W tworzeniu prawa nie liczą się „patriotyczne nastroje”, tylko merytoryczna wiedza.

fot. Anatoliusz Masłowski/Polona
Profesor Ignacy Koschembahr-Łyskowski
Forma polskiego kodeksu zobowiązań z roku 1933 była wynikiem wytężonej pracy najwyższej klasy specjalistów oraz ich oparcia się na wspólnym fundamencie. Profesor Roman Longchamps de Bérier widział rzecz następująco: „Dział zobowiązań w dotychczasowych ustawodawstwach dzielnicowych wykazywał stosunkowo najmniej różnic zasadniczych, opierając się wszędzie na zasadach obligacyjnego prawa rzymskiego. Dzięki temu unifikacja prawa w tej dziedzinie była stosunkowo najłatwiejsza i mogła nastąpić bez większych przewrotów w dotychczasowym systemie prawnym”. Nie mniej ważne okazało się zignorowanie przez uczonych tyleż głośnych, co pozbawionych większego sensu postulatów środowisk „patriotycznych”.
Kodeks, ale jaki?
W ustawie z 3 czerwca 1919 r. o Komisji Kodyfikacyjnej postanowiono, że celem działania nowo powołanego ciała miało być przygotowanie projektów jednolitego ustawodawstwa dla wszystkich ziem, które weszły w skład odrodzonej Rzeczpospolitej. Niemal u zarania jego prac dostrzeżono potrzebę wyodrębnienia niezależnego od kodeksu cywilnego kodeksu zobowiązań. Inne dziedziny życia społecznego mogły poczekać, ale obrotowi gospodarczemu należało jak najszybciej stworzyć jednolite i stabilne podstawy prawne. W roku 1924 powołano Podkomisję Prawa o Zobowiązaniach.
W składzie zespołu, który podjął się tego ambitnego zadania, znaleźli się wyłącznie Polacy. Wszyscy jednak ze znakomitym międzynarodowym obyciem – po zagranicznych studiach, stażach, wykładający na europejskich wszechnicach. Ludziom tym bez wątpienia zależało na tym, by ich dzieło było zgodne z duchem własnego narodu. Zrobili jednak przy tym wszystko, by uniknąć ślepego odwoływania się do idei „prawa narodowego” w najwęższym rozumieniu tego słowa. Było dla nich jasne, że chwytliwa marketingowo oraz z pozoru atrakcyjna perspektywa stworzenia projektu w oparciu o rodzime pierwiastki nie była – i nie jest – niczym więcej niż tylko wprowadzającym w błąd mirażem.
Kodeks, ale z czego?
Ważną rolę w powstaniu kodeksu odegrało prawo rzymskie, jako że długo wiele do powiedzenia w komisji miał prof. Ignacy Koschembahr-Łyskowski – specjalista z zakresu prawa rzymskiego i cywilnego. Tę samą formację intelektualną odebrał inny jej członek – Stanisław Wróblewski. Ich obecność w tego rodzaju ciele nikogo nie dziwiła – dla pierwszej połowy XX w. łączenie zainteresowań prawem rzymskim z próbami rozwiązywania bieżących problemów z zakresu cywilistyki było typowe. Obowiązywała zresztą pewnego rodzaju zasada wzajemności, ponieważ również cywiliści znakomicie orientowali się w wielu zawiłościach prawa rzymskiego.
Podczas obrad komisji prawo rzymskie traktowano jako punkt wyjścia oraz tertium comparationis w toczonych debatach. Rozwiązań antycznych nie przejmowano jednak w sposób ślepy i bezrefleksyjny. Profesor Koschembahr-Łyskowski podkreślał: „Nie może być naszem zadaniem niewolniczo przyjmować wszystkie określenia przez prawników rzymskich wytworzone i rozwijane; odmienne warunki życia społecznego mogą wymagać nowych określeń. Ale byłoby lekkomyślnością, gdybyśmy nie korzystali ze skarbca tysiącletnich doświadczeń prawników rzymskich”.
Poza prawem rzymskim jako materiał porównawczy posłużyły członkom komisji zwłaszcza trzy wielkie XIX-w. kodyfikacje prawa cywilnego: francuski Kodeks Napoleona, austriacki Allgemeines Bürgerliches Gesetzbuch oraz niemiecki Bürgerliches Gesetzbuch. Z uwagą przyglądano się również rozwiązaniom przyjętym przez Szwajcarów w Zivilgesetzbuch oraz w projekcie francusko-włoskiego kodeksu zobowiązań z lat 1927–1931.
Pozamerytoryczne argumenty kwestionujące jakość badanego prawa ze chociażby względu na to, że jeszcze niedawno kodeks austriacki i niemiecki wiązały Polaków pod zaborami, nie występowały. Brano pod uwagę jedynie praktyczną użyteczność poszczególnych regulacji. Fryderyk Zoll wyjaśniał: „Za podstawę nauki prawa cywilnego należy przyjąć jeden system – a może właśnie system prawa austriackiego jest najodpowiedniejszym do poznania wszystkich praw cywilnych, obowiązujących na ziemiach polskich”.
Dobre, bo polskie?
