Marzenie redaktora: teksty, które aż chce się czytać, bo są (rzadkim) połączeniem sprawności językowej - dalece wykraczającej poza zwyczajowe wśród prawników przekonanie, że aby coś zostało uznane za mądre, musi być powiedziane w jak najbardziej skomplikowany sposób - z warsztatem prawnika i historyka (nie tylko) prawa. A do tego z erudycją, która w naszych smutnych czasach hiperspecjalizacji odchodzi do lamusa tak szybko, że prawie słychać ten pęd powietrza, jaki za sobą zostawia. A mógłby to być ożywczy zefirek, który przewietrzyłby nieco zatęchłe biura i kancelarie...

Okazją do przewietrzenia własnych umysłów jest lektura dwóch książek, które ośmielę sobie dziś państwu polecić, ufając, że sprawią państwo choćby część przyjemności, jaką dały mnie w przedświątecznym tygodniu. Połknąłem w nim „Prawo rzymskie. Mirabilia” Macieja Jońcy i „Cenzora w sypialni…” Anny Tarwackiej.
Swada i kompetencja pierwszego z autorów są państwu doskonale znane także z tych łamów. Nikt ze znanych mi dzisiejszych uczonych prawników nie ma takiej zdolności mówienia o współczesności bez użycia ani jednego nazwiska z pierwszych stron gazet lub ze sprawozdań z prac Sejmu. Podejrzewam, że to musi być rodzaj piętna, choć tylko domniemywam, że gdy dochodzi do (częstych w ostatnich latach) prawnych horribiliów, pan profesor natychmiast znajduje w którymś z katalogów w swoim mózgu analogię sprzed tysięcy, kilkuset albo i 100 lat. I od razu widzi, do czego to może współcześnie doprowadzić. Tak to sobie w każdym razie wyobrażam niemal za każdym razem, kiedy czytam jego tekst dla „Prawnika”.
Eseje i felietony zgromadzone w „Mirabiliach” ukazały się w większości na różnych łamach. Zebrane w jeden tom dają obraz autora-erudyty, ale bynajmniej się do tego nie ograniczają. Podbarwione anegdotą (a w zasadzie zawsze od niej wychodzące) udowadniają, że prawo rzymskie nie jest po prostu truchłem straszącym studentów, lecz żywym kodem, który i dziś wpływa na nasze zachowania. Czasem „tylko” na język, czasem na całe gałęzie nowoczesnego prawa. A najczęściej chyba na nasze poczucie tego, co się godzi, a co nie. I naprawdę nie ogranicza się do kilku paremii, które można rzucić nawet w studiu telewizyjnym (żeby brzmiało mądrze). Słowem, że jest żywym elementem kultury współczesnej. A Maciej Jońca potrafi to uświadomić nawet tym, którzy nie mieli pojęcia, że o tym wiedzą.
Książka prof. Tarwackiej ma inną formę - autorka rekapituluje w niej wycinek swoich badań, mianowicie temat wpływania przez państwo (poprzez urząd cenzora) na życie rodzinne Rzymu okresu republiki. Czy np. cenzor naprawdę mógł usunąć (i czy w praktyce usunął) senatora tylko dlatego, że ten pocałował własną żonę w obecności wspólnej córki? Czy mężczyzna mógł rozwieść się z kobietą, która nigdy nie była jego żoną, a tylko ją tak (ku zgorszeniu świadków) traktował? Czy za zaniechanie domowego kultu bóstw można było stracić konia czy też od razu życie? Czy w imię dobra wspólnego (a mianowicie przyrostu naturalnego gwarantującego Republice trwanie) wolno było oddalić bezpłodną żonę, czy narażało to mężczyznę na interwencję (w formie noty) strażnika dobrych obyczajów? Zwłaszcza jeśli wcześniej złożyło się przed cenzorem przyrzeczenie, że w celu posiadania potomstwa w ogóle się żonę pojmie? Profesor Anna Tarwacka rozważa takie kwestie na podstawie źródeł, choć sięga także po zawartą w nich anegdotę. Akurat w przypadku pytań wybranych przeze mnie - przyznaję, że z powodu pewnej dozy kuriozalności, jakiej trudno nie dostrzec, gdy się o tych przypadkach czyta około 2 tys. lat po ich zajściu - to bardziej anegdota niż pewność, co autorka wyraźnie podkreśla. Przeczytane u starożytnych opowieści filtruje jednak za pomocą swoich narzędzi badawczych, by oddzielić prawa stanowione i zwyczajowe od demagogicznych, a czasem erystycznych figur, jakie ówcześni autorzy stosowali dla uzyskania pożądanego wpływu na odbiorców (jak mistrz Cyceron).
Wyłania się z jej pracy fascynujący obraz pogranicza prawa i zwyczaju. I ludzkich ambicji wpływania na wszystkich poddanych ich dyskrecjonalnej władzy, już to z powodu zwyczajnej małostkowowości, już to dla własnego pojęcia „większego dobra” (rozstrzygnięcie, która z motywacji przeważała i przeważa w przypadku Katona i jego wszelkiej maści pogrobowców - małych katonków, których do dziś nie brakuje, pozostawmy czytelnikom).