, pokazują też statystyki. W 2021 r. sądy skazały prawie 650 gwałcicieli (średnia z dekady przed pandemią była podobna). W tym samym roku prokuratury wniosły ok. 1,1 tys. aktów oskarżenia, a prawie drugie tyle spraw umorzyły. W danych policyjnych trend prezentuje się identycznie. Do tego mniej więcej jedna trzecia kar pozbawienia wolności jest orzekanych w zawieszeniu, a większość sprawców, którzy idą do więzienia, dostaje od dwóch do pięciu lat (maksymalna kara to 12 lat odsiadki).
Ale – co najważniejsze – oficjalne dane odsłaniają jedynie szczątkowy wycinek rzeczywistej skali przestępstw seksualnych w Polsce, bo ogromna większość z nich nie jest zgłaszana. Szacuje się, że odsetek spraw, po których nie ma śladu w policyjnych kartotekach, przekracza na ogół 90 proc., choć zdarzają się niemałe rozbieżności. Wynika to z odmiennych metodologii, ustawodawstw i uwarunkowań społeczno -kulturowych krajów, w których robiono badania. W Szwecji kompleksowa analiza z 2014 r. pokazała, że 80 proc. aktów przemocy seksualnej nie jest odnotowywanych przez policję. W Anglii oficjalne dane mówią o ok. 85 proc. A obok USA i Kanady są to kraje, w których kobiety najczęściej zawiadamiają policję o tym, że zostały skrzywdzone. W Indiach – według ubiegłorocznego badania National Family Health Survey – szara strefa przemocy seksualnej sięga aż 99 proc. W Polsce taką analizę przeprowadziła w 2016 r. Fundacja na rzecz Równości i Emancypacji „STER”. Wynikało z niej, że 92 proc. zgwałconych kobiet nie zawiadomiło organów ścigania.
Od lat najwyższy wskaźnik zgłoszeń przemocy seksualnej rejestruje się w Szwecji – ok. 65 przypadków na 100 tys. mieszkańców. W sondażach 11 proc. mieszkanek kraju przyznawało, że padło ofiarą gwałtu. Dwucyfrowy odsetek pojawił się również w ankietach przeprowadzonych m.in. we Francji, w Danii, Estonii czy Holandii. Z kolei w Polsce, na Węgrzech, w Grecji i Chorwacji mniej niż 4 proc. kobiet twierdzi, że zostały zgwałcone.
Co nie oznacza, że tego rodzaju przemoc w Skandynawii jest bardziej rozpowszechniona niż w innych krajach europejskich. Szwedzka Rada ds. przeciwdziałania przestępczości (Brå), która pełni funkcję think tanku dla wymiaru sprawiedliwości, w 2020 r. postanowiła bardziej zgłębić ten temat w reakcji na regularnie pojawiające się w mediach doniesienia, w których wysoki poziom rejestrowanych gwałtów interpretowano jako dowód, że kraj zmaga się z plagą drapieżników seksualnych. Wnioski? Relatywnie dużą skalę przestępstw można wytłumaczyć przede wszystkim dużym zaufaniem Szwedów do sądów i organów ścigania, szeroką definicją gwałtu i metodami statystycznymi. Cała Skandynawia przoduje zresztą pod względem zakresu gromadzonych danych czy jakości badań kryminologicznych i wiktymologicznych, które wykorzystuje się potem do tworzenia nowego prawa. My jesteśmy pod tym względem na drugim biegunie. – W Polsce przemoc seksualna w statystykach przestępczości praktycznie nie istnieje. Są tylko sporadyczne przypadki – mówi dr Grzegorz Wrona, adwokat i ekspert ds. przemocy w rodzinie i przemocy wobec kobiet. – To pokazuje, że jesteśmy we wstydliwym gronie państw, które przestępczości seksualnej nie zapobiegają.
Złe przepisy
Projekt Lewicy, ponowiony przy okazji kampanii wyborczej, definiuje gwałt jako doprowadzenie innej osoby do obcowania płciowego bez jej świadomej i dobrowolnej zgody. Przy takim ujęciu przestaje liczyć się to, do jakich środków uciekł się napastnik, żeby osaczyć ofiarę. Nie ma też znaczenia postawa kobiety: czy była bierna, jaką miała na sobie spódnicę i czy wysyłała sprawcy flirciarskie wiadomości, zanim zmusił ją do seksu.
