Kto jest w półprzewodnikach capo dei capi? Wydaje się, że ciągle Stany Zjednoczone, choć niektórzy już wskazują Chiny przodujące w rozmiarach produkcji. Ale wielkość mierzona w sztukach nie jest miarą najważniejszą. Ponieważ kluczem jest ciągły postęp, bossem jest ten, kto ma u siebie najmądrzejszych i najzdolniejszych ludzi dokonujących kolejnych przełomów. W takim razie na czele jest zbiorowy Zachód z Ameryką na wysuniętej szpicy. W produkcji półprzewodnikowej Polska jest pustynią, która dałaby się trochę zazielenić. Warunkiem jest rezygnacja ze snów o potędze.
Kto jest w półprzewodnikach capo dei capi? Wydaje się, że ciągle Stany Zjednoczone, choć niektórzy już wskazują Chiny przodujące w rozmiarach produkcji. Ale wielkość mierzona w sztukach nie jest miarą najważniejszą. Ponieważ kluczem jest ciągły postęp, bossem jest ten, kto ma u siebie najmądrzejszych i najzdolniejszych ludzi dokonujących kolejnych przełomów. W takim razie na czele jest zbiorowy Zachód z Ameryką na wysuniętej szpicy. W produkcji półprzewodnikowej Polska jest pustynią, która dałaby się trochę zazielenić. Warunkiem jest rezygnacja ze snów o potędze.
W 1994 r. kupiłem dla firmy dwie „cegły”. Prześmiewcza nazwa jest jak najbardziej na miejscu – analogowy telefon komórkowy firmy Motorola był rozmiarów cegły i miał podobną wagę. Amerykanie wyprzedawali wtedy u nas swój „demobil”, przecież już półtora roku później wprowadzili na rynki StarTAC-a o wadze ledwie 88 g. Rolę diety cud spełniały coraz to doskonalsze półprzewodniki, które zgodnie z prawem Moore’a z 1965 r. maleją o połowę co półtora roku (choć obecnie prawo to stanowi, że co dwa lata), jednocześnie stając się coraz wydajniejszymi. Wyobraźcie sobie nieco przygłupiego wielkoluda, który zaczyna się kurczyć w sobie, lecz rozumu nabiera chochlami. To właśnie ten przypadek.
Obserwatorzy z firmy SEMI podają, że w latach 2020 i 2021 ruszyły w świecie 34 nowe wytwórnie półprzewodników, zaś w tym oraz następnym roku rozpocznie produkcję kolejnych 58. Przywódca Chin, towarzysz Xi, mówił, że „dla produkcji przemysłowej są równie ważne jak serce dla ludzi, więc jeśli twoje serce nie jest mocne, nieważne jak wielki jesteś, prawdziwym siłaczem nie jesteś”. W 2000 r. rynek półprzewodników miał mieć wartość 222 mld dol. Do 2021 r. miał urosnąć dwuipółkrotnie – do nawet 580 mld. dol. Fenomen półprzewodników polega na tym, że większość jest tania jak barszcz. W 2020 r. wytworzono ich około biliona, więc przeciętna cena globalna to ok. 60 centów, dwa–trzy złote za sztukę. Choć są tanie i powstają w wyniku procesów z niedużym wykorzystaniem materiałów, wymagają olbrzymich nakładów umysłowych. Wskutek tego ich opracowywanie jest wyłączną domeną nielicznych „rezerwatów” intelektualnych.
Kto jest w półprzewodnikach capo dei capi? Wydaje się, że ciągle Stany Zjednoczone, choć niektórzy już wskazują Chiny przodujące w rozmiarach produkcji. Ale wielkość mierzona w sztukach nie jest miarą najważniejszą. Ponieważ kluczem jest ciągły postęp, bossem jest ten, kto ma u siebie najmądrzejszych i najzdolniejszych ludzi dokonujących kolejnych przełomów. W takim razie na czele jest zbiorowy Zachód z Ameryką na wysuniętej szpicy. Przez dekady ustaliły się specjalizacje i hierarchia. Projekty czipów powstają głównie w USA, produkcja odbywa się na Tajwanie, w Korei, Chinach i Japonii, a maszyny do ich produkcji są z Holandii. Reszta krajów to leszcze i płotki.
