Po dziewięciu miesiącach od premiery wygląda na to, że ChatGPT przyniósł dotąd więcej korzyści niż wyrządził szkód.

„ChatGPT zabrał im pracę. Teraz wyprowadzają psy i naprawiają klimatyzatory” – to tytuł artykułu, który ukazał się w czerwcu 2023 r. w amerykańskim dzienniku „The Washington Post”. Jego główną bohaterką jest Olivia Lipkin, którą sztuczna inteligencja wygryzła z pozycji copywritera i zmusiła do zajęcia się – jak w tytule – wyprowadzaniem psów. Ogólna wymowa tego naszpikowanego cytatami z rozmaitych ekspertów artykułu jest jednoznaczna: sztuczna inteligencja to zagrożenie dla miejsc pracy.

Wielokrotnie pisałem już (ostatni raz w artykule „To wciąż tylko narzędzie” DGP nr 64 z 30 marca 2023 r.), że te apokaliptyczne przepowiednie to strachy na Lachy, ale może nie miałem racji, skoro szacowna gazeta ze 150-letnią tradycją bije na alarm?

Prognozy globalnej niepogody

W 2020 r. ukazała się praca Darona Acemoglu i Pascuala Restrepo pt. „Robots and Jobs: Evidence from US Labor Markets” („Roboty i miejsca pracy: dowody z amerykańskiego rynku pracy”), w której wylali kubeł zimnej wody na głowy takich technooptymistów jak ja. Analizując dane z lat 1990–2007, doszli do wniosku, że „jeden robot więcej na tysiąc pracowników zmniejsza stosunek stopy zatrudnienia do liczby ludności o 0,2 pkt proc., a płace o 0,42 proc.”. Brzmiało niepokojąco, a przypomnijmy, że praca ukazała się na dwa lata przed premierą ChatGPT. Wymowę badania osłabiał jego regionalny wymiar. Świat to przecież 8 mld ludzi i nie można go sprowadzać do Stanów Zjednoczonych. Może w USA roboty pracę zabierają, ale w ujęciu globalnym zatrudnienie dzięki nowym technologiom rośnie, a nie spada. Dowodem jest światowy poziom bezrobocia od 30 lat, a więc w czasie przyśpieszającej rewolucji cyfrowej, utrzymujący się w okolicach 5–6 proc.

Firma OpenAI, która ChatGPT stworzyła, zleciła ekonomistom oszacowanie potencjalnego wpływu tego rozwiązania na rynek pracy. Badanie „GPTs are GPTs: An Early Look at the Labor Market Impact Potential of Large Language Models” („GPT to GPT: Wczesne spojrzenie na potencjał wpływu dużych modeli językowych na rynek pracy”) ukazało się w marcu i okazało się zimnym prysznicem. Jego autorzy zauważają, że każda profesja składa się z dużej liczby zadań cząstkowych i to im należy się w kontekście wpływu AI przyjrzeć. I tak okazuje się, że aż 80 proc. Amerykanów może „odczuć wpływ wprowadzenia ChatGPT na co najmniej 10 proc. wykonywanych w ramach pracy zadań”, a „ok. 19 proc. pracowników może odczuć wpływ na co najmniej połowę swoich zadań”. Przewidywane skutki obejmują wszystkie poziomy płac, przy czym miejsca pracy o wyższych dochodach mogą być potencjalnie bardziej podatne – dodają.

Oddziaływanie ujarzmionego prądu na świat było i jest totalne – tak jak totalne może być oddziaływanie AI. Czy ktoś przy zdrowych zmysłach stwierdzi, że ludzkość (a więc i rynek pracy) ma się przez elektryczność gorzej?

Również w marcu tego roku ukazała się kolejna alarmująca analiza potencjalnego wpływu ChatGPT w ujęciu globalnym analityków Goldman Sachs. „Rynek pracy może stanąć w obliczu znaczącego zakłócenia. (…) Około dwie trzecie obecnych miejsc pracy jest narażonych na pewien stopień automatyzacji przez AI, a generatywna sztuczna inteligencja może zastąpić nawet jedną czwartą obecnej pracy. Ekstrapolacja naszych szacunków na cały świat sugeruje, że generatywna sztuczna inteligencja może narazić na automatyzację równowartość 300 mln pełnoetatowych miejsc pracy” – czytamy w raporcie.