Gdy projekt zmiany definicji zgwałcenia wpłynął do Sejmu dwa i pół roku temu, było jasne, że nie ma szans na opuszczenie parlamentarnej zamrażarki, zaś jego los przypieczętowały negatywne opinie Prokuratury Generalnej, SN i w szczególności rządu, który zapewniał, że aktualne prawo jest wystarczające. Ale nie tylko Lewica uważa inaczej. – Obecna definicja zgwałcenia zdecydowanie nie chroni osoby, która nie miała możliwości wyrażenia zgody, bo np. podano jej substancje psychoaktywne lub znalazła się w takim stanie zastraszenia, że było to wykluczone – podkreśla dr Wrona. – Pytanie fundamentalne do ustawodawcy jest takie: kogo chce chronić? Kogoś, kto twierdzi: „Nie wiedziałem, że moja partnerka się nie zgadza na kontakt seksualny”? Czy osobę pokrzywdzoną, która mówi: „Skoro nie wiedziałeś, czy masz zgodę, to nie wolno ci było zrobić tego, co zrobiłeś”?
– Praktyka wygląda tak, że to na kobietę jest przerzucony ciężar wykazywania, że została zgwałcona. A nie powinno tak być. Ofiara powinna tylko wykazać, że nie chciała się zgodzić na seks – przekonuje mec. Szczepaniak. I zwraca uwagę, że w porównaniu ze skalą niezgłoszonych spraw fałszywe oskarżenia o gwałt to znikomy margines.
Zarzuty te potwierdza grupa ekspertów Rady Europy, która monitoruje przestrzeganie przez państwa konwencji stambulskiej o przeciwdziałaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej (GREVIO). I wbrew temu, co sugeruje rząd, nasze przepisy nie spełniają obecnie jej standardów. W raporcie z września 2021 r. GREVIO pisze, że w aktualnych realiach większy nacisk kładzie się na zachowanie ofiary niż działania seksualnego drapieżnika. „Sama wiedza sprawcy, że stosunek nie był dobrowolny, nie prowadzi do skazania” – zaznaczają eksperci. Dlatego zalecają polskim władzom przeformułowanie definicji gwałtu w taki sposób, aby jego samodzielną przesłanką był właśnie brak zgody (choć nie narzucają konkretnego wzorca). Dopiero wtedy nasze prawo odpowiadałoby wymogom konwencji. O zmiany rekomendowane przez GREVIO w zeszłym roku upominał się też w resorcie sprawiedliwości rzecznik praw obywatelskich Marcin Wiącek.
Jak podkreślają eksperci Rady Europy, konsekwencją obecnych przepisów jest m.in. to, że prokuratura szczególnie często rezygnuje ze stawiania zarzutów za gwałty, do których dochodzi w związkach – jakby z góry zakładając, że między dwójką ludzi dobrowolnie decydujących się być razem nie może być mowy o stosowaniu przymusu. Inne czyny zabronione w świetle konwencji u nas nie leżą nawet w kompetencjach organów ścigania. – W prawie karnym w zasadzie nie mamy molestowania seksualnego jako przestępstwa. Ujmuje je tylko prawo pracy. Na dodatek tylko specyficzna, wąska grupa zachowań może zostać w ogóle uznana za przestępstwo, chyba że sprawa dotyczy osoby poniżej 15. roku życia – wyjaśnia dr Wrona.
Ewolucja kulturowa
Jedną z osób, które ostro krytykują inicjatywę Lewicy, jest dr Mikołaj Iwański z Katedry Prawa Karnego UJ. Jego zdaniem proponowana zmiana osłabiłaby domniemanie niewinności oskarżonego, którego respektowanie w naszych realiach już i tak pozostawia wiele do życzenia – wystarczy zerknąć, jak chętnie sądy przyklepują wnioski o tymczasowe aresztowanie. – Wyobraźmy sobie sprawę o zgwałcenie, w której nie ma świadków, SMS-ów czy badań stwierdzających obecność w organizmie ofiary substancji chemicznej wyłączającej świadomość. Jedynymi dowodami są oświadczenia oskarżonego i pokrzywdzonej. A nierzadko ich wiarygodność jest podobna. W takiej sytuacji przepis oparty na braku zgody stwarzałby ryzyko częstszego skazywania osób, które przestępstwa nie popełniły – uważa dr Iwański.