Wśród mniejszych ryb pływa także zachód Europy. Dlaczego ciągnie się za Ameryką i Azją? W każdej anegdocie znajdują się ziarna prawdy. Ta z książki „Chip War” jest wręcz zgryźliwa. Jej autor, Chris Miller, podśmiewa się, że winę za nasze zapóźnienie ponosi przywódca Francji Charles de Gaulle, który w 1962 r. otrzymał od premiera Japonii tranzystorowe radyjko. Generał miał pokręcić nosem, uznając podarunek za tandetę. – Ten komiwojażer od tranzystorów – mawiał potem o swoim gościu. Mylił się, ale i tak w dziedzinie IT nie powstała w Europie żadna firma na miarę np. Google’a. Semiconductor Industry Association podaje, że wartość sprzedaży europejskiego przemysłu półprzewodnikowego wyniosła w 2021 r. 48 mld dol., co stanowiło niecałe 9 proc. światowej.
Jednak w dającej się przewidzieć przyszłości niemal żaden kraj nie będzie w stanie dołączyć do małego peletonu półprzewodnikowych liderów. Zbyt wysoki stał się próg wejścia w postaci olbrzymich kosztów do poniesienia oraz ryzyka niepowodzenia w wyniku braku kompetencji i doświadczenia. Próg ten wydaje się nawet wyższy niż w przypadku załogowych misji kosmicznych. Według autorytatywnych źródeł budowa wielkiej fabryki czipów z najwyższych półek – w pobliżu i poniżej 10 nanometrów (nm), miliardowych części metra, to koszt od 10 mld do 20 mld dol. Nic dziwnego, że trudno znaleźć obszar kosztowniejszych inwestycji przemysłowych.
Budowa i funkcjonowanie najnowocześniejszych fabów (bo tak potocznie nazywa się fabryki półprzewodników) to niesłychanie złożone przedsięwzięcia, wymagające zatrudniania tysięcy świetnych fachowców. Intel wznosi właśnie kompleks dwóch wytwórni w Arizonie, które mają mieć łączną zdolność produkcyjną w okolicach 80 tys. płyt z krzemu (wafers) miesięcznie. Uformowanie jednego „wafla” o rozmiarach talerza to tysiące czynności trwających do dwóch miesięcy. Płyty krzemowe są następnie cięte na czipy, na których drukowane lub wytrawiane są układy tranzystorów. Z uwagi na nanometrowe rozmiary elementów faby muszą być czystsze od szpitalnej sali operacyjnej, co wymaga skomplikowanych systemów filtrowania oraz utrzymywania jednakowej temperatury i wilgotności na wielkich powierzchniach pomieszczeń technologicznych.
Takich przedsięwzięć są w stanie podjąć się wyłącznie najsilniejsze potęgi gospodarcze świata spełniające warunek konieczny w postaci wybitnie rozwiniętego – publicznego i prywatnego – sektora badań i rozwoju (pewnym wyjątkiem jest tu Tajwan). Kolejny fundamentalny warunek to wielkość i siła korporacji prywatnych działających w szeroko pojętym sektorze elektronicznym, w tym ICT (technologie informatyczne i komunikacyjne). W tak szybko rozwijającej się dziedzinie nie ma miejsca na firmy państwowe – powolne, rozrzutne, mało wydajne, podatne na korupcję, stroniące od ryzyka z bojaźni przed kontrolerami i prokuratorami. Uprzedzając kolejny wątek, przewaga USA nad Chinami polega także, a nawet głównie, na prywatnym pniu amerykańskiego sektora półprzewodników.
