- W Polsce pozwy najczęściej opierają się na artykułach 23 i 24 k.c. mówiących o ochronie dóbr osobistych. Niestety, jako że nadal mamy art. 212 k.k. dotyczący zniesławienia, również on jest używany. Wtedy efekt mrożący jest jeszcze silniejszy - uważa Joanna Szymańska, starsza koordynatorka projektów w Article 19, międzynarodowej organizacji zajmującej się ochroną wolności wypowiedzi i prawa do informacji.

Co to jest SLAPP?
Strategic lawsuit against public participation można przetłumaczyć jako strategiczne działania prawne zmierzające do stłumienia debaty publicznej. Chodzi o inicjowanie postępowań sądowych w stosunku do osób prowadzących jakąś aktywność społeczną czy dziennikarzy zwracających uwagę społeczeństwa na nieprawidłowości w sprawowaniu władzy lub działaniu biznesu. Celem jest niekoniecznie wygrana, ale często zastraszenie, wpływ na zdrowie psychiczne i obciążenie finansowe aktywistów i dziennikarzy. A w rezultacie - uciszenie ich.
O tym zjawisku media i organizacje pozarządowe zaczęły w ostatnich latach mówić zdecydowanie więcej. Czy ono rzeczywiście się nasiliło?
To nie jest wprawdzie nic nowego, także w Polsce już lata temu słyszeliśmy o takich sprawach, ale nie miały one swojej nazwy. W ostatnich latach jest bardzo duże nasilenie tego typu działań, szczególnie wobec dziennikarzy. Są redakcje, które mają jednocześnie około setki toczących się przed sądem spraw.
Jak to zazwyczaj wygląda?
Dziennikarz lub aktywista opisuje jakieś nadużycia ze strony władz czy biznesu w celu uświadomienia społeczeństwu, że problem istnieje. Dostaje potem z kancelarii prawnej pismo przedsądowe - często żądanie wycofania publikacji. Jeżeli nie zostanie spełnione, to wtedy ta osoba jest pozywana. W Polsce pozwy najczęściej opierają się na art. 23 i 24 k.c. mówiących o ochronie dóbr osobistych. Niestety, jako że Polska nadal ma w k.k. art. 212 dotyczący zniesławienia, również on jest używany. Wtedy efekt mrożący jest jeszcze silniejszy, bo powstaje ryzyko trafienia do więzienia za swoją wypowiedź. Choć te sprawy zazwyczaj kończą się pozytywnie dla pozwanych lub oskarżonych, to dopiero po kilku latach, a po drodze te osoby zaczynają cierpieć na problemy zdrowotne i stres. Do tego jest to bardzo duże obciążenie finansowe: trzeba zapłacić prawnikom i ponieść inne koszty. Często celem pozywającego jest przeciągnięcie oponenta przez to piekło kilkuletniego postępowania.
ikona lupy />
Joanna Szymańska, starsza koordynatorka projektów w Article 19, międzynarodowej organizacji zajmującej się ochroną wolności wypowiedzi i prawa do informacji / Materiały prasowe
Kto najczęściej korzysta w tych celach z procesów sądowych?
Sytuacja różni się w Polsce i reszcie Europy. Dobrym przykładem jest Wielka Brytania: tamtejszy system prawny jest często wykorzystywany przez wielkie korporacje i oligarchów ze Wschodu do pozywania aktywistów i dziennikarzy za to, co napisali lub powiedzieli na temat korupcji czy związków biznesu z władzami państwowymi. W Europie wiele spraw o charakterze SLAPP inicjują właśnie duże prywatne firmy i bogaci, wpływowi ludzie. W Polsce natomiast w tym momencie najwięcej takich spraw wytaczają politycy partii rządzącej i spółki Skarbu Państwa. Oczywiście zdarzają się też działania prawne rozpoczynane przez prywatny biznes, np. przeciwko aktywistom ekologicznym próbującym zastopować ze względów środowiskowych jakieś inwestycje. Jednak większość SLAPP-ów pochodzi u nas od przedstawicieli władzy lub instytucji z nią związanych.
Trudno jednak zaprzeczyć, że każdy powinien mieć prawo do obrony swojego imienia. Gdzie kończy się zwykła obrona przed oskarżeniami, a zaczyna działanie obliczone na efekt mrożący?
