Co oznacza brak możliwości stwierdzenia nieważności decyzji po 10 latach od jej wydania? Które postępowanie będą umorzone z mocy prawa? I dlaczego nie będzie można podważyć uwłaszczenia się PRL-owskiej nomenklatury na państwowym majątku – wyjaśnia dr Marcin Włodarski z kancelarii Leśnodorski, Ślusarek i Wspólnicy.

Prezydent podpisał nowelizację kodeksu postępowania administracyjnego, która stała się już przyczyną kolejnego konfliktu pomiędzy Polską a Izraelem. Jej skutki będzie mógł odczuć w zasadzie każdy Polak, który domaga się na drodze administracyjnej stwierdzania nieważności decyzji. Przede wszystkim niemożliwe będzie wszczęcie postępowania administracyjnego w kierunku stwierdzenia nieważności, jeśli od dnia wydania decyzji minęło 30 lat. Co to oznacza?

W praktyce oznacza to, że nie tylko nie będzie można wszcząć nowych postępowań, ale umorzone zostaną wszystkie postępowania będące w toku dotyczące tego typu decyzji. Innymi słowy, państwo polskie po raz kolejny skrzywdzi osoby, które zostały w przeszłości skrzywdzone rażąco sprzecznymi decyzjami administracyjnymi i próbowały to wykazać. Nie chodzi tu tylko o reprywatyzację i nacjonalizację, ale o wszystkie decyzje administracyjne wydane do 1991 r.

Czy jeśli sąd lub organ nie stwierdzą nieważności, strona nie będzie mogła się ubiegać o odszkodowanie od Skarbu Państwa za wydanie niezgodnej z prawem decyzji lub odwrócenia jej skutków?

Niestety tak, ale uważam, że będzie możliwe dochodzenie odszkodowania przed sądami europejskimi po formalnym wyczerpaniu ścieżki prawnej w Polsce. Po raz kolejny Europejski Trybunał Praw Człowieka i Europejski Trybunał Sprawiedliwości będą tymi „złymi” sądami, które nakazują zapłacić Polsce wysokie odszkodowania. Nikt za kilka lat nie będzie pamiętał, że te odszkodowania wynikają z haniebnej zmiany prawa. Za mniej więcej 30 dni nie będzie w Polsce możliwości dochodzenia roszczeń reprywatyzacyjnych i zostanie wyłącznie droga europejska. Na szczęście. To jedyny bezpiecznik, jaki pozostał obywatelom w tej nierównej walce z niesprawiedliwym i krzywdzącym działaniem państwa.

Do tej pory prawo administracyjne, w przeciwieństwie do cywilnego i karnego, nie znało pojęcia przedawnienia. Może jednak należało postawić jakąś granicę dla kwestionowania legalności aktów administracyjnych i z punktu widzenia pewności prawa taki krok jest potrzebny?

Procedura administracyjna jest tą, w której spotyka się zwykły obywatel i państwo ze wszystkimi swoimi instrumentami. Dlatego musi być zachowana pozorna równość tych podmiotów i takie założenie legło u źródeł powstania postępowania administracyjnego w czasach napoleońskich. To Bonaparte chciał, żeby w ramach procedury administracyjnej każdy obywatel mógł poskarżyć się na państwo, uzyskać korzystne dla siebie rozstrzygnięcie, zrywając z wszechobecną wówczas korupcją i uciskiem obywateli przez niczym nieskrępowane państwo. W procedurze administracyjnej niepiśmienny staruszek może wygrać z machiną państwową i ta równowaga została właśnie zniszczona przez nowelizację k.p.a. Okazało się bowiem, że jeśli obywatel może wygrać z państwem, to państwo zmieni sobie prawo i zakaże rozpoznawania starszych wniosków. Właśnie dlatego procedura administracyjna nie powinna znać instytucji przedawnienia.

Nie oznacza to, że nie widzę potrzeby np. wyeliminowania zwrotów nieruchomości w naturze, która w swej istocie krzywdzi inne osoby i powoduje stan niepewności. Tyle że taki efekt można osiągnąć, zmieniając ustawy materialne, a nie procedurę administracyjną. Posłom po prostu nie chciało się zmieniać każdej ustawy, zresztą propagandowo lepiej jest zmienić jedną ustawę i ogłosić koniec dzikiej reprywatyzacji.

Dlaczego wywłaszczeni lub ich spadkobiercy walczą o wzruszenie tych aktów tak późno?