Nic dziwnego, że w gronie globalnych liderów najliczniejsze są spółki amerykańskie, a wśród nich Intel, Nvidia, Global Foundries, Qualcomm, Micron Technology, Broadcom, Texas Instruments. W górze pierwszej dziesiątki jest tajwański kolos TSMC, który jest przede wszystkim producentem na zlecenie. Potężnym graczem jest południowokoreański Samsung, który ma m.in. u boku inną świetną rodzimą firmę – SK Hynix. Bardzo ważną pozycję zajmuje holenderska firma ASML, specjalizująca się po mistrzowsku w maszynach służących do „nakładania” układów scalonych na podłoża z krzemu. Opanowała już na dobre rozwiązania umożliwiające nadruk elementów o rozmiarze 7 nm. Wymienione firmy wraz z kilkoma innymi tworzą półprzewodnikową ekstraklasę.
Chiny zajmują się hurtem produkcyjnym w wykonaniu bardzo licznych wytwórców, którzy chcą dołączyć do szpicy. W ChRL prym wiodą spółki SMIC, JCET Group i Will Semiconductor – wszystkie zajmują miejsca dopiero w drugiej dziesiątce azjatyckiego rankingu producentów czipów. Amerykański serwis The Diplomat poświęcony regionowi Azji i Pacyfiku podkreśla, że piętą achillesową chińskiego sektora półprzewodników jest zapóźnienie litograficzne. Tamtejszy lider w tej dziedzinie – SMEE, pochwalił się wprawdzie ostatnio, że zbliżył się do granicy miniaturyzacji na poziomie 7 nm, ale produkuje głównie maszyny 90-nm. Nikt jednak Chin nie lekceważy. Kraj wspiął się na szczyty technologii dzięki naśladownictwu i konsekwentnemu kształceniu setek tysięcy młodzieży na najlepszych uczelniach świata. Chińczycy dawno przerośli mistrzów szpiegostwa przemysłowego i umieją lepiej od Rosjan korzystać z podpatrzonego i kradzionego, więc ich produkcja i zaawansowanie techniczne jest z każdym rokiem na wyższym poziomie.
Mawia się jednak, że nie wszystko złoto, co się świeci. Reżimowy tygodnik „China Economic Weekly” pisał, że tylko między styczniem a październikiem 2020 r. w sektorze półprzewodnikowym Chin powstało 58 tys. przedsiębiorstw. Statystycznie 200 dziennie. Kraj jest ogromny i najludniejszy na świecie, ale rozmiary boomu są i tak nie do pojęcia. Jego źródła tkwiły w dostępie do wielkich pieniędzy państwowych na superczipy. Tygodnik podał, że niektóre z tych 58 tys. niby-nowych firm zajmowały się chwilę wcześniej np. modą lub budownictwem i przebranżowiły się z dnia na dzień wyłącznie w celu uzyskania dostępu do łatwych kredytów i niedrogich gruntów zapewnianych przez państwo. Rząd chciał mieć wielki sukces, a poniósł wielkie straty. Wiadomo, że upadło co najmniej sześć projektów obliczanych na nie mniej niż 1 mld dol. Poniewczasie w sektorze czipów rozpoczęto krucjatę antykorupcyjną sięgającą stanowisk ministerialnych, więc kosztem są także wielkie straty wizerunkowe.
Wokół dostępu do superczipów budowane są wielkie strategie geopolityczne. W kategorii produkcji masowej najbardziej zaawansowane są czipy kilkunanometrowe, wytwarzane na Tajwanie przez TSMC, która zapewnia 90 proc. ich podaży. W USA w ogóle się takich nie produkuje. Nic dziwnego, że Tajwańczycy uważają swój przemysł półprzewodnikowy za rodzaj tarczy obronnej w relacjach z Pekinem, zaś TSMC nazywana jest przez nich „świętą górą, obrońcą narodu”. Chiny chcą oczywiście Tajwan dogonić i zaraz potem przegonić. Są już w stanie wytwarzać czipy 15 nm, a w warunkach laboratoryjnych nawet 10 nm, ale im dalej w las, tym ciemniej. Weteran półprzewodnikowy Charles Kau, z doświadczeniem zawodowym z obu stron Cieśniny Tajwańskiej, ocenił dla prasy chińskiej, że osiągnięcie w tej dziedzinie pozycji lidera globalnego może zająć Pekinowi 30 lat, a być może i pół wieku.
