- To nie ja muszę ufać rządowi – to rząd ma pokazać, że zasługuje na zaufanie. Dlatego dostęp do danych jest ściśle monitorowany - mówi Erika Piirmets, doradczyni ds. transformacji cyfrowej w E-Estonia Briefing Centre, instytucji, która propaguje rozwiązania cyfrowe w Estonii i edukuje w zakresie wykorzystania nowych technologii

Na jakim etapie jest cyfryzacja Estonii?
To proces ciągły. Rozpoczęliśmy go 30 lat temu, ale wątpię, by kiedykolwiek nastąpił moment, w którym powiemy: „Jesteśmy już wystarczająco scyfryzowani i nie musimy nic więcej robić”.
Zawsze będzie pole do doskonalenia usług cyfrowych. Korzystanie z nich może być jeszcze łatwiejsze i płynniejsze. Mogą być bardziej proaktywne i obejmować coraz więcej komponentów.
Co nie zmienia faktu, że według różnych mierników cyfryzacji jesteśmy pod tym względem jednym z najbardziej zaawansowanych państw świata. Prawie wszystkie usługi publiczne są w Estonii dostępne online. I na tej bazie budujemy drugą warstwę, wprowadzając podejście proaktywne i usługi świadczone w czasie rzeczywistym. Swoje zastosowanie znajdzie tu sztuczna inteligencja (AI), która usprawni komunikację z urzędami. To będzie cyfrowy asystent pośredniczący w kontaktach obywatela z dowolną jednostką administracji państwowej.
Taka rządowa Alexa?
Właśnie. Nazwaliśmy go Biurokratą (Bürokratt).
Dlaczego tak pejoratywnie?
Ta nazwa odzwierciedla intencję zdjęcia ciężaru biurokracji z ludzi pracujących w urzędach i przerzucenia go na sztuczną inteligencję.
I jak bardzo zaawansowane są prace?
No cóż, jako Estończycy idziemy po linii największego oporu i zdecydowaliśmy się na stworzenie rozwiązań AI mówiącej po estońsku - dla 1 miliona osób na świecie władających tym językiem. Jest to czasochłonne, ale dzięki takiemu podejściu cyfrowy asystent nie tylko będzie pomagał w załatwianiu spraw urzędowych, lecz także przyczyni się do kultywacji estońskiej kultury.
Dla sztucznej inteligencji to duża różnica, w jakim języku ma mówić?
To decydujący czynnik w procesie uczenia AI jej zadań, a później kluczowy dla dostępności wypracowanych rozwiązań. Dla nas to jednak bardzo ważne, by ludzie mogli korzystać z usług cyfrowych w języku ojczystym.
Są w Estonii obszary życia lub gospodarki, których cyfryzacja jeszcze nie dotknęła?
Przez internet nie można u nas skorzystać tylko z dwóch usług publicznych: zawrzeć małżeństwa ani uzyskać rozwodu. Ale to się wkrótce zmieni i wtedy administracja będzie w stu procentach scyfryzowana. Aczkolwiek nie spodziewam się w związku z tym radykalnego odwrotu od tradycyjnych ślubów.
Pod względem cyfrowych usług publicznych Estonia zajmuje pierwsze miejsce w Unii Europejskiej (według tegorocznego Indeksu Gospodarki Cyfrowej i Społeczeństwa Cyfrowego). Ale pod względem łączności jesteście dopiero na przedostatnim. Jak wobec tego ludzie korzystają z e-administracji?
Indeks nigdy w pełni nie oddaje rzeczywistości. Owszem, jako mały kraj pozostajemy w tyle pod względem rozwoju sieci telekomunikacyjnych piątej generacji (5G). To duża przeszkoda. Dopiero tego lata przyznaliśmy rezerwacje na częstotliwości 5G. Gdy w latach 90. wydawaliśmy operatorom telekomunikacyjnym pierwsze licencje, zobowiązania pokryciowe były kluczowym warunkiem otrzymania rezerwacji. Zasięg stale się poprawia. Sieć 4G obejmuje 94-98 proc. powierzchni Estonii, w tym lasy.
Słabe noty za łączność w unijnym rankingu dostajemy też jednak za sieci światłowodowe. To estoński problem - nie możemy się pochwalić podłączeniem do szybkiego internetu wszystkich zakątków kraju. Mamy jednak stosunkowo niskie ceny dostępu do sieci - poniżej unijnej średniej. Dzięki temu na takie usługi może sobie pozwolić każde przeciętne gospodarstwo domowe.
