Postępowanie karne na świecie na przestrzeni setek lat przeszło zmianę, którą najlepiej opisuje sinusoida. Wykształconych został szereg zasad wzmacniających uprawnienia oskarżonego i ograniczających wszechwładzę oskarżyciela.

Jednym z najgłębiej zakorzenionych zabezpieczeń jest zasada zakazu reformationis in peius. W Wikipedii znajdziemy następującą definicję powyższej reguły: ,,Reformatio in peius – łaciński zwrot oznaczający pogorszenie sytuacji skazanego w wyniku wyroku zapadłego w postępowaniu odwoławczym. Zakaz takiego pogorszenia uchodzi za jedną z istotnych gwarancji procesowych, chroniących prawa jednostki". W polskiej karnistyce zasadę tą wprowadza art. 434 kodeksu postępowania karnego z 1997 roku.

Zakaz Reformationis in peius w praktyce

W praktyce wygląda to tak, że w normalnej sytuacji (to jest gdy w pierwszej instancji nie zastosowano nadzwyczajnego złagodzenia kary) żaden sędzia nie może skazać nikogo na karę gorszą niż wyznaczoną przez pierwszą instancję, póki oskarżyciel (czy to publiczny czy prywatny) nie wniesie środka odwoławczego. To jakie dowody wyjdą w trakcie rozprawy, ani to co o sprawie myśli sędzia nie ma znaczenia. procedury w tej sytuacji są bezwzględne. Co więcej w świetle wyroku Sądu Najwyższego z 15 października 2020 r. (Sygn. akt. IV KK 330/19) Sąd bez odpowiedniego środka odwoławczego nie może orzec również środka zabezpieczającego wobec oskarżonego. Z kolei w opinii Sądu Okręgowego Warszawa-Praga w Warszawie zastosowanie zakazu reformationis in peius oznacza, że w przypadku braku środka odwoławczego na niekorzyść oskarżonego, jego sytuacja w postępowaniu odwoławczym nie może ulec pogorszeniu w jakimkolwiek zakresie: nie tylko w zakresie sprawstwa, wymiaru kary, środków karnych, czy też kwalifikacji prawnej, ale również ustaleń faktycznych.

Złożenie odpowiedniego środka odwoławczego nie wystarczy jednak, gdy mówimy o oskarżycielu profesjonalnym (publicznym lub prywatnym reprezentowanym przez adwokata lub radcę prawnego), lub o którejkolwiek ze stron, która wskazała konkretne zarzuty w środku odwoławczym. Kontroli totalnej postępowania, może podjąć się sędzia tylko w sytuacji gdy oskarżyciel prywatny, lub posiłkowy nie posiadający profesjonalnej reprezentacji nie wskazał konkretnych zarzutów w swoich pismach. W każdym innym wypadku, aby sędzia orzekł na niekorzyść skazanego (w porównaniu do przedniej instancji oczywiście) błędy proceduralne wskazane przez stronę apelującą muszą zostać wykazane.

Wyobrażalna jest przecież sytuacja w której prokurator złożył apelację, ale z kompletnie nietrafionymi argumentami, w wyniku której sprawę do rozstrzygnięcia dostał sędzia zupełnie inaczej intepretujący dowody dotychczas przedstawione, widząc w nich przesłanki aby oskarżonego skazać na surowszą karę, niż zdecydowano w pierwszej instancji. W takiej sytuacji, mimo że orzekający miałby przeświadczenie o winie skazanego, musi błędnie uargumentowaną apelację odrzucić. Przyznać trzeba, że ustawodawca zostawił mało miejsca dla Dworkinowskich sędziów Herkulesów.

Jeszcze bardziej, pole manewru składowi orzekającemu w drugiej instancji zawęża art. 455 kodeksu postępowania karnego. Mówi on mianowicie, że gdy sąd pierwszej instancji uniewinniłby oskarżonego, lub umorzyłby postępowanie w jego sprawie, Sąd wyższej instancji nie może go skazać, choćby i wniesiono zasadną apelację przez oskarżyciela. W takich procesach można co najwyżej cofnąć sprawę do ponownego rozstrzygnięcia przez pierwszą instancję.

Wszystkie te regulacje należy zestawić z tym jak to działa w drugą stronę. Poza pewnymi wyjątkami, na korzyść oskarżonego orzec można zawsze, nawet gdy brak z jego strony jakichkolwiek środków odwoławczych.

Zbyt daleko idące przywileje dla przestępców?

Na przysłowiowy chłopski rozum powyżej opisane regulację mogą kojarzyć się ze zbytnim zbiurokratyzowaniem postępowania karnego i z wyzuciem go ze staromodnej walki o prawdę, którym w teorii miał być.

Oczywiście nie raz i nie dwa przyjdzie pewnie stronom w procesie zacisnąć zęby, gdy przez niekompetencję oskarżyciela, kary uniknie, lub dostanie ją zbyt łagodną, prawdziwy przestępca. Takie sytuacje będą się zdarzały i uniknąć ich się po prostu nie da.

Rezygnacja z opisanych powyżej zasad niosłaby jednak za sobą dużo poważniejsze konsekwencję. To o czym należy pamiętać to fakt, że w ostatecznym rozrachunku każdy proces karny jest starciem jednostki z ogromną machiną państwową. W przygniatającej większości przypadków to oskarżony będzie słabszy.

Jaką niesamowicie skuteczną taktyką procesową mogłoby być wtedy np. niezgłaszanie apelacji przez prokuratora, aby dopiero w trakcie postępowania po zaskarżeniu wyroku przez oskarżonego i zapoznaniu się z argumentami strony przeciwnej skonstruować najlepszą linię argumentacyjną. Wbrew pozorom, niewinność nie tak łatwo wykazać. Funkcjonariusze publiczni mogliby nadużywać swoich kompetencji w całkowicie dobrej wierze, ale i tak cierpieliby na tym nie tylko przestępcy, ale też przyzwoici ludzie, którym chwilowo zabrakło argumentów potwierdzających, że nie są wielbłądami.

Rozkładając na czynniki pierwsze ogrom władzy, które dostałyby wtedy organy śledcze, ciężko nie przyznać racji starej rzymskiej zasadzie. W starciu Dawida z Goliatem obywatel musi mieć jakieś środki ochronne. W gruncie rzeczy nie wszyscy, którzy stają przed sądem są winni. Dobrze skonstruowane procedury mogą być najlepszą tarczą dla uczciwego obywatela. Nie warto z nich rezygnować nawet jeśli raz na jakiś czas skorzystają z niej także ,,Ci źli".

Autorzy:

r.pr. Michał Rytel

Stanisław Skrzypek – student prawa

Niniejszy artykuł nie stanowi porady prawnej, a jest jedynie informacją przybliżającą wskazaną w nim problematykę. Udzielenie porady prawnej wymaga poznania stanu faktycznego w indywidualnej sprawie.