Trudno o większe zdumienie, gdy autor obserwuje na żywo, jak kolejne redakcje biorą na warsztat jego artykuł i przerabiają go tak, że na końcu sam już nie jest pewny, co właściwie napisał.

Taką wątpliwą przyjemność miałem ostatnio po publikacji jednego swoich tekstów. W artykule „Służby chcą o nas wiedzieć jeszcze więcej. A rząd wie, że polskie przepisy są niezgodne z prawem UE” opisałem plany coraz większej inwigilacji Polaków. Napisałem o tym, że choć rząd sam zdaje sobie sprawę z faktu, że już obecne przepisy są niezgodne z orzecznictwem Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, to jeszcze bardziej chce zwiększyć zakres danych, jakie obowiązkowo muszą udostępniać służbom firmy. Już nie tylko operatorzy telekomunikacyjni, ale też dostawcy usług takich jak e-mail, komunikatory czy czaty będą musieli przechowywać pewne dane na swych serwerach i na żądane udostępniać je policji, CBA, ABW czy KAS. Takie zmiany zakłada projekt ustawy - Prawo komunikacji elektronicznej, którego pierwsze czytanie odbyło się w czwartek w Sejmie.

Kolejne redakcje na bazie mojego tekstu zaczęły publikować jego własne opracowania, ja zaś z coraz większym zdziwieniem obserwowałem jak zmienia się ich wydźwięk. Najpierw delikatnie, potem coraz bardziej, aż w końcu w serwisie Bankier.pl przeczytałem tytuł: „Służby odczytają wiadomości z Messengera i WhatsAppa. Rząd proceduje nowe prawo”. Gdyby nie powołano się na źródło nie wiedziałbym, że bazowano na mym artykule. Bo ja niczego takiego nie napisałem. Niestety przekaz ten został podchwycony przez kolejne redakcje. „Rząd chce przyznać służbom dostęp do maili, czatów i komunikatorów obywateli" – napisał z kolei z Business Insider.

Ze zdumieniem czytałem coraz więcej artykułów o tym, że nowe prawo zapewni służbom dostęp do wiadomości wysłanych e-mailem czy też za pośrednictwem komunikatorów. W jednych powoływano się na źródło, w innych nie. Gazeta Wyborcza w kilku akapitach swej publikacji rozwodziła się o tym, że PiS przygotowuje ustawę, która pozwoli służbom na podglądanie treści e-maili i wiadomości przesyłanych przez „jakąkolwiek usługę w internecie”. Źródła co prawda nie podała, ale z treści wywnioskowałem niestety, że nim także był mój nieszczęsny artykuł.

Nie mam zielonego pojęcia skąd wziął się ten przekaz. Opisując projekt ustawy – Prawo telekomunikacji elektronicznej ostrzegałem przed zwiększeniem zakresu danych, do których dostęp będą miały służby, ale nigdzie nie napisałem, że nowe przepisy dadzą im prawo do czytania bez kontroli e-maili czy też wiadomości przesyłanych komunikatorami. Prawdopodobnie doszło do zbitki myślowej – ja pisałem (zgodnie z prawdą), że dane użytkowników będą teraz musieli udostępniać dostawcy usług typu poczta elektroniczna czy komunikatory, a ktoś uznał, że chodzi o treść e-maili czy komunikatów.

W rzeczywistości chodzi o dane identyfikujące użytkownika w sieci (np. numer IP) oraz informacje skąd przesyłał wiadomość, kiedy to zrobił i gdzie się wówczas znajdował. To one mają podlegać retencji i to do nich nieograniczony dostęp będą miały służby. I już to wystarczy, by mówić o bezprawnej inwigilacji. Nie trzeba tego, i tak zatrważająco dużego zakresu, rozszerzać na zawartość przesyłanych wiadomości, czego kontrowersyjny projekt w żaden sposób nie przewiduje.