Do części sędziów dotarło, że korzystanie z nietransparentnych konkursów na wakaty w sądach wyższej instancji może być szansą ich życia

Tak zwana dobra zmiana w sądownictwie w trudnych początkach swojego istnienia wymagała chociażby śladowego poparcia. Ktoś musiał bowiem podpisać listy zgłoszeniowe do nowo tworzonej Krajowej Rady Sądownictwa, ktoś inny zgłosić się jako pełnomocnik danego kandydata. Mimo wszystko pewną dozą odwagi musieli się wykazać ci sędziowie, którzy – zapewne, jak mówi klasyk, „nie ciesząc się” – zajmowali stanowiska prezesowskie po swoich koleżankach i kolegach, którym faksem przerywano kadencje.
Wreszcie nadszedł upragniony czas zapłaty. Oto 24 lutego głowa państwa wręczyła nominacje sędziowskie do sądów wyższych instancji. Uderzające jest to, że aż 59 sędziów powołano do warszawskich sądów okręgowych. To swoisty rekord! Tym bardziej, że powołując 58 sędziów do Sądu Okręgowego w Warszawie (jedna osoba znalazła miejsce w Sądzie Okręgowym Warszawa-Praga), w pewien sposób ukształtowano na nowo jego skład. Czym innym, jeśli nie płytką zazdrością, można wytłumaczyć pojawiające się komentarze, w których wykazywane są powiązania awansowanych sędziów z czołowymi beneficjentami „dobrej zmiany” – również w ujęciu nieco szerszym niż jej sądowy wymiar? Nie jest moją intencją przykładanie ręki do piętnowania tych, za którymi i tak już do końca ich karier w sądownictwie będzie się ciągnęło odium „dobrozmianowców”. To ich wybór i ciężar, a oni najwyraźniej gotowi są go nieść. Przy okazji chciałbym zwrócić uwagę na niepożądane zjawisko, które przybrało na sile w ostatnich miesiącach.
Po okresie związanej z kwestionowaniem działania nowej KRS konsternacji w korpusie sędziowskim nie wiedzieć czemu w całej Polsce sędziowie tłumnie ruszyli po awanse. Na jeden wakat w sądzie wyższej instancji zgłasza się obecnie kilka, a nawet kilkanaście osób. Na usta ciśnie się pytanie: co takiego się zmieniło? Przecież wątpliwości co do legalności działania obecnej KRS, wyrażone wielokrotnie w orzeczeniach TSUE oraz SN, istnieją nadal. W Trybunale Sprawiedliwości UE na ostateczne rozstrzygnięcie czeka sprawa dotycząca legalności przerwania kadencji poprzedniej rady oraz zgodności powołania jej nowych członków z prawem unijnym. Dosłownie kilka dni temu na kanwie sprawy jednego z członków poprzedniego składu KRS Europejski Trybunał Praw Człowieka nadał wszystkim zawisłym przed nim sprawom dotyczącym zmian w polskim wymiarze sprawiedliwości status „kategoria I”, co oznacza „pilne”. Dopóki kwestia legalności działania KRS nie zostanie ostatecznie rozstrzygnięta, wszyscy tłumnie wyciągający ręce po awanse sędziowie muszą mieć świadomość, że podejmują ryzyko. Jego ziszczenie się może oznaczać działanie na szkodę stron w procesach, które będą prowadzić, zajmując nowe stanowiska. Nienależyta obsada sądu to poważny zarzut procesowy – uznany za podstawę nieważności orzeczenia bądź stanowiący tzw. bezwzględną przyczynę odwoławczą. Sędziowie to częstokroć świetnie wyszkoleni prawnicy, specjaliści w swoich dziedzinach. Muszą więc wiedzieć, że powoływanie się w przyszłości na zasadę zaufania do organów państwa nie może być uznane za wystarczające usprawiedliwienie, które w założeniu ma rozgrzeszać niepohamowaną ambicję. Dlaczego zatem ryzykują, nie chcąc poczekać na rozstrzygnięcie przywołanych wyżej wątpliwości w sprawach zawisłych przed sądami europejskimi? Znam przeróżne wytłumaczenia, wielokrotnie je już słyszałem. Mógłbym wyrecytować te racjonalizacje jednym tchem: „ile mam czekać”, „nie ja odpowiadam za powstały chaos prawny”, „awansowałbym bez względu na skład KRS”. I w końcu moje ulubione: „bo jestem znakomity”. Wszak bez freudowskiego mechanizmu wyparcia życie byłoby nie do zniesienia. Jak inaczej niż właśnie tym mechanizmem psychologicznym wytłumaczyć zachowanie jakże wielu koleżanek i kolegów, którzy jednego dnia stoją przed swoimi sądami, dzierżąc w rękach banery mające świadczyć o ich przywiązaniu do wartości konstytucyjnych, by następnego złożyć wnioski awansowe, oddając się pod ocenę organu, którego konstytucyjność jest zasadnie podważana. I proszę mi wierzyć, nie są to odosobnione przypadki.
Sytuacja zapętla się więc niesamowicie, by ostatecznie dać pierwszeństwo mentalności urzędniczej. Właśnie w tym zjawisku upatruję główną przyczynę niepożądanych postaw sędziowskich. Od pierwszego dnia aplikacji, a później samodzielnego orzekania pokazuje się sędziom hierarchię, tę funkcyjną i tę awansową. Wskazuje na szczebelki drabiny, po której mają się wspinać. Przedstawia i omawia cechy przydatne dla zwiększenia swoich szans w tym wyścigu. Efekt tak wypracowanej urzędniczej mentalności nie może zaskakiwać. A wszyscy ci, którzy nie pojęli tej nauki i nie korzystają z nadarzającej się okazji, to w najlepszym razie niedorajdy bez ambicji, co to życia nie znają. Niestety do dużej części sędziów dotarło, że korzystanie z nietransparentnych konkursów na wakaty w sądach wyższej instancji to może być szansa ich życia. Skoro rekomendacje KRS dostają kandydaci z negatywnymi opiniami wizytatorów i kolegiów sądów, to przecież wszystko jest możliwe. Stają więc do nietransparentnych, wątpliwych konkursów, licząc pewnie na to, że za jakiś czas tych wstydliwych awansów odwrócić się już nie da.
Jeśli miałbym wskazać największą bolączkę kadr wymiaru sprawiedliwości, to wymieniłbym właśnie mentalność urzędniczą, która ma się coraz lepiej. Dlatego wydaje mi się, że rekord ustanowiony 24 lutego może wkrótce zostać pobity. Wieść niesie, że były wiceminister, twarz „dobrej zmiany” w sądownictwie, zebrał pod swoim zgłoszeniem do KRS aż 78 podpisów sędziowskich. Obserwujmy zatem bramy Pałacu Prezydenckiego, bo zapewne wkrótce znów otworzą się szeroko na wymiar sprawiedliwości. ©℗