Liczba żądań dotyczących ujawnienia danych użytkowników tego serwisu społecznościowego wzrosła w ciągu ostatniego roku o 50 proc.
Skąd napływają żądania ujawnienia informacji o użytkownikach wysłanych przez służby / Dziennik Gazeta Prawna
Służby specjalne oraz organy ścigania coraz bardziej interesują się użytkownikami Twittera. Firma podała, że w pierwszym półroczu liczba żądań ujawnienia informacji na temat użytkowników wzrosła do ponad 4,3 tys. wniosków.
To i tak nic w porównaniu z większymi firmami. Google w drugiej połowie ub.r. takich próśb otrzymał ponad 31 tys., z czego spełnił ok. 60 proc. Dla porównania jeszcze w drugiej połowie 2009 r. żądań było ponad 12 tys. Facebook otrzymał ich ponad 35 tys., Microsoft ok. 30 tys.
Firmy technologiczne to dla służb wygodna kopalnia informacji. Wiedzą, czego internauta szukał wczoraj w internecie, czy zmienił telefon, jak wygląda jego mieszkanie. Firmy nie tyle to wiedzą, ile przechowują takie informacje. Te skanowane przez algorytm, by np. lepiej personalizować reklamy.
I są w kropce, bo Edward Snowden uświadomił ludziom, jak bardzo byli do tej pory poddawani inwigilacji. Dlatego publikują raporty przejrzystości. To dla nich rozgrzeszenie. Nie mogą odmówić prawnym żądaniom służb, jednocześnie muszą zapewnić użytkownika, że jego dane są bezpieczne. Bo użytkownik to dolary. W ujęciu miesięcznym aktywny generuje dla Google średnio ponad 200 dol. przychodu, dla Facebooka ok. 60 dol., a dla Twittera ok. 15 dol.
Amerykanie w czerwcu okroili zakres inwigilacji, jakiej mogą się dopuszczać służby, w Polsce jeszcze się tego nie udało zrobić. Choć za oceanem nie obyło się bez bojów, okres bezkrólewia po wygaśnięciu poprzedniej ustawy trwał tam jedynie kilka godzin. Co prawda amerykańskie służby nadal mają sporo inwigilacyjnych uprawnień, ale nie mogą np. przechowywać billingów obywateli jak do tej pory. Dostęp do nich zyskają tylko za zgodą i pod nadzorem sądu federalnego. – Z tych billingów można wiele wyczytać – mówi dr Arwid Mednis z Wydziału Prawa i Administracji UW. Przypomina badanie naukowców amerykańskiej MIT, którym na podstawie billingów z jednego miesiąca udało się odtworzyć sieć kontaktów danej osoby i w większości ustalić ich tożsamość. Byli nawet w stanie przewidzieć, gdzie dana osoba znajdzie się w ciągu kilkunastu następnych godzin.
Polskie przepisy określające uprawnienia służb są złe – tak orzekł w zeszłym roku Trybunał Konstytucyjny, wcześniej kwestionował je Europejski Trybunał Sprawiedliwości. Co jest nie tak? Problemem jest m.in. brak zewnętrznej kontroli nad służbami sięgającymi po dane telekomunikacyjne. Z kolei katalog przestępstw uprawniający do żądania billingów jest zbyt szeroki. Nieważne, czy ktoś obrabował kiosk, czy dopuścił się morderstwa – służby nie potrzebują zgody sądu, by dostać billingi. Obrońcy praw obywatela z Fundacją Panoptykon na czele twierdzą, że przepisy faworyzują służby.
Jeśli posłowie do lutego przyszłego roku nie poprawią przepisów, te wygasną. – Teoretycznie to będzie oznaczało, że telekomy mogą odmówić udzielania jakichkolwiek informacji – mówi dr Arwid Mednis.
Projekt naprawczy już jest. Jednak organizacje pozarządowe walczące o prywatność obywateli z Fundacją Panoptykon na czele mówią wprost: to fuszerka. – Efektem jest przygotowany naprędce projekt, który zamiast faktycznie reformować uprawnienia służb, cementuje obecny stan – pisze Katarzyna Szymielewicz, prezeska Panoptykonu. Kwestionowała go także prof. Irena Lipowicz, ustępująca rzecznik praw obywatelskich.
Inne zdanie ma rząd. MSW kilka dni temu pozytywnie zaopiniowało projekt.