Muskowi nie wystarczy już rola przedsiębiorcy i innowatora. Chce także rozwiązywać problemy ludzkości. Pytanie, czy chce tego ludzkość

Czy Elon Musk jest zagrożeniem dla narodowego bezpieczeństwa?” – zapytała podczas konferencji prasowej w Białym Domu Jenny Leonard, dziennikarka Bloomberga. Prezydent Joe Biden najpierw zareagował śmiechem. Następnie jednak spoważniał, zrobił dłuższą przerwę i odpowiedział bardzo powoli, starannie dobierając słowa: „Elon Musk, jego związki i techniczne sojusze z innymi krajami są warte zbadania”.
Żadne szczegóły nie padły, ale przyczyna pytania była oczywista: ostatnie działania i wypowiedzi miliardera. Najbogatszemu człowiekowi na świecie (majątek wart w listopadzie ok. 190 mld dol.) nie wystarczy już rola przedsiębiorcy i innowatora. Chce także rozwiązywać problemy ludzkości.
Pytanie, czy chce tego ludzkość. A jeśli nie, co może zrobić, żeby zatroszczyć się sama o siebie.

Musk i wolność słowa

Tuż po rosyjskiej napaści na Ukrainę Elon Musk obwieścił uruchomienie usługi Starlink nad jej terytorium. Zabiegi Michajła Fedorowa, ukraińskiego ministra ds. transformacji cyfrowej, sprawiły, że obsługująca ją spółka SpaceX nie tylko przesunęła satelity, lecz także zaczęła wysyłać odbiorniki i finansować transfer danych nad Dniepr. Usługa okazała się kluczowa dla zdolności komunikacyjnych i bojowych ukraińskiej armii. Rosjanie przyjmowali za jeden z głównych celów infrastrukturę telekomunikacyjną, a internet był potrzebny choćby do przeprowadzania ataków z wykorzystaniem dronów.
Musk stał się niemal bohaterem narodowym Ukrainy. I nagle, po ośmiu miesiącach wojny, na swoim koncie na Twitterze umieścił wpis, który wywołał w kraju szok – plan pokojowy wyglądający, jakby napisano go na Kremlu. W skrócie: powtórzenie referendów dotyczących przyłączenia do Federacji okupowanych terytoriów, Ukraina jako państwo neutralne, Krym przechodzący w ręce okupanta plus zapewnienie stałych dostaw wody dla półwyspu. W rozmowie z lokalnymi mediami pochwalił go rzecznik Kremla. „W przeciwieństwie do zachodnich dyplomatów prezes Tesli i SpaceX szuka rozwiązań pokojowych” – powiedział.
Musk poruszył też drugi geopolityczny wątek – tym razem w wywiadzie dla „Financial Timesa” rekomendował rozwiązania dla Tajwanu. Jego zdaniem należy tam ustanowić specjalną strefę administracyjną. I znów: wypowiedź wzbudziła entuzjazm w Chinach, które nie uznają władz wyspy, ale na samym Tajwanie doprowadziła do wrzenia. – Tajwan sprzedaje wiele produktów, ale nasza wolność i demokracja nie są na sprzedaż – ripostowała Bi-khim Hsiao, amerykańska ambasador Republiki Chińskiej (bo tak formalnie nazywa się wyspiarskie państwo).
Równolegle z samozwańczą dyplomacją miliarder zajmował się też transakcją zakupu Twittera. W kwietniu zadeklarował, że chce go przejąć, ale w maju – już po podpisaniu umowy – nagle się wycofał. Zarząd spółki podał go za to do sądu. Mając nikłe szanse na wygranie procesu, Musk poszedł na ugodę i we wrześniu i w październiku dopinał umowę. W dyskusjach o przejęciu wielokrotnie podkreślał, że chce na Twitterze prawdziwej wolności słowa, którą dotychczasowy zarząd firmy intencjonalnie ograniczał, np. poprzez zablokowanie konta urzędującego jeszcze wówczas prezydenta USA Donalda Trumpa.
Wypowiedzi miliardera wywołały globalną krytykę i podejrzenia, że jego dobre intencje mogą prędzej czy później doprowadzić do katastrofy.
Czy przypadek Muska jest czymś nadzwyczajnym? – Sportowcy, gwiazdy Hollywood i inni postępują w ten sam sposób. Wystarczy spojrzeć na Colina Kaepernicka (gracz NFL – red.) jadącego do Korei Północnej i wygłaszającego negatywne opinie na temat Stanów Zjednoczonych – przypomina prof. Andrew Singer, Assistant Professor, MBA Director, College of Business & Leadership Uniwersytetu Lourdes w Sylvanii. – Przed erą mediów społecznościowych sławni ludzie używali do nagłośnienia swoich poglądów gazet. Wygląda więc na to, że wszystko się zmieniło, ale też pozostało takie samo – dodaje.
Profesor Singer przekonuje, że wolność wypowiedzi jest jedną z najważniejszych wartości w Stanach Zjednoczonych i nikt nie powinien jej krępować. Zaznacza jednak, że każde zaangażowanie ma swoje granice. Dla niego czerwonymi liniami są formowanie monopolu, próba obalenia rządu czy budowa prywatnej armii.
I tu warto wrócić do przykładu systemu Starlink. Trudno o bardziej jaskrawy przykład tego, co może się stać, jeśli kluczowe usługi są skupione w ręku jednego człowieka. Kiedy na Twitterze toczyła się dyskusja o propozycjach rozwiązania ukraińskiego konfliktu, w kuluarach trwała walka o to, czy niezbędny wojsku system będzie wciąż operował w Ukrainie. Musk przekonywał, że SpaceX stracił na utrzymaniu łączności w tym kraju 100 mln dol. Był o krok od wyłączenia usługi, o ile amerykański rząd nie zdecydowałby się na przejęcie jej finansowania.
Dopóki trwają negocjacje dotyczące rachunku za internet, Elon Musk ma ogromną władzę nad polem walki. A to rodzi poważne niebezpieczeństwa. Ian Bremmer, amerykański dziennikarz i doradca w zakresie ryzyka politycznego, ujawnił, że zanim opublikował kontrowersyjne rozwiązania dla Ukrainy, Musk rozmawiał z Władimirem Putinem. Miliarder zaprzeczył, przyznając jednocześnie, że z prezydentem Rosji zdzwonił się półtora roku wcześniej, żeby pomówić o kosmosie. Bremmer podtrzymał jednak swoje informacje. Miał mu o tym powiedzieć sam CEO Tesli.

