Sztuczna inteligencja generuje już poematy, obrazy i filmy. Treści te mogą być zaskakujące czy piękne, ale na pewno są kontrowersyjne. Maszyny trenują bowiem na zbiorach ludzkich utworów, bez oglądania się na prawa autorskie.

Grafika „Théâtre D’opéra Spatial” Amerykanina Jasona Allena naprawdę robi wrażenie. Przedstawia scenę, która mogłaby być połączeniem „Gwiezdnych wojen” z renesansową salą tronową. Rozmach, detale i emocje zastygłych w oczekiwaniu postaci uruchamiają wyobraźnię. Na co czekają? Kto przybędzie przez ogromny portal? Jaka kraina się za nim otwiera? Nic dziwnego, że w konkursie sztuki wizualnej w Kolorado praca zajęła pierwsze miejsce, zdobywając 300 dol. nagrody. No, prawie nic dziwnego. Dzieło tak naprawdę stworzył wykorzystujący sztuczną inteligencję (AI) program Midjourney. Wygrana wywołała potężne kontrowersje wśród współuczestników konkursu i rozgrzała debatę nad tym, na ile narzędzia do generowania obrazów są etyczne i zgodne z prawem.

Pranie brudnych danych

Midjourney to tylko jeden z kilku generatorów obrazów, które w ostatnim czasie zawładnęły wyobraźnią internautów. Oprócz niego działają m.in. DALL·E 2. Stable Diffusion i Google Imagen. A przecież obrazy to nie wszystko – dowolny tekst można wygenerować przy pomocy Chatbota od OpenAI (fundacja założona przy firmie założonej przez Elona Muska), a wideo – używając Make-A-Video od Meta. Choć różnią się w detalach, pomysł zasadza się na tym samym – ich twórcy zasysają z internetu niewyobrażalne ilości danych i tworzą rozbudowane algorytmy, które następnie analizują ich parametry. Kiedy użytkownik chce wygenerować swoją treść, po prostu opisuje robotowi, czego potrzebuje. Na przykład: „realistyczny dinozaur jedzący ser w Paryżu”. Na tej podstawie maszyna przeszukuje swoje zbiory i po krótkim czasie pokazuje propozycję grafiki, poematu czy klipu, który odpowiada zamówieniu.
Rezultaty mogą być zabawne, zaskakujące, piękne, a na pewno są kontrowersyjne. Maszyny szkolone są bowiem na podstawie utworów zasysanych z sieci bez oglądania się na prawa autorskie. Na przykład Stable Diffusion zostało wytrenowane na zbiorze składającym się z 5 mld obrazów. Wiemy to, bo firma postanowiła podzielić się informacjami o swoim modus operandi. Inne działają mniej otwarcie.
Jak ujawnił programista Andy Baio, firmy, które stoją za tymi maszynami, zdają sobie sprawę z tego, że dotykają śliskiej materii. Do opracowania zbiorów, na których uczą się algorytmy, zatrudniają więc akademików. Ci mają o wiele większe możliwości wykorzystania utworów, bo prawo pozwala na użycie ich do celów naukowych. „Dla firm pracujących nad rozwojem AI stało się standardem, że używają zbiorów danych i modeli wytrenowanych przez badaczy z uniwersytetów do swoich komercyjnych celów. W niektórych przypadkach po prostu płacą za takie badania” – pisze Baio w serwisie Waxy.org i podaje przykład naukowców z Uniwersytetu w Monachium, którzy w publikacji ze swojego badania dziękują firmie Stability AI za „hojne wsparcie”.