Kraje, które zdecydowały się na zmianę regulacji, nie potwierdzają czarnych scenariuszy z sądami uginającymi się pod lawiną spraw, usiłującymi odsiać „prawdziwe” gwałty od „zmyślonych”. Fałszywe oskarżenia się zdarzają, ale tak samo rzadko jak przedtem. Dotyczy to zarówno państw, które – jak Szwecja, Dania czy Hiszpania – przyjęły model „tak znaczy tak”, definiujący zgwałcenie jako seks bez dobrowolnej zgody, jak i tych, które – jak np. Niemcy – wybrały bardziej zachowawczy model „nie znaczy nie”, gdzie jest mowa o stosunku wbrew wyraźnej woli ofiary (choć i tak orzecznictwo ewoluuje tam w stronę pierwszego modelu). W Szwecji, która w 2018 r. jako pierwsza wprowadziła ustawę „tak znaczy tak”, pojawił się też nowy typ przestępstwa: gwałt przez zaniedbanie (oaktsam våldtäkt). Popełnia go ktoś, kto błędnie zakłada, że ma zgodę na seks, albo podejrzewa, że partnerka nie chce zbliżenia, lecz i tak do niego doprowadza. Już rok później pierwszą taką sprawę rozstrzygnął sąd najwyższy, dając wskazówki niższym instancjom. Oskarżony mężczyzna spędzał noc w domu kobiety, z którą wcześniej rozmawiał tylko przez media społecznościowe. Kiedy spali w jednym łóżku, zainicjował stosunek, przerywając go dopiero, gdy się od niego odsunęła. Następnego dnia kobieta napisała mu, że nie chciała uprawiać z nim seksu, i opowiedziała o incydencie przyjaciołom. Według SN mężczyzna miał świadomość, że mogła nie chcieć zbliżenia, a mimo to zaryzykował.
Samo nowe prawo prawdopodobnie nie przyczyniło się do wielkiego wzrostu liczby zgłoszeń na policję – dane Brå pokazują, że przybywa ich od kilkunastu lat (w ostatniej dekadzie odnotowano wzrost o 56 proc.). Już jedna trzecia z 9,6 tys. zawiadomień złożonych w 2022 r. dotyczyła gwałtów w związku. Największy efekt nowelizacji widać w skazaniach, które od 2018 r. poszły w górę o trzy czwarte. Za to ich odsetek wśród wszystkich zakończonych procesów o gwałt (prawie 2 tys.) nadal wynosi tyle samo co 10 lat temu – ok. 20 proc.
Domniemanie niewinności oskarżonych najwyraźniej na zmianie nie ucierpiało. Dla porównania w Polsce wyrok skazujący w takich sprawach dostaje 60–70 proc. oskarżonych. Jak na standardy naszych sądów to i tak niski wynik – dla ogółu spraw karnych wskaźnik ten przebija 90 proc. Kryminolodzy zauważyli też na świecie ciekawą zależność: wysoki odsetek skazań za gwałt jest skorelowany z niskim poziomem zgłoszeń – i odwrotnie.
– Wymiar sprawiedliwości w Polsce funkcjonuje dużo gorzej niż w państwach zachodnich. Dlatego mam do niego mniej zaufania – mówi dr Iwański, tłumacząc, dlaczego uważa wymóg zgody na seks za szkodliwy. – Niby jesteśmy jedną kulturą prawną, mamy podobne zasady w kodeksach, ale takie same przepisy, które sprawdzają się w innych krajach, u nas miewają całkiem odmienne, niepożądane skutki.
Ryzyka, że będzie więcej niesłusznych skazań, nie widzi dr Wrona. – Zwłaszcza że w sprawach o zgwałcenie proces dowodowy jest bardzo trudny. Wykazywanie, czy była zgoda na kontakt seksualny, czy nie było, nie różniłoby się od tego, co jest teraz, gdy trzeba wykazać przemoc, groźbę lub podstęp. Ani nie byłoby łatwiej, ani ciężej – zapewnia. Przypomina też, że to sąd ocenia, czy doszło do przestępstwa, biorąc pod uwagę całość materiału dowodowego. A jeśli jest słowo przeciwko słowu, ma prawo zasięgnąć opinii biegłego psychologa, by na tej podstawie jednym zeznaniom dać wiarę, a innym nie. – Jeżeli coś jest nieudowodnione, to nie można kogoś skazać. Nic tu by się nie zmieniło – dodaje.
Jego zdaniem cała dyskusja o zgodzie jest przepełniona hipokryzją. – Wyobrażamy sobie młodego człowieka, który znalazł się kiedyś w dwuznacznej sytuacji i doprowadził do kontaktu seksualnego, a potem został oskarżony o zgwałcenie. I niektórzy mówią: „Ale przecież wtedy to było OK”. Ewolucja kulturowa polega na tym, że pewne zachowania po prostu powinny przestać mieć miejsce. ©Ⓟ
W Szwecji, która w 2018 r. jako pierwsza wprowadziła ustawę „tak znaczy tak”, pojawił się nowy typ przestępstwa: gwałt przez zaniedbanie. Popełnia go ktoś, kto błędnie zakłada, że ma zgodę na seks