Niebezpieczne zabawy Muska

Trudno mieć pretensje, że Elon Musk pilnuje swoich interesów, rozmawiając z przedstawicielami obcych administracji. Sęk w tym, że takie negocjacje mogą okazać się bardzo niebezpiecznym narzędziem. Choć biznesmen na pewno ma w nich doświadczenie, nie przeszedł jednak szkoły dyplomacji międzynarodowej. Kto bez takiego treningu nie uległby np. groźbom zestrzelenia swoich satelitów?
A padły one pod adresem systemu Starlink. Konstantyn Woroncow, szef delegacji Rosji przy ONZ, groził na jednym z wrześniowych spotkań organizacji zestrzeliwaniem cywilnych satelitów, które są używane do wojskowych zastosowań. Wiadomo, kogo miał na myśli. A przypomnijmy, że od kilku miesięcy Rosjanie nieustannie trzymają w ręku kartę użycia w wojnie bomby jądrowej. Jak zareagowałby Musk, gdyby w domniemanej rozmowie Putin powiedział, że uzależnia nienaciśnięcie nuklearnego guzika od spełnienia swoich warunków?
Ze względu na brak politycznego doświadczenia takie obawy budzi też chińska część biznesu Elona Muska. Po pierwsze, znajduje się tam największa fabryka koncernu odpowiadająca za połowę produkcji jego samochodów. Po drugie, są tam też liczni dostawcy krytycznych dla spółki surowców. Jiangxi Ganfeng i Sichuan Yahua Industrial Group odpowiadają za lit, Guizhou CNGR, Hunan CNGR i Huayou Cobalt – kobalt, a CATL i BYD Auto – za gotowe baterie dla elektrycznych aut. Musk wie, że jest od nich uzależniony i desperacko próbuje dywersyfikować dostawy, nakłaniać zachodnie przedsiębiorstwa do przetwórstwa litu, a Tesla szuka możliwości wydobywania go w USA. Tymczasem jednak Chińczycy mają silne narzędzia do wywierania presji na biznes Muska.
Chińska dziennikarka Vicky Hu, która w wieku 19 lat wyemigrowała do Australii i od tej pory pisze o łamaniu praw człowieka w swojej ojczyźnie, ujawniła ostatnio informacje o działaniach siatki chińskich trolli na Twitterze. Fałszywe konta miały masowo umieszczać na jej profilu obraźliwe memy i komentarze. Wszystko w godzinach pracy w Pekinie. W dodatku z widocznym spadkiem aktywności w godzinach 12–14 podczas przerwy na lunch. – Jak wielu chińskich dziennikarzy i badaczy, szczególnie kobiet, byłam namierzana i zastraszana przez chiński rząd zarówno online, jak i offline – mówi Hu w zamieszczonym na swoim profilu nagraniu, po czym w kolejnej wiadomości pyta Elona Muska, czy nadal będzie pozwalał, aby na jego platformie miały miejsce usankcjonowane przez państwo masowe nadużycia i molestowanie seksualne.
Czy Twitter – teraz związany unią personalną z szefem Tesli, która zależy od dostawców z Państwa Środka – odkryje i wyciszy chińską farmę trolli? Pytanie pozostało bez odpowiedzi. Tak samo jak inne wątpliwości dotyczące wolności słowa na platformie.
Przejmując platformę, Musk sięgnął nie tylko po własne pieniądze. Musiał też skorzystać z funduszy inwestycyjnych. I tak fundusz należący do saudyjskiego księcia Al-Walid ibn Talal ibn Abd al-Aziz Al Su’uda wyłożył na transakcję 1,9 mld dol. (już wcześniej był udziałowcem Twittera, teraz zdecydował się rolować inwestycję). Inny fundusz – Kataru – dorzucił kolejne 375 mln dol. To w ich kontekście padło cytowane na wstępie pytanie do prezydenta USA.