Maluj jak Beksiński

Jeśli obrazy, które pokażą się nam po wpisaniu żądania w program, wydają się nam znajome, to… w istocie mogą takie być. Wspomniany już Andy Baio do spółki z innym programistą – Simonem Willisonem – stworzyli narzędzie do przeszukiwania bazy multimediów wykorzystanych do szkolenia algorytmów Stable Diffusion. Bazę przygotowała niewielka niemiecka organizacja non profit LAION. Podobnie jak naukowców z Monachium, także ten NGO sponsoruje firma Stability AI. Przyznał to w dyskusji na Twitterze Emad Mostaque, założyciel firmy. Spośród polskich artystów w bazie LAION można znaleźć prace Zdzisława Beksińskiego, Wojciecha Fangora czy Tytusa Brzozowskiego.
A samo znajdowanie się w zbiorze to nie koniec, bo w wyścigu do osiągnięcia perfekcyjnych rezultatów pojawiają się coraz nowsze możliwości. Na przykład taka, że to użytkownik może nakarmić algorytm danymi, których później użyje on do wygenerowania obrazu. Takie narzędzie – DreamBooth – zaprezentował w sierpniu Google. Na jego kanwie powstało już kilka aplikacji, które pomagają przerabiać swoje selfie na awatary w różnych konwencjach. Błyskawicznie można więc zostać muppetem, Kapitanem Ameryką czy postacią z obrazu Picassa.
Ale to, co dla jednych jest zabawą z obrazem, prawdziwych twórców może przyprawić o ból głowy. Nagle każdy użytkownik narzędzi AI jest w stanie skopiować ich styl. Taka nieprzyjemność spotkała Hollie Mengert, amerykańską ilustratorkę, która pracuje dla Disneya. Jeden z użytkowników serwisu Reddit pochwalił się, że przy użyciu DreamBooth stworzył model, który odtwarza charakterystyczną kreskę autorki. Wystarczyły 32 obrazki, które faktycznie wyszły spod jej ręki, 2 dol. i 2,5 godz. pracy, by użytkownik zaczął otrzymywać łudząco podobne rezultaty.
Czy trenowanie sztucznej inteligencji na obrazach objętych prawami autorskimi jest legalne? Aleksandra Maciejewicz, rzeczniczka patentowa i partnerka w kancelarii Lawmore, przyznaje, że nie ma na to prostej odpowiedzi. – Styl nie jest chroniony prawem autorskim – zaznacza. – Natomiast takie zachowania można określić jako pasożytnicze, bo artysta pracował nad budową swojego portfolio latami, a my wykorzystujemy je w ciągu kilku godzin. W Polsce można by próbować dochodzić swoich praw na mocy ustawy o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji lub w ramach ochrony dóbr osobistych – dodaje.
Maciejewicz widzi jednak wiele trudności w prowadzeniu takiego procesu. – Wchodzą tu w grę spory transgraniczne, wieloletnie procesowanie się, trudności z egzekucją ewentualnego wyroku. Jeśli jakiś polski artysta naprawdę chciałby dochodzić swoich praw, to radziłabym mu poszukać do reprezentacji kogoś, kto chciałby na takiej sprawie zyskać sławę. Albo sponsora – żartuje gorzko.
Pierwszy pozew za generowane przez AI dzieła został już złożony w sądzie federalnym w Kalifornii. Nie dotyczy on jednak obrazów, lecz GitHub Copilot. To narzędzie, które automatycznie uzupełnia kod, kiedy programista zaczyna wpisywać pierwsze znaki na klawiaturze. Powodowie twierdzą, że GitHub narusza prawa autorskie. Kiedy narzędzie dopowiada brakujące linijki, czasem sięga po istniejący kod objęty licencją open source, czyli taką, która pozwala na modyfikacje pod warunkiem uznania autorstwa. Copilot tego nie robi.
Dyrektor zarządzający GitHub zapewnił jednak w rozmowie z magazynem „Wired”, że problem został już rozwiązany, a użytkownik może włączyć filtr, który chroni przed kopiowaniem faktycznie istniejących linijek kodu. Będzie więc używał tylko naprawdę opracowanych przez AI. Postępowanie w sprawie GitHub jest na wczesnym etapie, ale jego rezultat może wyznaczyć przyszłą ścieżkę postępowania.

Znaki wodne

Z bazami danych, które służą do trenowania sztucznej inteligencji, mają problem nie tylko indywidualni artyści i programiści, lecz także potężne firmy dostarczające zdjęcia. Reid Southen, który pracował przy grafice m.in. w „Matriksie 4”, opublikował na swoim profilu na Facebooku efekty eksperymentów z Midjourney. Co najmniej kilka razy sztuczna inteligencja pokazała mu na obrazach elementy znaków wodnych wykorzystywanych do oznaczania zdjęć agencji fotograficznych. Wśród wykrytych przez niego znaków znalazły się m.in. logotypy Getty Images, Photocase czy Alamy.
– Istnieją obawy dotyczące praw autorskich do obrazów i wyników pracy modeli AI, a także ochrony prywatności osób znajdujących się na zdjęciach – przyznaje Craig Peters, dyrektor zarządzający Getty Images. Na razie firma nie zamierza jednak wchodzić na drogę prawną, a raczej próbuje zaprząc sztuczną inteligencję w swoją służbę. Choć niektóre agencje zezwalają partnerom na wprowadzanie do bazy obrazów stworzonych przy pomocy AI, Getty Images stanowczo tego zabroniła. Stawia natomiast na wykorzystanie maszyny w programie do obróbki zdjęć. W tym celu nawiązała partnerstwo ze spółką Bria. Dzięki jej narzędziom będzie można dokonać zarówno prostych edycji w obrazie, np. usunąć jakiś obiekt, jak i poważnie go przerobić, zmieniając np. płeć czy kolor skóry widocznej na grafice postaci.
Czy generowane przy pomocy sztucznej inteligencji obrazy będą zagrożeniem dla modelu biznesowego Getty Images? Peters uważa, że nie. – Spójrzmy na to, jak przybyło aparatów cyfrowych, są dziś w każdym smartfonie. Moim zdaniem czynnikiem, który decyduje o tym, że sprzedajemy zdjęcia, jest doświadczenie, a nie ilość generowanej treści – mówi.
Algorytmy do tworzenia sztuki raz po raz wywołują jednak dyskusję o tym, czy twórcy w ogóle będą jeszcze potrzebni. Sebastian Errazuriz, amerykański artysta, który w swoich pracach próbuje zacierać granice między rzemiosłem, designem i sztuką współczesną, przestrzega w opublikowanym na Instagramie filmie, że pierwsi stracą pracę ilustratorzy. Ich praca polega na tworzeniu obrazu na podstawie opisu. „Dokładnie to robi sztuczna inteligencja, taka jak DALL·E. Wpisujesz, co chcesz, i tworzysz obraz. Człowiekowi zrobienie porządnej ilustracji do publikacji zajmuje ok. 5 godz., komputerowi 5 s” – mówił.

