Nieśmiertelność, szczęście i boskie moce – to trzy wielkie cele, jakie ludzkość miała osiągnąć w XXI w. Tak przynajmniej pisał Yuval Noah Harari w „Homo Deus” w 2015 r. „Wojny już nie panoszą się na świecie”.

„Epoka, w której ludzkość pozostawała bezradna w obliczu naturalnych epidemii, prawdopodobnie się skończyła” – triumfował, zastrzegając przy tym, że wprawdzie istnieje jakieś tam prawdopodobieństwo wybuchu zarówno wielkiej epidemii, jak i wojny, ale nie jest ono zbyt duże. Pięć lat później doszło do pandemii COVID-19, a po kolejnych dwóch latach Rosja napadła na Ukrainę. Rojenia o nadczłowieku, który przekroczy naturalne granice, mają się jednak dobrze. Dziś wzmacnia je rozwój sztucznej inteligencji. Ale nie tylko – te fantazje były od dawna mocno zakorzenione w myśleniu o świecie, o pracy i o wartościach.

Harari w „Homo Deus” mówił o nowym rodzaju nadczłowieka. Przewiduje, że sztuczna inteligencja przyniesie podział dużo silniejszy niż ten „tradycyjny”, klasowy. Z mariażu AI i biotechnologii ma się urodzić „produkcja ciał, mózgów i umysłów”. W efekcie ludzkość zostanie podzielona na dwie grupy – tych, którzy „wiedzą, jak projektować ciała i mózgi”, tych, którzy „jadą pociągiem postępu”, i tych, którzy tego nie robią.

W przestrzeni publicznej, w szkolnictwie wyższym – zwłaszcza menedżerskim – i w mediach społecznościowych pełno jest kandydatów na panów i władców nowej epoki. To żadna nowość, ale przez ostatnich kilkadziesiąt lat profil światowego lidera-celebryty znacząco się zmienił. W XX w. powszechnie znani menedżerowie – jak Lee Iacocca, prezes Forda i Chryslera w latach 1970–1992 – byli jedynie symbolem wielkiego sukcesu biznesowego, a czasem uosabiali jeszcze stary amerykański mit „od pucybuta do milionera”. Mogli być filantropami, przeznaczać duże sumy na cele charytatywne, ale sami mieli symbolizować ciężką pracę, siłę i inteligencję (niezależnie od tego, czy faktycznie reprezentowali te wartości). Nie byli nadludźmi.

Ludzie poddają się nowoczesnym Übermenschom nie dlatego, że są od nich głupsi albo słabsi, tylko dlatego, że zostali wprowadzeni w błąd

„Ja was uczę nadczłowieka. Człowiek jest czymś, co pokonane być powinno” – mówił Nietzscheański Zaratustra. W „Ecce Homo” Fryderyk Nietzsche pisał, że nadczłowiek jest czymś w rodzaju najwyższego osiągnięcia – „w przeciwieństwie do człowieka nowoczesnego, człowieka dobrego, chrześcijanina czy innego nihilisty”. Dziś idea nadczłowieka, doprowadzona do parodii samej siebie w nazistowskich Niemczech, może się nam kojarzyć jednoznacznie źle, ale u Nietzschego przyjście nadczłowieka miało być nieskończonym dobrem dla umierającej ludzkości.

Elon Musk, szef Tesli i Twittera i jeden z fundatorów OpenAI, ma już 10 dzieci i angażuje się w nowoczesny coraz popularniejszy w kręgach technologicznych elit ruch pronatalistyczny. Nie chodzi mu jednak po prostu o dzieci ani nawet o życie. Musk – jak twierdzi Julia Black z „Business Insidera” – do rozmnażania nakłania najbogatszych. Według autorki istnieje „cały ruch po cichu rozwijający się w kręgach ludzi związanych z wysokimi technologiami i venture capital, którzy wierzą, że ich obowiązkiem jest wypełnienie ziemi swoimi genialnymi dziećmi, aby ocalić ludzkość”. Ci, którzy „jadą pociągiem postępu”, są już nie tylko elitą, ale wręcz zbawicielami, którzy mają uratować świat przed złem. Już nie tylko zarabiają na swoim biznesie w warunkach morderczej konkurencji, a pieniądze przeznaczają na dobre cele. Ich własna działalność biznesowa sama w sobie ma być zmianą świata na lepsze i walką ze złem. Mają nadzieję, że dostawszy do rąk sztuczną inteligencję jako narzędzie, będą mogli definiować przyszłość – ba, wieczność.

„Firmy wiedzą wszystko o swoich odbiorcach. Ale odbiorcy nie wiedzą prawie nic o obserwujących” – stwierdza Shoshana Zuboff, autorka „Wieku kapitalizmu inwigilacji”, w wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego”. Mówi o „puczu za weneckim lustrem”, wśród wielkich obserwujących. „Polegał on na przejęciu i ugruntowaniu władzy przez cyfrowy kartel. Pierwszym etapem był szybki wzrost nierówności poznawczych. Albo – nazywając to samo innymi słowami – «wzrost nierówności wiedzy». Chodzi o przepaść pomiędzy tym, co wiedzą obywatele, a tym, co wiedzą o obywatelach firmy z cyfrowego kartelu. To już się stało. Już sobie wzięli te dane. […] Teraz przeżywamy etap drugi. Nazywa się poznawczym chaosem”. Ludzie masowo poddają się nowoczesnym Übermenschom nie dlatego, że są od nich głupsi albo słabsi, tylko dlatego, że zostali wprowadzeni w błąd. Całe to nad- jest błędem, iluzją. Realne są struktury władzy, na których się opiera. A ta władza właśnie kruszy się nadludziskom pod stopami.