Zachód obawia się utraty na rzecz Chin pozycji globalnego hegemona, a ponieważ czipy są znakiem rewolucyjnego postępu, stają się obszarem jak najprawdziwszej, choć swoistej wojny. Krążący intensywnie po mediach scenariusz najazdu zbrojnego Pekinu na Tajwan jest w ocenie strategów ciągle tylko hipotetyczny. Profesor Chris Miller uważa, że gdyby tajwańskie fabryki czipów zostały zniszczone, to straty dla świata byłyby wyższe niż globalne koszty ostatniej pandemii, a budowa od nowa podobnych mocy produkcyjnych trwałaby latami. Zarazem wydaje się, że potencjalni napastnicy robiliby wszystko, by przejąć sektor w stanie nienaruszonym. I to jest dla USA i Zachodu scenariusz jeszcze groźniejszy. W tym świetle ostrzeżenia Bidena, że Ameryka jest bardziej niż gotowa bronić Tajwanu, brzmią o wiele bardziej wiarygodnie.
Obrona przybiera formę dynamiczną, polegającą na blokowaniu Chinom możliwości skuteczniejszego rozwijania sektora czipów. W lipcu 2022 r. Kongres uchwalił ustawę CHIPS and Science. Amerykańscy legislatorzy lubią zabawy słowne, więc CHIPS to nie czipy, a akronim wyrażenia: Creating Helpful Incentives to Produce Semiconductors (in America), wyrażającego wolę „tworzenia pomocnych warunków do produkcji półprzewodników (w Ameryce). W ustawie przewidziano możliwość przekazania firmom amerykańskim subsydiów w łącznej wysokości 52 mld dol. oraz przyznania im inwestycyjnych ulg podatkowych o sumarycznej wartości ok. 24 mld dol. W części poświęconej nauce ustawa przewiduje wydatkowanie przez 10 lat 200 mld na badania nad półprzewodnikami, których spodziewane wyniki mają m.in. wesprzeć rywalizację z Chinami. W celu uzmysłowienia skali „The Economist” cytuje opinię badaczki Sarah Bauerle Danzman, że wydatki na B+R uwzględnione w ustawie będą po oczyszczeniu z inflacji nieznacznie wyższe od nakładów poniesionych na księżycowy projekt Apollo z lat 60. i 70. ubiegłego stulecia.
Marchewce finansowej dla amerykańskiego biznesu towarzyszy spory kij prawno -polityczny na Chiny. W końcu sierpnia rząd USA postanowił wprowadzić licencje na eksport do Chin i Rosji czipów GPU (graficznych) wytwarzanych przez koncerny NVIDIA i AMD. Ich podstawowe zastosowanie to wyświetlanie obrazu, ale używane są też w superkomputerach. Zgodnie z CHIPS and Science Act spółki otrzymujące subsydia rządowe nie będą mogły inwestować w Chinach w obrębie określonych technologii, w tym półprzewodnikowych. Uderzy to także m.in. w koreańskie firmy, które – tak jak wszystkie inne – inwestowały w Chinach ze względu na niższe koszty produkcji. Od lat Waszyngton skreśla też metodycznie transakcje przejmowania przez firmy z Chin kontroli nad swymi gigantami. Przykładem jest m.in. zakaz akwizycji w 2015 r. firmy Micron przez Tsinghua Unigroup.
W połowie września 2022 r. prezydent USA dołożył do ustawy dekret wzmacniający możliwości rządu federalnego w sprawie blokowania chińskich inwestycji technologicznych w USA oraz ograniczający dostęp chińskich firm do danych o mieszkańcach USA. Wprawdzie dekret nie wymienia Pekinu expressis verbis, ale uwzględnione w nim obszary pokrywają się z programem Xi Jinpinga sprzed siedmiu lat znanym jako „Made in China 2025”. Egzekwowaniem postanowień dekretu zajmie się nie tyle tajny, ile bardzo mrukliwy komitet znany jako CFIUS (Committee on Foreign Investments in the United States). Mniej uwagi poświęca się natomiast zakulisowym próbom perswadowania Tajwańczykom, w tym zwłaszcza TSMC, żeby przenieśli swój potencjał czipowy do Ameryki.