Nie wszystkim było to w smak. Pierwsze głosy postulujące „patriotyczny” format przygotowywanego kodeksu pojawiły się już w latach 20. Niektóre były tak niedorzeczne, że komisja przechodziła nad nimi do porządku dziennego bez szkody dla prowadzonych prac. Innych wszakże nie dało się łatwo zignorować. Na przykład wtedy, kiedy 23 maja 1920 r. na VI Zjeździe Prawników i Ekonomistów Polskich w Warszawie znakomity historyk prawa Przemysław Dąbkowski, licząc być może na miejsce w gronie kodyfikatorów, zrugał komisję za jej rzekomą ostentacyjną obojętność okazywaną spuściźnie przedrozbiorowego prawodawstwa polskiego. Wystąpienie, choć dopracowane retorycznie oraz niepozbawione erudycji, miało charakter demagogiczny i ewidentnie służyło zwróceniu na siebie uwagi.
Pomysłem Dąbkowskiego zainteresował się ówczesny dziekan wydziału prawa Uniwersytetu Wileńskiego Alfons Parczewski. Swe poparcie ograniczył jednak do oświadczeń wygłaszanych podczas wykładów dla studentów I roku prawa. Przez chwilę wizje lwowskiego uczonego podzielał również jego uczeń, Jan Adamus, który w opracowaniu „W sprawie stosunku prawa ludowego do kodyfikacji prawa prywatnego” gorąco optował za wykorzystaniem przez Komisję Kodyfikacyjną polskiej tradycji prawnej. Z czasem jednak skapitulował i on.
Druga runda
Komisja konsekwentnie robiła swoje, w kraju natomiast stopniowo nasilały się próby unarodowienia wszystkiego, co tylko możliwe. Ich apogeum przypadło na lata 30. XX w. Zakiełkowawszy u schyłku lat 20., romans obozu piłsudczykowskiego z narodowcami znakomicie się rozwijał.
Ponieważ narodowcy mieli wiele do powiedzenia zawsze i na każdy temat, przedmiotem ich wywnętrzeń rychło stało się również prawo obligacyjne. Najzagorzalsi zwolennicy koncepcji oparcia formuły nowego prawa zobowiązań na dawnym prawie polskim skupili się wokół czasopism „Prawo” oraz „Współczesna Myśl Prawnicza”. Choć ich „przemyślenia” nie znalazły zwolenników wśród akademickich elit, ruchy skrajnie prawicowe cieszyły się wówczas wielką popularnością wśród młodzieży akademickiej niezainteresowanej studiowaniem.
Prezentowane argumenty były płytkie, niespójne, a niejednokrotnie również oderwane od prawdy historycznej. Polscy nacjonaliści oczywiście nie nawiązywali do tradycji Rzeczpospolitej Obojga Narodów, przeto w swoim dyskursie ignorowali treść przedrozbiorowych Statutów Litewskich, w których materia była nie tylko doskonale uporządkowana, ale również w szeregu przyjętych rozwiązań nawiązywała bezpośrednio do prawa rzymskiego. Trudno jednak stawiać im w tym miejscu zarzut, skoro znakomita większość z nich nie miała o tych zjawiskach zielonego pojęcia.
Zamiast poświęcania się pogłębionym studiom, prawnicy-patrioci woleli wiecowanie i destabilizowanie sytuacji na uczelniach. Zamierzenia „młodzieży” były ambitne. Oto na I Ogólnopolskim Kongresie Młodych Prawników w 1932 r. w Krakowie uchwalono rezolucję narzucającą rządzącym imperatyw kierowania się zasadami zaczerpniętymi z ducha narodu w pracy ustawodawczej. Zaraz za tym poszła miażdżąca krytyka dotychczasowego dorobku Komisji Kodyfikacyjnej. Zdaniem delegatów opracowywany projekt był ustawodawstwem mającym obowiązać w Polsce, ale nie polskim. Dlatego postulowali, by zamiast na kodyfikacjach zachodnich, przepojonych duchem plutokratyzmu, oprzeć się na… statutach wiślickich, tradycji piastowskiej oraz (cokolwiek to znaczy) „szczepowym prawie słowiańskim”.
Epilog
Eksperci ignorowali egzotyczne propozycje. Charakter podstaw, na jaki powoływali się młodzi narodowcy, był niespójny, efemeryczny i nienadający się do wykorzystania. Przyjęcie ich postulatów zdezorganizowałoby przeto prace komisji oraz zaprzepaściło cały jej dotychczasowy dorobek. Oderwałoby również literę tworzonego prawa od aktualnych uwarunkowań społecznych i gospodarczych. „Dyskusja”, która rozgorzała na łamach prasy, utwierdziła tylko członków komisji w przekonaniu, że nie warto tracić cennego czasu. Kodeks zobowiązań wprowadziło rozporządzenie prezydenta Rzeczypospolitej z 27 października 1933 r. Obecnie uchodzi on za jeden z najdoskonalszych tworów polskiego prawodawstwa.
dr hab. Maciej Jońca, prawnik i historyk sztuki, adiunkt w Katedrze Prawa Rzymskiego KUL