Swoje zrobiła wojna i prawie 50 lat Polski Ludowej. Bardzo wiele osób nie wróciło po 1945 r. do Polski albo zostało zmuszonych do jej opuszczenia. Dopiero od 1990 r. możliwe było dochodzenie swoich praw. Spora część emigracji czekała na ustawę reprywatyzacyjną i wstrzymywała się z występowaniem z roszczeniami, co zresztą często sugerowali sami urzędnicy i politycy. Dopiero po 2001 r. ostatecznie przestano wierzyć w ustawę reprywatyzacyjną i ludzie zaczęli dochodzić swoich praw na podstawie istniejących przepisów. Sporym problemem okazał się brak dokumentów i wiek pokrzywdzonych, którzy często nie zdążyli dożyć potwierdzenia, że państwo polskie zabrało ich majątek sprzecznie z prawem. Często też rodzina nie wie, na jakiej podstawie została pozbawiona majątku. Podam przykład drukarni w Rzeszowie. Czy była to nacjonalizacja przemysłu, reforma rolna, nacjonalizacja poszczególnych gałęzi gospodarki, przejęcie jako majątku porzuconego lub poniemieckiego, wysiedlenia w ramach Akcji Wisła czy też zwykłe wywłaszczenie? Ustalenie tego jest niezbędne, żeby wiedzieć, który organ jest właściwy do prowadzenia postępowania.

Do dziś tysiące wywłaszczonych w PRL nawet nie wiedzą, że wywłaszczono ich w sposób niezgodny z ówcześnie obowiązującym prawem i że przyznano im zaniżone odszkodowanie. Spadkobierca dowiaduje się o tym przypadkiem, bo np. decyzja wywłaszczeniowa została wywieszona w gablocie urzędu gminy i nigdy nie została doręczona właścicielowi nieruchomości. Większość osób, które obecnie starają się ustanowić służebność przesyłu na rzecz spółek energetycznych, dopiero teraz dowie się, że w ramach ograniczenia sposobu korzystania z nieruchomości w celu elektryfikacji wyraziło zgodę na bezpłatne umieszczenie słupów energetycznych, co było niezgodne z ówczesnym prawem, a dziś uniemożliwia im wybudowanie na działce domu, nawet z płaskim dachem.

Ogromne kontrowersje wzbudza to, że organ lub sąd nie będą mogły stwierdzić nieważności, jeśli od dnia doręczenia lub ogłoszenia decyzji minęło 10 lat. Czy to oznacza, że jeśli oprotestuję decyzję choćby następnego dnia po jej otrzymaniu, a postępowanie na etapie organu, a następnie sądu będzie trwało 11 lat, to nic nie wskóram? Nawet jeśli merytorycznie sąd skłaniał się do stwierdzenie nieważności?

Sąd nie będzie mógł stwierdzić nieważności decyzji, ale będzie mógł stwierdzić, że decyzja została wydana z naruszeniem prawa.

Co to dla mnie oznacza?

Przy stwierdzeniu nieważności decyzji może pan zainicjować postępowanie administracyjne, w którym będzie się pan domagał np. zwrotu nieruchomości lub odszkodowania. Jeśli jednak zostanie stwierdzone, że decyzja została wydana z naruszeniem prawa, zwrot w ogóle nie wchodzi w grę – co może jest i słuszne, ale o odszkodowanie będzie musiał się pan ubiegać już nie w postępowaniu administracyjnym, ale cywilnym w trybie art. 417[1] kodeksu cywilnego. A to oznacza, że trzeba zapłacić najpierw opłatę od pozwu, czyli 5 proc. wartości sporu (maksymalnie 200 tys. zł). Poza tym zawsze odszkodowanie w gotówce jest mniej korzystne od zwrotu z naturze, bo wartość nieruchomości z czasem rośnie.

No dobrze, ale czy to dotyczy decyzji wydanych 10 lat po wejściu w życie ustawy, czy też już następnego dnia po wejściu w życie nowych przepisów sąd nie będzie mógł stwierdzić nieważności decyzji wydanych przed 2011 r.?

Niestety dotyczy to wszystkich decyzji wydanych 10 lat wcześniej. Takie sformułowanie przepisów procedury administracyjnej stworzy w przyszłości patologie, o których pan mówił, tzn. że sytuacja obywatela będzie de facto zależeć od sprawności działania jego organów.

Posłowie są odrealnieni. Zakładają, że postępowanie administracyjne w I instancji trwa maksymalnie dwa miesiące, w II miesiąc, na orzeczenie wojewódzkiego sądu administracyjnego czeka się 3–4 miesiące, a na rozstrzygniecie Naczelnego Sądu Administracyjnego 6 miesięcy. Czyli maksymalnie około roku. Zdają się nie wiedzieć, że każdy z tych organów może uchylić rozstrzygnięcia poprzedników i przekazać sprawę do ponownego rozpoznania. Rzeczywistość jest zupełnie inna. Postępowanie w I instancji trwa często kilka lat, podobnie w II, na orzeczenie WSA czeka się około roku i około 2–3 lat na wyrok NSA, czyli w oczywistej sprawie 5–6 lat! Tu także liczę na sądy europejskie, które będą ustalały odszkodowania za szkody wyrządzone przez państwo polskie z powodu długiego procedowania, co będzie skutkowało umarzaniem postępowań.

Dlaczego ja jako obywatel mam ponosić negatywne skutki opieszałego działania aparatu państwowego i sądów?