Konsekwencje odcięcia będą dla Chin bolesne, ale dla reszty świata w sumie pomyślne. Spowolnią prace Pekinu nad sztuczną inteligencją, samochodami autonomicznymi, telefonią 6G czy inteligentnymi pociskami hipersonicznymi. Wprawdzie szkoda potencjału i możliwości, ale za rządów Xi najbardziej zaczyna się liczyć siła militarna i to przeważa w pozytywnej ocenie restrykcji.
Jest wszakże jedno wielkie „ale”. Według szacunków „The Economist” łączne wydatki Ameryki (firmy, fundusze kapitałowe, rząd) na badania i rozwój wyniosły w 2020 r. ok. 800 mld dol. Jeśli uwzględnić różnice w sile nabywczej, są one tylko „nieco” wyższe od wydatków Chin ocenianych na ok. 660 mld dol. Biorąc pod uwagę ogromne środki przeznaczane na badania przez Pekin, część obserwatorów sugeruje możliwość powtórki przez Pekin fenomenu nazwanego w USA „Sputnik moment”, kiedy na przełomie lat 50. i 60. ubiegłego stulecia, w obliczu wielkich sukcesów kosmicznych Rosji, USA zdołały nadrobić utracony dystans i wygrać wyścig na Księżyc.
Zgrubne szacunki pokazują, że udział Europy w światowym sektorze czipów to niecałe 10 proc. Słychać dość głośne przechwałki, że już w 2030 r. pula ta urośnie do 30 proc. Jednak są to zamierzenia, które się raczej nie spełnią. Roztaczanie wizji wychodzi Brukseli znakomicie, ale ich realizacja to często porażka. Profesorów jest wprawdzie w UE na pęczki, są tabuny wspaniałych inżynierów, wieki doświadczeń przemysłowych, wielka i nowoczesna baza produkcyjna, ale w dużej części są to zasoby zatrudnione pro forma. Nie przekonuje ogłoszona w lutym tego roku inicjatywa European Chips Act. Po pierwsze, prawie rok minął, a nie została przekuta w wiążące dokumenty. Po drugie, jak na potrzeby i wyzwania jej skala jest skromna. Komisja liczy w jej wyniku na dodatkowe inwestycje publiczne i prywatne rzędu 15 mld euro, które do 2030 r. dojść miałyby do 43 mld. Chińczycy takie pieniądze trzymają w butonierce. Po trzecie, i chyba najważniejsze, brakuje w Europie prywatnych gigantów IT pędzących we wzroście i rozwoju. Potęga TSMC wyrosła wprawdzie na rządowych pieniądzach na rozruch, ale przede wszystkim na technologii półprzewodnikowej kupionej 35 lat temu od bardzo europejskiego koncernu Philips. Ale żadne wielkie przedsięwzięcia finansowane wyłącznie lub głównie z podatków, planowane przez urzędników pełnych zapewne dobrych chęci, lecz spętanych, nie dogonią prywatnych drapieżników.
Unia Europejska jest znakomitym przedsięwzięciem, ale czasy świetności ma (oby) jeszcze przed sobą. Zapewne w Brukseli trwać będzie 478., burzliwe bądź nudne, posiedzenie w sprawie, a w Stanach przedsiębiorczy Joe zbuduje przez ten czas fabrykę czipów 15 nm. To samo będzie w Chinach, gdy tylko towarzysz Xi wyda rozkaz. Tak jak to robimy teraz w UE, to przepis na przegraną.
Wielka szkoda, bo po napaści Rosji na Ukrainę mamy do czynienia z gwałtownym manewrem geopolitycznym. Dotychczasowy przebieg tej wojny potwierdza, że goła siła mierzona w tonach żelastwa wojennego ma małe szanse w starciu z militariami high-tech, w których moc czipów przewyższa moc trotylu.