Trzeba bowiem wiedzieć, że Arabia Saudyjska jest największym arabskim rynkiem Twittera – z mniej więcej 10 mln użytkowników. To, że do rejestracji nie jest wymagane podanie prawdziwego nazwiska, sprawiło, że stał się on wiodącą platformą sprzeciwu politycznego w tym kraju (podobnie jak w innych niedemokratycznych reżimach, np. w Iranie).

Musk w jednej drużynie z USA w sprawie Ukrainy?

– Miliarder może prowadzić politykę międzynarodową dobrą dla swojej firmy, ale rządy powinny nabierać wątpliwości, kiedy przedsiębiorca zaczyna postępować niezgodnie z ich interesami – uważa Julian Ringhof, ekspert European Council on Foreign Relations (ECFR) w dziedzinie geopolityki i technologii. – Kiedy przychodzi do takich wydarzeń jak wojna rosyjsko-ukraińska, powinny grać w jednej drużynie.
Jako przykład takiego działania podaje innego giganta technologicznego – Microsoft. Niedługo przed rozpoczęciem rosyjskiej inwazji Centrum Analizy Zagrożeń Microsoft wykryło nowy typ oprogramowania malware zaprojektowanego po to, by wykasować dane z systemów instytucji finansowych oraz rządu Ukrainy. Pracownicy firmy natychmiast ostrzegli przed atakiem zarówno władze w Kijowie, jak i Biały Dom. Ochronili w ten sposób nie tylko dane atakowanego kraju, lecz także uniemożliwili rozprzestrzenianie się oprogramowania FoxBlade na systemy sojuszników Ukrainy.
Microsoft przyłączył się również do zachodnich sankcji nałożonych na Rosję, całkowicie opuszczając ten rynek. Od czerwca tamtejsi użytkownicy nie mogą kupić nowego Windowsa czy pakietu Office. Podobnie postąpił inny gigant – Apple, który już w marcu wstrzymał sprzedaż nowych produktów bezpośrednio do Rosji. Google wprowadził m.in. rozwiązania do zdalnej edukacji ukraińskich dzieci, uruchomił program wspierający tamtejsze start-upy i zdecydował się na dokumentowanie zniszczeń dokonanych przez Rosjan.
Czy Elon Musk w sprawie Ukrainy nadal będzie grał w jednej drużynie z rządem USA? Urzędnicy Pentagonu w rozmowach z dziennikarzami sugerują, że nie mają już do niego siły i instytucja w końcu przejmie finansowanie systemu Starlink dla Ukrainy. „Wszyscy wiemy, że za to zapłacimy, bo boimy się, że zmieni zdanie” – powiedział cytowany przez CNN urzędnik Pentagonu.
W tej ocenie ujawnia się kolejny problem z Elonem Muskiem i z każdym kolejnym miliarderem, który chciałby pójść jego drogą – kompletna nieprzewidywalność. Podobnie jak w kwestii systemu Starlink Musk zachowywał się w sprawie przejęcia Twittera. Jednego dnia rzucił, że zamierza go kupić, miesiąc później rzucał papierami i oskarżał zarząd o kłamstwa w sprawie realnej liczby użytkowników. Finalnie perspektywa przegranej sprawiła, że wziął odpowiedzialność za zawartą transakcję. 27 października pojawił się w siedzibie spółki, przynosząc ze sobą dosłownie umywalkę (w nawiązaniu do ang. let that sink in, które oznacza „zapamiętajcie to sobie” – red.) i zaczął masowe zwolnienia, a potem – kiedy okazało się, że brakuje rąk do pracy – sprowadzał ludzi z powrotem. Ogłosił płatną weryfikację, a następnie kilkakrotnie zmieniał jej zasady, doprowadzając do kompletnego chaosu wśród użytkowników platformy. Przypomnijmy: Twitter ma ok. 230 mln użytkowników, z których ok. 400 tys. stanowią politycy, dziennikarze i liderzy opinii. To od tego, czy ich profile zostały zweryfikowane, zależy wiarygodność przekazywanych przez nich informacji.