Mimo trudności rozwinęliśmy więc cyfrową administrację oraz takie udogodnienia jak półautonomiczne autobusy - które korzystają z mobilnej sieci 4G.
I nie zacinają się, bo jest zbyt wolna, ani nie stają w miejscu z braku przepustowości?
Nie, dobrze sobie radzą. Tak samo w oparciu o sieć komórkową 4G działają np. roboty dostawcze. Poza rzadkimi wyjątkami brak dostępu do internetu nie jest więc główną przeszkodą przy korzystaniu z usług cyfrowych.
A co nią jest?
Przede wszystkim brak chęci. Nie ma przecież obowiązku załatwiania spraw przez internet, można to nadal robić w urzędach. Z drugiej strony państwo nie jest w stanie utrzymywać fizycznej placówki w każdej miejscowości - bo estońskie wsie to czasami zaledwie trzy domy.
Internet zamiast jeżdżenia do odległego miasta - to zachęca do usług cyfrowych. Jak jeszcze je promujecie?
Budowanie cyfrowych kompetencji trwa w Estonii od końca lat 90. Dziś, w dobie mediów społecznościowych i powszechnej bankowości elektronicznej, łatwo mówić o cyfryzacji. Ale na przełomie XX i XXI w. ludzie nie wiedzieli, o co chodzi. Stąd kursy i szkolenia dla dorosłych oraz lekcje w szkołach - gdzie internet i komputery zadomowiły się w 1996 r. Od tego czasu każda kolejna generacja mogła już zdobyć w szkole podstawowe umiejętności cyfrowe.
Mimo działań edukacyjnych nadal nie wszyscy Estończycy należą do cyfrowego świata. Według ostatnich badań z e-usług korzysta u nas ok. 80 proc. osób w wieku od 16 do 74 lat. Pozostali albo nie chcą ich używać, albo nie wiedzą jak - i nie są to tylko osoby starsze. Dzisiejsi dziadkowie byli bowiem w sile wieku, gdy 30 lat temu zaczynała się w Estonii transformacja cyfrowa, i dziś potrafią z niej korzystać - np. rozliczając podatki online.
Nie zakładamy też, że dojdziemy do stu procent cyfryzacji.
To prawda, że za decyzją o cyfryzacji Estonii w ramach projektu „Tygrysi skok” z 1996 r. stał brak pieniędzy?
Tak. Gdy w 1991 r. odzyskaliśmy niepodległość (po II wojnie światowej Estonia była częścią ZSRR - red.), nie mieliśmy za co budować swojej państwowości. Dostrzegaliśmy jednak, jaką szansą jest internet i rozwijanie nowych technologii. Startowaliśmy od zera i cyfrowa administracja była dla nas tańsza do stworzenia od fizycznej.
Ale gdy w latach 90. zaczynaliście akcję podłączania do internetu wszystkich estońskich szkół, komputery były jeszcze luksusem.
Mieliśmy za to kompetencje - Instytut Cybernetyki działał w Tallinnie od lat 60. - i od początku współpracowaliśmy z sektorem prywatnym. Poza tym dysponując niewielkim budżetem, tym bardziej musieliśmy go z rozmysłem wydawać. Inwestycja w cyfryzację miała najwięcej sensu. To były środki na sprzęt i edukację w tej dziedzinie, budowę sieci i rozwiązania prawne związane m.in. z cyfrową tożsamością.
Ludzie od razu zaakceptowali taki kierunek rozwoju nowego państwa?
Nie stało się tak z dnia na dzień. Nikt nie przeprowadził referendum „Czy chcesz cyfryzacji” - wynik byłby pewnie negatywny. Najpierw cyfryzowały się rząd i parlament, a potem ten proces się rozszerzał. Gdy w 2002 r. wprowadzono w Estonii elektroniczny dowód tożsamości, trudno było ludziom wytłumaczyć obowiązek jego posiadania. W ówczesnych realiach gospodarczych wyrobienie tego dokumentu (obowiązkowe) kosztowało dość dużo - a korzyści były żadne, bo nie funkcjonowały jeszcze e-usługi. Krążyły więc dowcipy, że dowód elektroniczny to bardzo droga plastikowa skrobaczka do samochodu. Politycy, którzy podjęli decyzję o jego wprowadzeniu, sporo się za to nasłuchali.