Ponieważ to despotia chroniona kordonami, o jej możliwościach wiemy mało, mając jednak niemal pewność, że są relatywnie skromne. Największa firma stamtąd to Mikron, która (podobno) jest w stanie wytwarzać czipy z elementami o wymiarach schodzących do 65 nm. Żaden to wyczyn – w najnowszych iPhone’ach montowane są czipy 5 nm. Poza tym – jak wynika z informacji podawanych przez Mikrona – produkcja wynosi jedynie 480 mln sztuk czipów rocznie, a to stanowi ok. 0,5 proc. światowej. Na podstawowe potrzeby własne starcza. Brytyjski „The Electronics Weekly” pisał w kwietniu tego roku o wielkim zapóźnieniu półprzewodnikowym Rosji. Teraz „kryty słomą” rosyjski sektor trafia dodatkowo na mur sankcji. Pewne ilości czipów można wprawdzie przemycić, ale prowadzona taką metodą rywalizacja globalna musi się zakończyć klęską lub rolą potulnego wasala pekińskiego dworu.
Nie daje jednak spokoju pytanie o to, dlaczego Rosjanie „odpuścili”. Według jednego z poglądów winien jest tamtejszy sektor wojskowo-wojenny mający wielki wpływ na kierunki inwestycji produkcyjnych. Pół wieku temu Kreml postawił na rakiety balistyczne, samoloty i czołgi, więc rozmiary przetworników sygnałów nie grały tak wielkiej roli jak w przypadku najnowocześniejszych broni współczesnego pola walki. Opinia ta abstrahuje jednak od kwestii poziomu technicznego rosyjskiego przemysłu, który poza bardzo nielicznymi wyjątkami jest nieprawdopodobnie niski. Rosyjska niemal autarkia nie jest więc w stanie działać na poziomach supertechnologii i to wydaje się prawdziwszą odpowiedzią.
Z krytyką nie należy jednak przesadzać. Sukcesy kompleksu militarno-kosmicznego wschodniej satrapii nie były wyłącznie dziełem szpiegów wykradających Zachodowi jego tajemnice naukowo-techniczne. Własna baza badawcza Rosji ma się dobrze, więc próby zaspokojenia zapotrzebowania na półprzewodniki polegały w ostatnich latach na projektowaniu u siebie bardzo wydajnych czipów i lokowaniu ich produkcji w zakładach TSMC. Na tej zasadzie Rosja miała dysponować czipami z rodzin Bajkał i Elbrus. Po przystąpieniu Tajwanu do sankcji projekt runął.
W obszarze produkcyjnym Polska jest półprzewodnikową pustynią, która dałaby się trochę zazielenić. Warunkiem jest rezygnacja ze snów o potędze. Cytowany przez „The Financial Times” Dick Thurston – swego czasu radca generalny TSMC – twierdzi, że nawet USA nie mają szans na samowystarczalność w tej dziedzinie. Kilkadziesiąt miliardów wsparcia założone przez administrację Bidena to o wiele za mało, USA musiałyby wydawać przez 10–15 lat, i to każdego roku, po kilkanaście razy więcej. Podobne szacunki podaje Semiconductor Industry Association. Stowarzyszenie oceniło wraz z Boston Consulting Group, że każdy rejon świata szukający w tej dziedzinie niezależności musiałby wydać na początek 1,2 bln dol. na inwestycje i ponosić przez kolejne lata wydatki na poziomie 125 mld dol. rocznie.
W tym świetle musimy przede wszystkim zmierzyć siły na zamiary, ale też nie opuszczać rąk. W perspektywie paru pokoleń gigantem nie będziemy, ale „wielkim zerem” być nie musimy. Przykładem Wietnam, przed pół wiekiem w gruzach, a dziś na dobrej drodze, żeby zostawić naszą gospodarkę za sobą. Tamtejsza firma FPT Semiconductor uruchomiła właśnie pierwszą linię produkcyjną czipów do urządzeń medycznych. W 2023 r. ma wyprodukować ich 25 mln sztuk i sprzedawać je do Japonii, Chin, USA i na Tajwan.