Czy zatem dowodów na to, że sztuczna inteligencja przyniesie w końcu bezrobocie technologiczne, faktycznie regularnie przybywa? Nie tak szybko. Omawiane publikacje tylko ocierają się o twarde dowody. W istocie albo mają wysoce spekulatywny charakter, albo nie są przekładalne na wymiar globalny. Warto też zauważyć, że autorzy większości tego typu badań zwykle nie piszą o likwidacji miejsc pracy, lecz raczej o wpływie AI na rynek pracy. Dlaczego? Bo wiedzą, że margines błędu ich oszacowań jest na tym etapie olbrzymi. Potwierdzają to choćby eksperci OECD. „Jak dotąd istnieje niewiele dowodów na znaczący negatywny wpływ sztucznej inteligencji na zatrudnienie. (...) Jednocześnie tworzy ona nowe zadania i miejsca pracy, szczególnie dla wysoko wykwalifikowanych pracowników”. To fragment z lipcowego raportu „OECD Employment Outlook 2023”.

Sztuczna dziewczyna

Bogiem a prawdą, jeśli brać pod uwagę dowody empiryczne, to dziś wygrywa obóz technooptymistów. Zacznijmy od produktywności. Pierwszą ofiarą ChatGPT mieli paść jego ojcowie, czyli programiści (okazało się, że potrafi on napisać kod równie dobrze jak ludzie). Nic dziwnego więc, że serię masowych zwolnień w bigtechowych firmach, która miała miejsce po listopadzie 2022 r., publicyści wiązali właśnie z wprowadzeniem tego rozwiązania. W tym czasie Amazon, Accenture, Alphabet (Google), Disney i Meta pozbyły się w sumie ponad 66 tys. osób. To bardzo dużo, ale ogólna liczba zatrudnionych w tych firmach przekracza 2,7 mln osób. Zwolnienia wyniosły więc poniżej 2,5 proc., a ze względu na pogarszające się globalnie warunki makroekonomiczne doszłoby do nich, nawet gdyby ChatGPT i inne wytwory tzw. generatywnej sztucznej inteligencji (GSI), która pozwala na tworzenie dużych modeli językowych (ang. Large Language Models), nie istniały.

W rzeczywistości sztuczna inteligencja chroni miejsca pracy programistów. Jeśli bowiem w wyniku wspomagania się nią rośnie ich produktywność, to spada też ich relatywny koszt dla pracodawców i słabnie bodziec do zwolnień. W ciągu ostatniego roku ukazało się co najmniej pięć opracowań szacujących wzrosty produktywności w tym zakresie. Przykładowo „The Impact of AI on Developer Productivity: Evidence from GitHub Copilot” („Wpływ sztucznej inteligencji na produktywność programistów: Dowody z GitHub Copilot”), które podsumowuje wyniki ciekawego eksperymentu. 95 programistów podzielono na dwie grupy. Obie miały wykonać zadanie w języku JavaScript, jedna z pomocą sztucznej inteligencji, a druga – bez. Okazało się, że grupa korzystająca z pomocy AI była o 55,8 proc. szybsza i osiągała efekty wyższej jakości. Co więcej, w największym stopniu na takiej pomocy skorzystali programiści z najmniejszym doświadczeniem, relatywnie bardziej obciążeni pracą i najstarsi. Sztuczna inteligencja zadziałała prorównościowo. „Nierówności między pracownikami zmniejszają się, ponieważ ChatGPT zmniejsza rozkład produktywności, przynosząc większe korzyści pracownikom o niskich zdolnościach” – czytamy w artykule „How AI-powered software development may affect labor markets” („Jak rozwój oprogramowania opartego na sztucznej inteligencji może wpłynąć na rynki pracy”), podsumowującym wspomniane badania. Nic, tylko się cieszyć.

Produktywność rośnie dzięki AI nie tylko w firmach IT. Także w sektorach: zdrowotnym, edukacji, handlu czy bankowości. Chatboty coraz skuteczniej obsługują klientów, tworzą treści marketingowe, wspomagają proces rekrutacyjny, diagnozują pacjentów, dokonują analiz giełdowych i ułatwiają życie prawnikom. Nie widać tego jeszcze dobrze w danych, bo duża część tych praktyk nie jest w żaden sposób raportowana statystycznie, gdyż odbywa się oddolnie. Lekarz nie zgłasza dyrektorowi szpitala, że korzysta z pomocy ChatGPT, a tym bardziej nie chwali się tym przed pacjentami.

