Wiem, że popularny szmonces z wyprowadzeniem kozy jest w ostatnich latach zbyt często przywoływany, ale obserwując prace nad przepisami inwigilacyjnymi, trudno uciec od tego skojarzenia.
Pod koniec zeszłego tygodnia rząd zapowiedział poprawki do projektu ustawy – Prawo komunikacji elektronicznej, która pierwotnie miała znacząco zwiększyć zakres inwigilacji. Już nie tylko operatorzy telekomunikacyjni, lecz także dostawcy takich usług, jak: e-mail, komunikatory czy czaty, mieli przechowywać przez 12 miesięcy na swych serwerach pewne dane i na żądanie udostępniać je policji, CBA, ABW czy KAS. Po licznych protestach postanowiono się wycofać z tego pomysłu i pozostawić regulacje mniej więcej zbliżone do obecnych. Tylko telekomy będą więc miały obowiązek retencji billingów czy też danych lokalizacyjnych.
Pobieżny obserwator mógłby uznać, że prywatność obywateli została obroniona. Tyle że tak nie jest. Przepisy, które pozostaną, i tak pozwalają na powszechną inwigilację. W 2021 r. policja i inne służby sięgnęły po 1,8 mln naszych danych, sprawdzając, z kim i kiedy rozmawialiśmy, do kogo wysyłaliśmy SMS, gdzie się w tym czasie znajdowaliśmy. Ot tak, bo miały na to ochotę. Bez podawania powodu, bez jakiejkolwiek kontroli sądowej. Służby nikomu nie muszą się tłumaczyć, dlaczego sprawdzają, z kim Wikariak rozmawiał przez telefon i gdzie wówczas był.
Z tej perspektywy prawdę mówił pod sekretarz stanu ds. cyfryzacji podczas I czytania w Sejmie, gdy przekonywał, że projekt w zasadzie nic nie zmienia.
– Jest tak, jak było od tylu lat, i do tego nikt nie zgłaszał żadnych uwag. (…) Nie ma więcej uprawnień dla służb, jest szerszy katalog możliwych technologii, które można będzie wykorzystać do tego, by dbać o bezpieczeństwo państwa i Polaków – odpierał zarzuty Paweł Lewandowski.
Rzeczywiście zmienić miało się tylko grono firm, które musiałyby przechowywać dane telekomunikacyjne i dostarczać na żądanie służbom. Sam zakres przechowywanych danych byłby podobny, zasady ich udostępnienia również.
Nieprawdą natomiast jest to, że nikt nie kwestionował dotychczasowych uprawnień służb. Zrobił to nie kto inny jak przedstawiciel samego rządu – pod sekretarz stanu w KPRM ds. Unii Europejskiej. W opinii do projektu ustawy napisał wprost, że już dotychczasowy obowiązek „powszechnej i niezróżnicowanej” retencji danych jest niezgodny z prawem UE. I przywoływał wiele potwierdzających to wyroków Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej.
Mówiąc wprost: rząd wiedział, że dotychczasowy zakres inwigilacji łamie prawo UE, a mimo to chciał go jeszcze zwiększyć. Po protestach z tego ostatniego zrezygnował. Koza została wyprowadzona, sukces obwołano i nikt już nie pamięta, że przepisy, które pozostały, i tak są bezprawne. ©℗