Zastępca dyrektora ds. badań w Łukasiewicz – Instytut Mikroelektroniki i Fotoniki (dalej IMiF) dr inż. Piotr Guzdek i dr inż. Grzegorz Janczyk przypominają, że w latach 80. XX w. Amerykanie opanowali technologię produkcji półprzewodników 5-mikrometrowych. W warszawskim CEMI to samo udało się zaledwie pięć lat później – i to w czasach PRL odciętej od Zachodu sankcjami. Wprawdzie im dalej w las, tym trudniej, ale nie chodzi o to, by prześcignąć Tajwan. Produkcja czipów krzemowych w Polsce ma charakter niemal laboratoryjny, jest wykonywana jedynie w IMiF, są to czipy w skali 1,3 mikrometra, czyli w technologii z końca lat 80. XX w., a jej wartość handlowa wynosi niezauważalne kilka milionów złotych rocznie. Są szanse, aby to zmienić, nie dla wizerunku, a w interesie polskiej gospodarki. Mamy wiedzę, specjalistów i zaplecze naukowe, nie ma jednak wiary i chęci popartej nieistniejącą w tym zakresie strategią państwa.
Jeśli założyć, że jakiś polski producent dysponuje projektem czipa wykonanym z myślą o konkretnym zastosowaniu, których potrzeba góra parę milionów sztuk rocznie, to musiałby zabiegać o produkcję w Azji. Wobec starcia z Ameryką Chiny zamknęły możliwości lokowania tam podobnych zleceń. Na Tajwanie trzeba teraz czekać na realizację nowych zleceń ze dwa lata, a najmniejsze nie może być warte mniej niż 50 mln euro. Nawet jeśli zdecydowalibyśmy się stanąć w kolejce, co w obliczu tempa rozwoju produktów byłoby wstępem do porażki biznesowej, to nie pokonamy progu wartości, bo w tym przykładzie i w każdym innym realnym potrzeba nam czipów z zakresu 65–180 nm, za niewiele dolarów/euro sztuka.
Brak własnych mocy produkcyjnych zamyka nam sporo ścieżek wzrostu i rozwoju. Tymczasem uruchomienie w Polsce wytwórni czipów krzemowych wspomnianego rzędu na potrzeby własne to koszt „zaledwie” 23 mld zł. W tym przypadku to podaż wytworzyłaby popyt. Ponadto wraz z rozpraszaniem produkcji energii wskutek niezbędnego rozwoju OZE wzrośnie niebywale zapotrzebowanie na czipy ze strony energetyki.
Są dwa krytyczne warunki uruchomienia produkcji w Polsce. Konieczny jest krajowy lider takiego przedsięwzięcia i jeśli w sektorze prywatnym nie ma (jeszcze) chętnych, to patronem i podporą mógłby być Polski Fundusz Rozwoju. Drugi warunek to udział osób/podmiotów, których potencjalni partnerzy z Azji byliby gotowi wysłuchać. Nie ma takich w naszych kołach biznesowych, więc pozostają ministrowie. Świetną okazję do takiego kontaktu dają wielkie zamówienia zbrojeniowe w Korei. Inna sprzyjająca okoliczność to dokonujące się właśnie u liderów „przezbrojenie”, polegające na przechodzeniu z podłóż (płyt) krzemowych o średnicy 200 mm na 300-milimetrowe. Nam 200 mm wystarczy, a potencjalny dostawca technologii miałby nie tylko zarobek, lecz także źródło zaopatrzenia dla swoich klientów, którzy nadal będą zamawiali mniej zaawansowane czipy. Otworzył się też inny „lufcik” możliwości. Po dłuższym czasie niedoboru cykliczny sektor półprzewodnikowy ma teraz nadmiar możliwości wytwórczych, spadają jego sprzedaż i zyski, a więc także ceny akcji. To dla koncernów dobra okazja do przegrupowania sił, a dla nas szansa, że nie zostalibyśmy odprawieni.
Zarysowany scenariusz kłóci się z tezą, że należy unikać zaangażowania państwa w gospodarce, ale w obliczu braku innych realnych możliwości, choć z przykrością i żalem, trzeba czasem pójść na kompromis. ©℗
Reklama
Reklama