Wiedzą o tym ci, którzy są bliscy władzy i czują na sobie ciężar odpowiedzialności. Nasi koledzy z Francji prowadzą wywiady z szefami korporacji. Okazuje się, że bardzo trzeźwo oceniają oni użyteczność sztucznej inteligencji. Niektórzy już zabraniają pracownikom wprowadzania ważnych danych do systemów ze sztuczną inteligencją, by nie wpadły w ręce konkurentów i oszustów. Jeden ze znajomych polskich uczonych skomentował wiadomość o tych badaniach w taki sposób: „Dlatego pracowników już nie będzie potrzeba, bo szefowie sami sobie wprowadzą dane”. Przywiązanie do tego, by patrzeć nie tylko z punktu widzenia władzy (menedżerów, którzy w tym przypadku nie są zainteresowani „wprowadzaniem danych”), ale wręcz antypracowniczego, jest tak silne, że niektórzy wysoko wykształceni ludzie nie widzą rażącego braku logiki swoich wypowiedzi.

Relacje władzy budują struktury społeczne. W jaki sposób możliwy był stalinowski terror? Przyczyną był Stalin – mówi filozof i historyk Peter Englund. Metodą były struktury zbudowane przez kadry leninowskie i te odziedziczone po caracie – niezwykle sprawna tajna policja. Ale motorem byli młodzi, ambitni, przekonani do zmian, które wprowadzał Stalin, pełni pogardy dla starych kadr, chętni i niecierpliwi do zrobienia kariery, do przejęcia stanowisk „starych”. Ci ostatni zaś byli już wówczas pozbawieni motywacji, na tyle zdziadziali, że tolerowali „wsteczne”, niezgodne z kierunkiem wielkich zmian w ich świecie zachowania i działania. Młodzi wiedzieli, że są pod tym względem lepsi i byli gotowi to udowodnić. Dlatego, sami Stalinem nie będąc, grali dla Stalina, akumulowali dla niego władzę, na zasadzie samospełniającej się przepowiedni stawali się przyszłością. Kierunek przyszłości wytycza władza. Ale nie musi tak być – ani nie jest powiedziane, że jej akumulacja jest nieuchronna.

Pomysł, że należy oddawać władzę i głos jakimś możnym i potępiać próby zmiany tego stanu rzeczy, to powrót do kultury feudalnej, zaprzepaszczenie dorobku ostatnich 100 lat polskiego społeczeństwa, które poszukiwało sposobów demokratycznego budowania instytucji i struktur społecznych. Nawet w PRL były to żywe procesy, nie wspominając już o momentach odwilży, które w naszym kraju wyprodukowały do tej pory żywe idee i treści. Ostatni taki moment miał jednak miejsce w latach 1987–1990. To świadczy o stanie ducha polskiego społeczeństwa: o strachu, zinstytucjonalizowanym intelektualnym tchórzostwie.

Być może na taki stan rzeczy składa się nie tylko strach. Możliwe, że jest w tym też szczere społeczne zaufanie do tych „mądrzejszych” i stąd skłonność do wiary w to, że są stworzeni do roli nadludzi. Elity i ludzie uważający siebie za wybitnie inteligentnych sądzą, że zasłużyli na sukces. Są w tym wzmacniani i wspierani przez innych, mających do nich zaufanie z powodu ich inteligencji i przedsiębiorczości. Tymczasem ci wykształceni i być może faktycznie wybitnie inteligentni, którzy widzą siebie jako nadludzi i działają bezkrytycznie wobec dynamik władzy, które ich unoszą, są jeszcze bardziej niemoralni niż „tępi Janusze” i „roszczeniowy motłoch”, którymi tak pogardzają. Wykpili się, bo było im łatwiej. Poszli na łatwiznę, w prywatę – zamiast pracować dla wspólnego dobra. Takie nadludziki przypominają nie tytanów, ale raczej załogę i bogatych pasażerów uciekających w szalupach z okrętu „Meduza”, który rozbił się w 1816 r. u wybrzeży Afryki. Osoby, które nie zmieściły się do szalup, zostały na środku morza na tratwie, którą Théodore Géricault namalował w swoim słynnym obrazie „Tratwa Meduzy”. Za tragedie – mordy, śmierć głodową, kanibalizm, które się tam zdarzyły – ponoszą odpowiedzialność ci, którzy mieli możliwość nawigowania i środki do przemieszczania się po morzu – pasażerowie szalup. Oni jednak odcięli hol, bo tratwa ich spowalniała.

W kwietniu, niecałe pół roku po premierze ChatGPT 3, Slavoj Žižek cytował „Homo Deus” Harariego, pisząc o nowoczesnym nadczłowieku i jego nowoczesnej odmianie pychy. I tym, co idzie po niej. Harari twierdził, że tych, którzy nie wskoczyli do „pociągu postępu”, czeka zagłada. Žižek, swoim socjofilozoficznym zwyczajem, nie przyjmuje tych stwierdzeń za wartość nominalną, ale szuka dynamik władzy, które się za nimi kryją. Stwierdza, że „nawet ci, którzy jadą «pociągiem postępu», nie będą w stanie nim sterować. To, czego jednak chcą, to nie publiczna debata, lecz raczej porozumienie między rządami i korporacjami technologicznymi, aby utrzymać władzę tam, gdzie jest jej miejsce”. Teraz jest moment, w którym możemy walczyć o tę debatę i wyrwać miecz z rąk technologicznych nadludzi. ©Ⓟ