A co z przemysłem – najważniejszą gałęzią gospodarki? Wdrażanie nowoczesnych technologii odbywa się w nim oczywiście od lat, ale akurat generatywna sztuczna inteligencja to novum, które firmy dopiero oswajają. Nietrudno wyobrazić sobie różnorakie zastosowania ChatGPT (do szkolenia pracowników, pomocy w opisywaniu usterek produkcyjnych, zawiadowania produkcją), ale danych potwierdzających ich masowość jeszcze brak. Jest to jednak zapewne kwestia czasu – przynajmniej jeśli wziąć pod uwagę, w co wierzą inwestorzy. Praca „Generative AI and Firm Values” („Generatywna sztuczna inteligencja i wartości firmy”) z maja 2023 r. wykazuje, że już dziś firmy najbardziej podatne na implementację AI osiągają lepsze notowania giełdowe niż pozostałe. W ciągu czterech miesięcy od premiery ChatGPT ich notowania względem innych przedsiębiorstw wzrosły o ponad 9 proc. Warto odnotować też, że według badania resumebuilder.com – przynajmniej w USA – już w lutym w jakiś sposób ChatGPT używało aż 49 proc. firm.

Trenerzy chatbotów

Jedną z największych zalet nowych technologii jest nie tyle zwiększanie efektywności istniejących firm, ile to, że prowadzą do powstania nowych produktów i usług, a co za tym idzie, zupełnie nowych branż. Zjawisko to jest dość dobrze opisane w literaturze ekonomicznej dotyczącej rozwoju komputerów, robotów czy oprogramowania typu CAD. W skrócie: główną intencją przedsiębiorcy nie jest wykorzystanie ChatGPT do ograniczenia kosztów, lecz do zaoferowania czegoś jakościowo nowego.

Do najciekawszych jak dotąd pomysłów, które umożliwił ChatGPT, należy Be My Eyes. Duński start-up opracował aplikację przeznaczoną dla ludzi niewidomych. To sztuczny asystent pomagający takim osobom w wykonywaniu codziennych zajęć, a także przygotowujący dla nich analizy, które mogą im pomóc podejmować lepsze decyzje.

Z kolei firma Octopus Energy, brytyjski dostawca energii elektrycznej, zaczęła wykorzystywać chatbota do obsługi klientów tak skutecznie, że zajmuje się on już 44 proc. wszystkich zapytań. Na bazie dostępnych danych (np. raportów firmy Gartner) można szacować, że na całym świecie pracuje już obecnie ok. 2 mln projektantów chatbotów i liczba ta będzie szybko rosnąć.

Nie znaczy to, że dzięki ChatGPT nie powstają także innowacje co najmniej ocierające się o żenadę. Choćby aplikacje udające romantycznych partnerów. Możliwe, że ułatwią komuś radzenie sobie z samotnością, ale pewne, że po prostu będą go słono kosztować. „Chat boty AI, które wypróbowałem, były zawsze przyjazne i pomocne. Nie możesz ich odstraszyć, mówiąc o bzdurach. Nie możesz ich znudzić. Zawsze są chętne do rozmowy i zawsze bardzo wspierające. Ale bez względu na to, o czym rozmawiasz, rozmowa ostatecznie doprowadzi do tego, że poproszą cię o pieniądze” – pisze Stephen Johnson na portalu Lifehacker.com.

Przykład wirtualnych partnerów przytaczam, bo jest on związany z zupełnie nowym zawodem, którego potrzebę wytwarza ChatGPT – „etykiem technologii”. To, jak używamy modeli językowych i co one mogą dla nas zrobić, nie jest etycznie neutralne. Im więcej różnych zastosowań, tym więcej dylematów trzeba rozstrzygnąć. Czy faktycznie moralne jest wykorzystanie AI do oferowania komuś substytutu związku, gdy mógłby w tym czasie poszukać prawdziwego partnera? Czy nie wprowadzamy go w ten sposób w stan pogłębionego samozakłamania? Firmy oferujące GSI muszą rozstrzygać, jakie granice jej stawiać, a żeby to robić, muszą zatrudniać technoetyków (może studiowanie filozofii nie było rynkową stratą czasu?).

Prawdziwie nowymi kompetencjami, które znajdą masowe zastosowanie, będą te związane z programowaniem i trenowaniem chatbotów, żeby wykonywały powierzone im zadania jak najlepiej. Na razie nie istnieje ogólna sztuczna inteligencja, więc chatboty trzeba „ręcznie” dostosowywać i uczyć każdego nowego zajęcia. Załóżmy, że właściciel fabryki chce poprawić schematy urlopowe swoich pracowników tak, by ich nieobecność z jednej strony w mniejszym stopniu spowalniała bieżące działanie firmy, a z drugiej – lepiej odpowiadała ich preferencjom. Żeby to zrobić, musi zacząć zbierać wiele różnych danych (np. sprawdzać, czyje konkretnie urlopy przekładają się na opóźnienia w wykonywaniu założonych zadań), a potem powierzyć sztucznej inteligencji ich analizę i – gdy proces już zostanie uruchomiony – nieustannie go poprawiać w zależności od zmiennych uwarunkowań w firmie. Potrzebni będą także inżynier uczenia maszynowego, czyli osoba zajmująca się kategoryzowaniem danych i umożliwianiem komputerowi ich „zrozumienia”, a także inżynier podpowiedzi (ang. prompt engineer), który będzie zadawał ChatGPT pytania tak, by ten udzielał jak najlepszych odpowiedzi.