Zdarza się, że eksperci zajmujący się tym tematem nie zawsze wiedzą od samego początku, czy dana sprawa to SLAPP czy nie. Rozpoznanie jest łatwiejsze w przypadku spraw wytaczanych przez władze. Uznane w międzynarodowych standardach ochrony praw człowieka i orzecznictwie Europejskiego Trybunału Praw Człowieka jest stanowisko, że osoby, które są u władzy albo pełnią jakąś funkcję publiczną, muszą mieć „grubszą skórę”, bo obywatele mają prawo ich krytykować i rozliczać. Społeczeństwo ma prawo wiedzieć, że np. istnieją jakieś wątpliwości, które muszą być wyjaśnione. W takich sytuacjach politycy często czują się zniesławieni i kierują sprawy do sądu, zamiast te wątpliwości wyjaśnić. Kolejna kwestia to liczba spraw. Jeśli ktoś masowo pozywa dziennikarzy za każdy tekst o sobie i chciałby doprowadzić do tego, by nie pisano o nim wcale, to daje wskazówkę, że pozwy mają charakter SLAPP-u. Oczywiście prawo do obrony dobrego imienia przysługuje każdemu i nie chodzi o to, żeby takie przepisy zniknęły. Są sytuacje, kiedy ktoś jest bezpodstawnie pomawiany i może to być także polityk. Problemem w Polsce jest to, że do ochrony przed tym nadal można wykorzystywać prawo karne. Na świecie się od tego odchodzi i my także powinniśmy odejść od art. 212 k.k.
Są jakieś wzorce z innych państw czy przynajmniej propozycje tego, jak państwo powinno ukształtować przepisy, żeby zminimalizować ryzyko SLAPP-ów?
Dyskusja te ten temat w Europie toczy się od kilku lat. W kwietniu propozycję dyrektywy przeciwko SLAPP-om opublikowała Komisja Europejska. Problem z tym projektem jest taki, że dotyczy on tylko sporów transgranicznych. Dyrektywa nie miałaby więc zastosowania do sytuacji, w której np. polski polityk pozwie polskiego dziennikarza. Komisja wypracowała też rekomendacje, by państwa członkowskie dostosowały swoje ustawodawstwo także w odniesieniu do spraw wewnętrznych. W tej chwili najbardziej zaawansowana jest praca nad wprowadzeniem takich mechanizmów w Wielkiej Brytanii, przy czym tam doszło do tego po wybuchu wojny w Ukrainie. Dopiero wtedy władze zgodziły się z postulatami aktywistów żądających zajęcia się tematem, bo Wielka Brytania jest często miejscem, gdzie rosyjscy oligarchowie pozywają swoich krytyków. Politycy chcieli pokazać, że walczą z wpływami Kremla.
Jakie mogą być te mechanizmy obronne?
Przede wszystkim to możliwość zakończenia przez sąd postępowania już na wczesnym etapie po stwierdzeniu, że ma do czynienia ze SLAPP-em. W Polsce wygląda to tak, że musi być przeprowadzony cały, najczęściej kilkuletni proces. Ważna jest też kwestia finansów, możliwości pokrycia kosztów proceduralnych. Jeśli dziennikarz czy aktywista nie ma mocnego wsparcia, np. od redakcji, która weźmie na siebie koszty procesu, to ta osoba zostaje ze wszystkim sama. A druga strona często ma właściwie nieograniczone środki, jak jest choćby w przypadku spółek Skarbu Państwa. To prowadzi do nierównowagi sił, bo nawet jeśli postępowanie jest przeciwko dużym korporacjom medialnym, to one też nie mają nieograniczonych funduszy. To może ostatecznie doprowadzić do szukania przez media możliwości ugody, usuwania publikacji, a w przyszłości np. do niepublikowania wyników śledztw dziennikarskich z obawy przed kolejnymi pozwami. Finanse to szczególnie duży problem na poziomie lokalnym, poza Warszawą i głośnymi sprawami. KE proponuje również wprowadzenie kar za nadużywanie procedur sądowych do tłumienia debaty publicznej.
Niedawno zawiązała się polska grupa robocza przeciw SLAPP z udziałem Article 19, Fundacji ClientEarth Prawnicy dla Ziemi, Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, Ogólnopolskiej Federacji Organizacji Pozarządowych i Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska. Co chcecie osiągnąć w ramach tego sojuszu?
Nasza grupa to część ogólnoeuropejskiej koalicji The CASE. Celem polskiej grupy jest przede wszystkim nagłośnienie samego problemu i wprowadzenie go jeszcze mocniej do debaty publicznej. W dalszej perspektywie chcemy natomiast doprowadzić do tego, żeby wprowadzono w Polsce mechanizmy ochronne zaproponowane w dyrektywie KE. W przyszłym roku mamy wybory parlamentarne, więc chcielibyśmy, żeby partie polityczne ustosunkowały się do problemu i zadeklarowały, co zamierzają z nim zrobić, jeśli obejmą władzę. Kiedy politycy są w opozycji, mówią, że zlikwidują art. 212, a gdy przejmują władzę, to nic z nim nie robią, bo sami chcą z niego korzystać. Uważamy, że potrzebna jest ogólnonarodowa dyskusja, jak zmienić nasze ustawodawstwo w ten sposób, żeby nie gnębić aktywnych obywateli za to, że korzystają z prawa do wolności wypowiedzi i informują współobywateli o możliwych nieprawidłowościach i nadużyciach ze strony władzy i biznesu. ©℗
Kiedy politycy są w opozycji, mówią, że zlikwidują art. 212, a gdy przejmują władzę, to nic z nim nie robią, bo sami chcą z niego korzystać
Rozmawiał Paweł Kubicki