Przegrali przez to następne wybory?
W dojrzałych demokracjach rządy unikają podejmowania trudnych decyzji, bo oznacza to polityczne samobójstwo. W Estonii mieliśmy wtedy jednak szczęście: nasi młodzi politycy nie bali się zaryzykować swojej popularności, żeby zbudować nowe państwo.
A dowód elektroniczny, który na początku nie miał szczególnego zastosowania, z czasem zaczął się przydawać. Wśród pierwszych podłączonych do niego usług był m.in. transport publiczny. Dużą zachętę zapewniły też banki, umożliwiając logowanie się e-dowodem.
Wraz z poziomem cyfryzacji rosną obawy o cyberbezpieczeństwo. Jak chronicie dane Estończyków?
Jeszcze przed wprowadzeniem elektronicznego dowodu ustaliliśmy ramy prawne oparte na zasadzie, że to obywatel jest właścicielem swoich danych - więc nie należą one do podmiotów, które je przechowują lub przetwarzają. Obecnie to powszechna praktyka w całej Europie, ale w Estonii obowiązywała na długo przed RODO.
Stosujemy też mechanizmy zapewniające transparentność przy korzystaniu z danych. To nie ja muszę ufać rządowi - to rząd ma pokazać, że zasługuje na zaufanie. Dlatego dostęp do danych gromadzonych przez organy państwa jest ściśle monitorowany. I każdy Estończyk może sprawdzić, kto zaglądał do informacji o jego zdrowiu, podatkach itd. Jeśli zrobił to ktoś nieuprawniony - sprawa łatwo wyjdzie na jaw. Nie możemy powstrzymać wszystkich przed robieniem złych rzeczy, ale możemy zagwarantować, że nie ujdzie im to na sucho.
Gdy np. do prasy wyciekły informacje medyczne pewnej znanej osoby, odpowiedzialny za to lekarz został namierzony i pozbawiony prawa wykonywania zawodu. W przypadku papierowych kartotek sprawca mógłby pozostać niewykryty. W cyfrowym świecie wszystko jest na widoku.
Dane Estończyków są też łakomym kąskiem dla zewnętrznych cyberprzestępców.
To prawda. Jesteśmy celem cyberataków, z których największy miał miejsce w 2007 r. - i był pierwszym zmasowanym aktem cyber agresji przeciwko całemu krajowi. Nasza cyberdojrzałość przeszła wtedy chrzest bojowy. I okazało się, że zdecentralizowana cyfrowa infrastruktura państwowa jest, nie powiem: niemożliwa, ale bardzo trudna do sparaliżowania. Obroniliśmy się wtedy i bronimy się teraz. Mamy nieprzyjaznego sąsiada i wobec tego, co dzieje się na Ukrainie, ryzyko jest oczywiste. Nie da się go wyeliminować, ale robimy wszystko, by je zmniejszyć.
Umieściliście kopie swoich państwowych danych w cyfrowej ambasadzie w Luksemburgu.
Tak, to jeden ze środków bezpieczeństwa. Priorytet stanowi teraz także zwiększenie funkcjonalności chmury rządowej, która dotychczas nie była w pełni wykorzystana.
Mówiła pani o zastosowaniu sztucznej inteligencji w publicznych e-usługach. A dlaczego jest ona tak słabo wykorzystywana w biznesie? Bruksela oczekuje, że do 2030 r. po AI sięgną trzy czwarte unijnych firm. Ale obecna średnia to 8 proc. W Estonii, tak jak w Polsce, ze sztucznej inteligencji korzysta zaś tylko 3 proc. przedsiębiorstw.
Jedną z głównych przyczyn są koszty opracowywania i wdrażania takich rozwiązań. Myślę jednak, że choć powoli, to zmierzamy we właściwym kierunku. Trzeba tylko pamiętać, że nowe technologie nie są wartością samą w sobie - zawsze powinny służyć społeczeństwu. Wprowadzamy je dla poprawy jakości życia, a nie dla pochwalenia się wskaźnikami.
Erika Piirmets, doradczyni ds. transformacji cyfrowej w E-Estonia Briefing Centre, instytucji, która propaguje rozwiązania cyfrowe w Estonii i edukuje w zakresie wykorzystania nowych technologii / Materiały prasowe