W długim terminie

Problemem jest też to, że wybieralna władza publiczna jest – przynajmniej teoretycznie – do rozliczenia. Kandydaci muszą określić cele swojej polityki, a ich realizację ocenią wyborcy przy okazji następnej elekcji. Nie dotyczy to biznesu, a faktyczne cele poszczególnych miliarderów pozostają zagadką. Nawet jeśli ich intencje są z gruntu – być może naiwnie – dobre.
– Elon Musk nie kieruje się pobudkami finansowymi, a ideami. Wierzy, że technologia może rozwiązać wszystkie problemy ludzkości, a jeśli chce mieć na te rozwiązania wpływ, potrzebuje dużych biznesów. Rozbudował SpaceX, bo uważa, że ludzkość potrzebuje opcji zapasowej, jeśli Ziemia stanie się miejscem nie do życia, założył Teslę, aby przeciwdziałać zmianom klimatu i dać ludzkości więcej czasu, kupił Twittera, bo jest przekonany, że jeśli nie chcemy skończyć, biorąc udział w wielkiej wojnie, musimy mieć agorę, gdzie można się porozumieć – mówi mi Julian Ringhof i przypomina, że według niektórych źródeł miliarder sympatyzuje z longtermizmem.
To nowa idea popularna wśród bogaczy z Doliny Krzemowej. Wyrosła z efektywnego altruizmu, który zakłada poszukiwanie, a potem wdrażanie najlepszych sposobów na poprawę sytuacji na świecie. Nie ma tu miejsca na emocje, a jedynie na chłodną kalkulację. Longtermizm dodaje do tej perspektywy jeszcze jeden czynnik – czas. Nie chodzi już tylko o to, by skupiać się na działaniach, które poprawią byt żyjących tu i teraz, lecz przede wszystkim o pokolenia, które przyjdą po nas. Celem jest długotrwałe trwanie i rozwój cywilizacji osiągnięte bez względu na koszty, jakie muszą ponieść obecnie żyjący.
Do longtermizmu Musk poniekąd sam się przyznał – na swoim koncie na Twitterze podał dalej post, w którym William MacAskill, jeden z filozofów wyznających tę ideę, zapowiada wydanie nowej książki. „Warte przeczytania. To dobrze oddaje mój sposób myślenia” – napisał szef Tesli. Perspektywa longtermistyczna przewijała się później w jego dyskusjach o Ukrainie. Miliarder próbował przekonać śledzących jego profil, że zaproponowany przez niego plan pokojowy uratowałby wiele ludzkich istnień.
– Problem nie polega na tym, że Elon Musk ma poglądy, tylko na tym, że od opinii jednego miliardera zależy to, czy w Ukrainie jest darmowy internet. I w tym sensie Elon Musk bardziej obnaża systemowe patologie, niż sam jest ich sprawcą – uważa Filip Konopczyński z Fundacji Kaleckiego, polskiego think tanku działającego na rzecz zrównoważonego rozwoju gospodarczego.
Jego zdaniem w ostatnich dekadach na Zachodzie pozwoliliśmy nie tylko na to, by miliarderzy zyskali gigantyczny majątek, lecz przede wszystkim by zyskali go w strategicznych obszarach, takich jak nowe technologie. I jeśli nie chcemy, by zupełnie wymknęły się nam one z rąk, należy temu przeciwdziałać. Sęk w tym, by równocześnie pozostać w demokratycznym układzie. Nasze społeczeństwa nie mogą sobie pozwolić na przyjęcie chińskiego modelu, w którym to partia decyduje o tym, kto może być prezesem spółki, kogo i kiedy wyciszyć, jak stało się w przypadku Jacka Ma, założyciela holdingu Alibaba, jednej z największych platform e-commerce na świecie. Po tym, jak skrytykował publicznie politykę podatkową Pekinu, na rok zapadł się pod ziemię.