Zastąpić Rembrandta

Czy Errazuriz ma rację? Trudno powiedzieć, natomiast już w 2016 r. grupa zebranych przez bank ING programistów i historyków sztuki udowodniła, że przy pomocy nowoczesnych narzędzi możliwe jest skopiowanie stylu nawet największych artystów. 374 lata po śmierci Rembrandta dzięki maszynie udało im się pokazać publiczności jego nowe dzieło. A przynajmniej obraz, który z powodzeniem mógłby za takie uchodzić.
Praca była wieloetapowa. Najpierw przeanalizowano 168 tys. fragmentów z 350 płócien mistrza. Zeskanowano je za pomocą narzędzi do rozpoznawania twarzy, dzięki czemu określono proporcje, jakie występują na jego obrazach. – Użyliśmy algorytmów, by wyodrębnić cechy, które czynią z Rembrandta tym, kim jest – mówił w filmie podsumowującym doświadczenie Ben Haanstra, jeden z naukowców zaangażowanych w projekt. – Byliśmy w stanie stworzyć typowe dla niego oko, nos albo ucho – dodawał.
Później inżynierowie wygenerowali najważniejsze cechy, które powinien mieć nowy obraz. Zdefiniowano, że sztuczna inteligencja powinna namalować portret brodatego mężczyzny rasy kaukaskiej w wielu 30–40 lat, ubranego w ciemną szatę z białym kołnierzem i kapelusz. Twarz miała być zwrócona na prawo. Zadanie zaprogramowano na komputerze. Ale to nie wystarczyło, żeby obraz został obrazem. W czasie trwania projektu badacze dokonali też pomiarów wysokości poszczególnych obszarów płócien malarza, dzięki czemu mogli uwzględnić odpowiednią strukturę nowego dzieła, markując w ten sposób pociągnięcia pędzla. Obraz wydrukowano na drukarce 3D. I naprawdę mógłby zawisnąć między obrazami niderlandzkiego artysty.
Oczywiście trudno sobie wyobrazić, aby sztuczna inteligencja mogła zastąpić prawdziwego holenderskiego malarza. Bez jego wysiłku nie byłoby przecież danych do analizy, komputer nie mógłby stworzyć tego dzieła od podstaw. Niektórzy w tym właśnie upatrują szansy, bo nawet najlepsza maszyna nie wytworzy bez człowieka niczego nowego. Przynajmniej dopóki nie stworzymy świadomej sztucznej inteligencji.

