Normalne życie tym m.in. różni się od życia polityków, że z reguły jak się zwyczajny człowiek z czymś pomyli, to zazwyczaj spotykają go za to niemiłe konsekwencje. Natomiast polityków nie zawsze. Z uwagi na to, że jakość stanowionego prawa jest nie najwyższych lotów (o czym świadczy konieczność nowelizowania na okrągło tych samych przepisów), to szansa na to, że „pomyłka” – w mniemaniu parlamentarzysty – przyniesie akurat coś dobrego, jest całkiem spora.

Z taką właśnie sytuacją mieliśmy do czynienia podczas ubiegłotygodniowego posiedzenia Sejmu, podczas którego pod głosowanie posłów zatwierdzono prawdziwą ustawową „bajaderę” – miks ustaw, niepowiązanych ze sobą w żaden logiczny sposób, którego jedynym wspólnym mianownikiem była chęć wypchnięcia i uchwalenia wszystkiego, na czym zależało ministrowi sprawiedliwości. Ech, czego tam nie ma! Przy jednym ogniu resort sprawiedliwości zarazem poprawia skopany kodeks karny, przełamuje uchwałę Sądu Najwyższego w sprawie składów jednoosobowych, betonuje wpływ Suwerennej Polski na prokuraturę i impregnuje ją na wypadek zmiany władzy, a także wprowadza na stałe rozwiązania wdrożone specustawą covidową, które miały być rozwiązaniami prowizorycznymi, takie jak e-doręczenia czy zdalne rozprawy.

I właśnie przy tych ostatnich się zatrzymajmy. Ministerstwo Sprawiedliwości stwierdziło, że nieco zmodyfikuje zasady ich przeprowadzania. O ile uczestnicy postępowania będą mogli wnosić o umożliwienie im udziału w rozprawie przez internet, to tego przywileju nie należy rozciągać na publiczność, która – przypomnijmy – w czasie pandemii również mogła śledzić procesy w ten sposób. Resort uznał, że powoduje to zbędne obciążenie sekretariatów sądowych, nie ma pewności, czy ktoś nie nagrywa takiej rozprawy, by ją później wrzucić np. do sieci, albo czy nie udostępnia przekazu świadkom, którzy co do zasady mogą być obecni tylko podczas przesłuchania. Jak publiczność jest zainteresowana, zawsze może przyjść do sądu.

Przeciwko takim pomysłom głośno zaprotestował Court Watch Polska, którego argumenty o ograniczeniu jawności i utrudnianiu dostępu do sądów dla niepełnosprawnych poparła opozycja. Negatywne stanowisko Ministerstwa Sprawiedliwości sprawiło, że w komisji żadna z poprawek umożliwiających publiczności dostęp do rozpraw zdalnych online nie miała szans na rekomendację – jak zawsze niezależnie myślących – posłów rządzącej większości. Również podczas posiedzenia plenarnego posłowie klubu PiS karnie zagłosowali przeciwko poprawce. Jednak tym razem głosowanie przegrali. Za zmianą zagłosował, wspólnie z opozycją, m.in. sam minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Czy przekonały go argumenty organizacji pozarządowej albo (o zgrozo!) opozycji? Nic podobnego. Podobnie jak szef resortu sprawiedliwości pomylili się inni posłowie siedzący w rządowych łamach.

W błędzie byłby jednak ten, kto by twierdził, że jedynie posłowie partii rządzącej potrafią przez pomyłkę zrobić coś dobrego. Opozycja, nawet jak zasadnie zagłosuje ręka w rękę z PiS, to i tak będzie przepraszać. Kilka godzin przed tym jak Zbigniew Ziobro solidarnie z Mateuszem Morawickim wsparli opozycję, podczas prac nad tą samą ustawą wspólnie z posłami PiS zagłosowała poseł Barbara Dolniak z KO.

Gdy przewodniczący komisji Piotr Sak podziękował jej za to, ta natychmiast zgłosiła oświadczenie do protokołu, że zagłosowała przez pomyłkę, bo nie wiedziała, że to poprawka zgłoszona przez klub PiS. W ten sposób niejako przyznała, że nie wiedziała też, co owa poprawka zawiera. Bo akurat była to zmiana, której dokonanie na jednym z poprzednich posiedzeń postulowała… m.in. poseł Dolniak. No cóż, nie po raz pierwszy okazuje się, że zmiana jest dobra nie wtedy, kiedy jest dobra, tylko gdy proponują ją „nasi”.©℗