Eksperci Światowego Forum Ekonomicznego przewidywali w 2020 r., że do 2025 r. sztuczna inteligencja i robotyzacja stworzy 97 mln nowych miejsc pracy. W wyniku pojawienia się rozwiązań spod znaku ChatGPT prognozy te należałoby zrewidować. Stawiam, że ta liczba okaże się większa.

I tym razem nie jest inaczej

Ludzie sądzący, że sztuczna inteligencja będzie miała głębszy i bardziej zaburzający wpływ na rynek pracy niż inne wynalazki, używają dość przekonującego argumentu. Twierdzą mianowicie, że innowacje zwykle zaburzają rynek tylko w jego niewielkim ułamku. Pojawienie się poczty elektronicznej zaburzyło rynek tradycyjnych usług pocztowych i doprowadziło do utraty zarobku przez część osób, ale rynek jako całość był w stanie je wchłonąć w innych dziedzinach. Sztuczna inteligencja – argumentują – różni się od takich wynalazków o ograniczonej sile rażenia. Można ją bowiem zastosować (i stosuje się) właściwie wszędzie. W efekcie może dojść do redukcji zatrudnienia w każdej branży, z czego logicznie wynika, że zwolnione osoby będą skazane na bezrobocie. Niektórzy przewidują powstanie tzw. ogólnej sztucznej inteligencji, która będzie mogła samoczynnie i kreatywnie adaptować się do nowych zadań bez pomocy człowieka, a wtedy jesteśmy zgubieni.

Przedstawiony argument ma nas przekonać, że mierzymy się z zupełnie nowym gatunkiem smoka. Po pierwsze jednak, sama możliwość wynalezienia ogólnej AI jest dyskusyjna. Po drugie, w rzeczywistości nie jest trudno o historyczne analogie. Weźmy elektryczność. Oczywiście, nie wynaleźliśmy jej, tylko ją odkryliśmy, i w XIX w. zaczęliśmy się uczyć jej wykorzystania. Jak pokazuje historia, miała ona zmienić w naszych życiach i całej cywilizacji nawet więcej niż wynalezienie silnika parowego. W XX w. ruszyła cała lawina wynalazków działających dzięki elektryczności. Gramofon, radio, telewizja, pralki, lodówki, w końcu komputery i smartfony. Oddziaływanie ujarzmionego prądu na świat było i jest totalne – tak jak totalne może być oddziaływanie AI. Czy ktoś przy zdrowych zmysłach stwierdzi, że ludzkość (a więc i rynek pracy) ma się przez elektryczność gorzej? A przecież każdy wynalazek, który napędzała elektryczność, zabierał pracę niektórym ludziom, np. producentom świec. Pracę większości ludzi jednak usprawniał, a przede wszystkim tworzył nowe branże. Większość z nich była u progu XVIII w. nie do wyobrażenia. Tak jak dzisiaj większość rynków, które stworzy AI.

Ronjon Nag, amerykański wynalazca technologii mobilnych i przedsiębiorca, analogię z elektrycznością rozciąga na całą rewolucję przemysłową. Oto u progu XIX w. ludzie ze wsi ciągnęli do pracy w miastach. Potem w wyniku wprowadzenia maszyn zmniejszył się co prawda popyt na pracę w pojedynczych zakładach, ale zwiększył w gospodarce jako całości, gdyż te same maszyny i automatyzacja umożliwiły budowę większej liczby fabryk i wytwarzanie większej liczby produktów. W efekcie gospodarka mogła się rozwijać, karmiąc nieustannie rosnącą populację. Nie ma powodu, by sądzić, że sztuczna inteligencja zadziała inaczej.

Względy demograficzne są bardzo istotne. Populacja Ziemi wkrótce osiągnie swój szczyt i zacznie się kurczyć. W wielu krajach to już się dzieje. Jednocześnie popyt na pracę nie zmalał, lecz wzrósł. Matematyka jest nieubłagana – bez wzrostu produktywności bądź liczby osób pracujących tryby gospodarki zaczną się zacierać. AI może je naoliwić. ©Ⓟ