W systemie demokratycznym Elona Muska nie można „zniknąć”. Ale można go opodatkować, podzielić jego imperium lub z pomocą prawa zmusić, by stanął po właściwej stronie. – Nic nie stoi na przeszkodzie, by dla przykładu zaprojektować i egzekwować przepisy nakładające na przedsiębiorców inwestujących w biznes satelitarny zestaw obowiązków względem sektora publicznego, organizacji międzynarodowych takich jak np. ONZ czy, w naszej części świata, NATO – twierdzi Konopczyński.
W regulowaniu działalności gigantów technologicznych coraz skuteczniejsza staje się Unia Europejska. Tylko w tym roku w życie weszły dwa dokumenty, które temperują zapędy bigtechów. Akt o usługach cyfrowych (DSA – Digital Services Act) i akt o rynkach cyfrowych (DMA – Digital Markets Act) to rozporządzenia, które mają przebudować cyberprzestrzeń w taki sposób, by stała się bardziej przyjazna dla ludzi i mniejszego biznesu. DSA wprowadza np. ograniczenia dla śledzącej reklamy i zwiększa przejrzystość algorytmów. DMA natomiast utrudnia wykorzystanie dominującej pozycji do promowania własnych usług. Aby wywierać w sprawie tych dokumentów naciski, UE wysłała swojego ambasadora do San Francisco. Gerard de Graaf, który odegrał znaczącą rolę w przygotowaniu tych dokumentów, teraz będzie stamtąd dbał o to, by Dolina Krzemowa zrozumiała, że musi ich przestrzegać.
Julian Ringhof dodaje, że ustawodawstwo to nie wszystko, a w części kluczowych obszarów po prostu musi działać państwo lub – w przypadku Unii Europejskiej – wspólnota. – Niedługo przed inwazją Rosji UE przedstawiła plany dotyczące własnego systemu łączności satelitarnej. To dobry kierunek – system powinien być rozwijany w celu zabezpieczenia komunikacji wewnątrz Unii, ale też pomocy sojusznikom w przypadkach takich jak ukraiński – mówi.
Do tej pory wielu miliarderów próbowało wpływać na dzieje ludzkości – Bill Gates poprzez swoją fundację płaci za badania nad rozwiązaniem problemów zdrowotnych, pompując w nie budżet większy niż ma cała WHO. George Soros za pomocą spekulacji giełdowej zmusił rząd Wielkiej Brytanii do wycofania funta z europejskiego mechanizmu kursów walutowych (ERM). Elon Musk wyniósł jednak zaangażowanie na taki poziom, że czas zastanowić się nad tym, jak zachodnie demokracje mogą mu się oprzeć, jeśli pójdzie o krok za daleko. Być może te lekcje przydadzą się, kiedy kolejny będzie chciał opanować strategiczną przestrzeń.
Wybieralna władza jest do rozliczenia. Kandydaci muszą określić cele swojej polityki, a ich realizację ocenią wyborcy przy okazji elekcji. Nie dotyczy to biznesu, a faktyczne cele poszczególnych miliarderów pozostają zagadką. Nawet jeśli ich intencje są z gruntu – być może naiwnie – dobre