To jest właśnie pytanie, które należy zadać politykom. Gdyby chociaż raz byli stroną postępowania administracyjnego lub je prowadzili, nie uchwalaliby tak irytującego przepisu.

Jeszcze więcej wątpliwości budzi to, że nowe zasady będą stosowane do postępowań w toku. Czy taka zmiana reguł w trakcie gry jest dozwolona?

Oczywiście, że nie. Jeśli ktoś prowadzi już swoje postępowania, nie powinien zostać objęty procedurą ich umarzania. Postępowania te są prowadzone latami, i to nie z winy wnioskodawców.

Wiceminister sprawiedliwości Sebastian Kaleta stwierdził, że nowelizacja oznacza koniec dzikiej reprywatyzacji, a przepisy „chronią interes tysięcy Polaków, którzy z niepewnością patrzą na los ważnych dla nich nieruchomości”.

Minister Kaleta szuka sposobu, aby zakończyć działanie Komisji Weryfikacyjnej, bo przypomnę, że zajmuje się ona decyzjami wydanymi często ponad 10 lat temu (decyzja w sprawie nieruchomości Nabielaka 9, gdzie mieszkała Jolanta Brzeska została wydana w 2006 r.), a sama Komisja Weryfikacyjna przez ostatnie cztery lata nie jest w stanie zakończyć swoich postępowań. Zresztą to właśnie komisja swoją działalnością sprawiła, że wiele osób, które kupiły mieszkania z zreprywatyzowanych wcześniej nieruchomościach, „z niepewnością patrzą na los ważnych dla nich nieruchomości”.

Od kilkunastu lat legislacja zamieniła się w populistyczne, puste jednozdaniowe hasła. „Stop dzikiej reprywatyzacji” – tyle że ta nowela likwiduje całą reprywatyzację z dnia na dzień. Całą, nie tylko „dziką”. Czy posłowie naprawdę uważają, że każdy beneficjent reprywatyzacji jest złodziejem? Przecież to absurd. Czy naprawdę nacjonalizacja majątków żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, polskiej emigracji powojennej, więźniów politycznych jest przykładem dzikiej reprywatyzacji?

Podam konkretny przykład: mój klient to potomek jednego ze skazanych przywódców Polskiego Państwa Podziemnego, który próbował przez ostatnie lata unieważnić komunistyczne decyzje nacjonalizujące w różnych trybach majątek rodzinny. Dlaczego robił to tak długo? Bo to człowiek niezwykle uczciwy i zamiast skorzystać z furtki „na kuratora”, przeprowadzaliśmy kilka postępowań spadkowych w Polsce oraz USA i RPA. Teraz muszę poinformować go, że całe nasze starania spełzły na niczym, bo posłowie uchwalili nowelizację procedury administracyjnej, która z mocy prawa umarza wszystkie postępowania. Dobrze, że chociaż zdążyliśmy zrehabilitować go sądownie, bo tego jeszcze parlament nie zabronił.

Przecież to ponowne skrzywdzenie tych osób przez państwo polskie. Posłowie nawet nie zdają sobie sprawy, że przegłosowali właśnie quasi-ustawę reprywatyzacyjną, która jest o niebo bardziej krzywdząca niż projekt ministra Patryka Jakiego z 2016 r. Dodatkowo ta nowela uniemożliwia dochodzenia swoich praw we wszystkich sprawach administracyjnych, nie tylko w sprawach reprywatyzacyjnych.

Przy okazji nowelizacji k.p.a. najwięcej mówi się o stwierdzaniu nieważności decyzji wywłaszczeniowych, ale jak rozumiem, mechanizm ten będzie się odnosił to wszelkiego rodzaju decyzji administracyjnych. Jakich na przykład?

Wszystkie decyzje wydane do 1991 r. będą niewzruszalne. Oznacza to, że te wydawane choćby w latach 80. Ubiegłego wieku w ramach uwłaszczania się nomenklatury komunistycznej nie będą mogły być już wzruszane.

Stwierdzenie nieważności decyzji admiracyjnej to tylko jeden ze sposób jej wzruszenia. Może zamknięcie drogi do stwierdzenia nieważności spowoduje, że strony będą domagać się ich uchylenia, zmiany, a w szczególnych przypadkach wygaśnięcia?

Życie nie zna próżni i uważam, że ci najbardziej zdesperowani oraz liczący na duże pieniądze będą próbowali innych trybów niż nieważność, żeby wyeliminować stare decyzje administracyjne z obrotu prawnego. Politycy łudzą się, że obywatel odpuści, zapomni. A tak nie jest i nie będzie. Nawet jeśli droga prawna w Polsce zostanie szczelnie zamknięta, w co wątpię, to nasz kraj będzie wypłacał odszkodowania zasądzone przez sądy europejskie, skoro państwo polskie samo nie widzi potrzeby rozstrzygania tych kwestii u siebie.