Małpie selfie

Projekt „The Next Rembrandt”, poza prezentacją imponujących możliwości algorytmów, przyniósł kolejne wątpliwości. Jeśli obraz namalowałby sam Rembrandt, przez kilkadziesiąt lat byłby jedynym posiadaczem praw autorskich do niego. A kto może rozporządzać dziełem stworzonym przez komputer?
Radca prawny Steve Schlackman poświęcił problemowi szeroką analizę w swoim serwisie Artrepreneur.com. Zauważył, że aby można było przypisać prawa do dzieła, musi ono być oryginalne, utrwalone na jakimś materialnym nośniku i opierać się co najmniej na minimalnej dozie kreatywności. W tym sensie nie można uznać praw autorskich np. dla przypadkowego obrazka z Midjourney.
– Wpisywanie losowych fraz to zdecydowanie za mało – potwierdza Aleksandra Maciejewicz. – Trzeba byłoby znacznie większego zaangażowania, np. twórca mógłby wykazać, że trenował algorytm w specyficzny sposób czy selekcjonował rezultaty – mówi.
Obraz inspirowany twórczością Rembrandta spełnia to wymaganie. Aby go stworzyć, trzeba było wielu godzin kreatywnej pracy całego zespołu ludzi, za wszystkim stał też nowatorski koncept. Nie ma wątpliwości, że wynikiem jest powstanie czegoś oryginalnego i namacalnego. Niemniej za finalny efekt odpowiada komputer. Więc być może to on mógłby zostać uznany za autora?
Schlackman twierdzi, że to niemożliwe, bo tylko człowiek może być autorem dzieła. Podobne wątpliwości były zresztą podnoszone już dekadę temu, przy okazji sprawy tzw. małpiego selfie. Kiedy fotograf David Slater pracował w 2011 r. w Indonezji, makak ukradł jego aparat. Małpka kilkakrotnie nacisnęła migawkę, robiąc sobie przypadkowo zdjęcia. Slater opublikował obrazy, które zostały następnie wykorzystane w zbiorze Wikimedia Commons prowadzonym przez fundację Wikimedia. Zdaniem prowadzących serwis fotografie należały do domeny publicznej, bo zrobiła je małpa. Fotograf domagał się usunięcia ich, argumentując, że to on ustawił aparat, więc jest autorem. Sprawa nabrała kolorów, kiedy włączyła się do niej organizacja broniąca praw zwierząt PETA. Działając w imieniu małpy, złożyła w sądzie pozew przeciwko fotografowi. Spór zakończył się ugodą, a Slater zgodził się przekazać jedną czwartą przychodów ze sprzedaży licencji na małpie selfie na cele charytatywne.

Bez prawa nie ma kołaczy

Skoro praw autorskich do „nowego obrazu Rembrandta” nie miał komputer, może zatem powinni je mieć twórcy algorytmu, który doprowadził do jego powstania? Takie wątpliwości podnosił przed amerykańskimi sądami programista Stephen Thaler. Sąd oddalił jednak jego powództwo, powtarzając później podobną sentencję jeszcze kilka razy.
Zdaniem Schlackmana w przypadku obrazu Rembrandta może to być jednak dobra droga. Ochronie może bowiem podlegać kod. „Można również twierdzić, że dane wyjściowe generowane przez program komputerowy są dziełem pochodnym bazowego programu chronionego prawem autorskim, co może również zapewniać ochronę praw autorskich każdemu, kto posiada prawa autorskie do algorytmu” – pisze w swojej analizie.
Sęk w tym, że programiści nie działali z własnej inicjatywy, tylko zawarli umowy z inicjującym projekt ING. I tu powoli docieramy do sedna – jeśli to firma zamawiała wykonanie nowego obrazu, to do niej finalnie należą prawa autorskie. „Oczywiście, liczą się one, tylko jeśli ING będzie chciało je wyegzekwować” – podsumowuje Schlackman i dodaje, że finalnych rozstrzygnięć może dokonać tylko sąd.
Co zrobić, żeby w przyszłości dyskusja o prawach autorskich była choć trochę łatwiejsza? Jak przewiduje Craig Peters z Getty Image, prędzej czy później te kwestie zostaną po prostu uregulowane. Już teraz prawo obejmujące sztuczną inteligencję funkcjonuje w Wielkiej Brytanii. Definiuje ono dzieło stworzone jedynie przez komputer, bez udziału człowieka, i przyznaje mu prawa autorskie przez 50 lat. Aktualnie trwa jednak dyskusja, czy nie trzeba zmienić tych rozstrzygnięć. W Indiach natomiast zdecydowano, że prawo autorskie będzie przysługiwać osobie, która zleci maszynie wykonanie pracy kreatywnej.
Nad własnymi regulacjami pracuje UE. Komisja Europejska przedstawiła propozycję AI Act w kwietniu 2021 r. Od tej pory trwają konsultacje. Prawo ma zapewnić, by AI nie była wykorzystywana do konstruowania systemu oceny społecznej i definiuje systemy wysokiego ryzyka po to, by nałożyć na nie kontrolę. Regulacja nie rozstrzyga jednak wątpliwości związanych z własnością intelektualną.
Prędzej czy później będzie jednak trzeba odpowiedzieć na pytania dotyczące sztuki wytworzonej przez komputerowe modele. Inaczej dzieła sztucznej inteligencji faktycznie pozostaną jedynymi, na jakie będziemy mogli sobie pozwolić, bo prawdziwym artystom uprawianie sztuki po prostu nie będzie się opłacało. ©℗
Już teraz prawo obejmujące sztuczną inteligencję funkcjonuje w Wielkiej Brytanii. Definiuje ono dzieło stworzone jedynie przez komputer i przyznaje mu prawa autorskie przez 50 lat