Na dwóch ogromnych rynkach opóźnia się wprowadzenie regulacji niekorzystnych dla gigantów technologicznych.

W USA - gdzie z internetu korzysta ponad 300 mln osób - Senat pracuje nad przepisami, które zabronią dominującym platformom faworyzowania własnych produktów kosztem mniejszych podmiotów konkurujących z nimi i zarazem korzystających z ich usług. Regulacja, potocznie nazywana ustawą o big techach, miała być poddana pod głosowanie senatorów tego lata. Jeszcze na początku czerwca amerykańskie media informowały, że taki scenariusz jest realny.
Ustawa musiała jednak ustąpić pilniejszym regulacjom - m.in. dotyczącym klimatu, energii, broni, półprzewodników, a ostatnio inflacji - i Senat zajmie się nią najwcześniej jesienią. A to oznacza, że przeciwne ograniczającym je przepisom Amazon, Apple, Facebook, Google i Microsoft mają więcej czasu na zabiegi przeciwko nowemu prawu.
Autorzy i zwolennicy ustawy o big techach podkreślają, że jej celem nie jest zniszczenie dominujących platform, lecz wyrównanie szans na rynkach cyfrowych i umożliwienie rozwoju nowym graczom. Internetowi giganci argumentują zaś, że planowane przepisy odbiją się na bezpieczeństwie ich usług i utrudnią ochronę prywatności danych Amerykanów.
Google np. widzi w ustawie zagrożenie dla swoich sztandarowych produktów: wyszukiwarki, poczty elektronicznej i aplikacji Google Maps. Amazon - dla tego, co „amerykańscy konsumenci najbardziej kochają” na jego platformie e-commerce: ogromnego wyboru, niskich cen i szybkiej dostawy. Wytyka też autorom regulacji, że nie objęli ograniczeniami jego rzeczywistych konkurentów, tzn. takich sieci handlowych jak Walmart, Target i Costco.
Ustawę o big techach pilotuje demokratka, senator Amy Klobuchar, i republikanin, senator Chuck Grassley. Więcej zwolenników regulacja ma wśród demokratów, ale żadna partia nie popiera jej w pełni. Zdobycie większości może być jeszcze trudniejsze po zwycięstwie partii republikańskiej w listopadowych wyborach. Na podstawie rozmów z politykami CNBC wskazuje, że antymonopolowa reforma big techów zejdzie wtedy na dalszy plan, bo w przestrzeni cyfrowej to ugrupowanie skupia się raczej na moderacji treści i kwestiach prywatności.
Z kolei zwolennicy ustawy obawiają się, że im później zostanie ona poddana pod głosowanie, tym więcej wątpliwości mogą na jej temat zasiać lobbyści technologiczni.
Odroczenie wejścia obciążających je przepisów big techy dostały też w Indiach, które pod względem liczby użytkowników internetu (prawie 660 mln) ustępują tylko Chinom. Minister komunikacji i technologii informacyjnych Ashwini Vaishnaw wycofał z parlamentu projekt ustawy o ochronie danych, procedowany tam od 2019 r. W uzasadnieniu stwierdził, że zamiast tego rząd wprowadzi „kompleksowe ramy prawne” dla sfery cyfrowej.
Wycofana ustawa przewidywała m.in. ostre przepisy dotyczące transgranicznego przepływu danych. Dawała też szerokie uprawnienia indyjskim władzom - także w dziedzinie żądania od platform danych użytkowników.
Za niestosowanie się do ustawy firmom groziłyby kary do 4 proc. ich globalnych obrotów. Organizacja branżowa Azjatycka Koalicja Internetowa (AIC), do której należą m.in. Apple, Google, Meta i Amazon, miała wiele zastrzeżeń do projektu. Wymagania dotyczące lokalizacji wrażliwych danych obywateli Indii na terenie kraju uznała za „uciążliwe” i utrudniające prowadzenie działalności - wskazując na wzrost kosztów. AIC argumentowała, że „transgraniczny przepływ danych ma zasadnicze znaczenie dla sukcesu każdej wschodzącej gospodarki w dobie globalizacji”, ale „ze względu na restrykcyjne wymogi” ustawy zostanie zakłócony.
Oficjalnie celem ustawy było zagwarantowanie obywatelom Indii podstawowych praw związanych z ich danymi. Jak podkreśla Fundacja Wolności Internetu (IFF), zlokalizowana w Indiach grupa działająca na rzecz ochrony prywatności, w kraju nie ma obecnie przepisów zapobiegających naruszeniom wynikającym z „ekspansywnego gromadzenia i przetwarzania danych osobowych”. Mimo to IFF była krytyczna wobec zaproponowanych rozwiązań. Wytykała m.in., że przez liczne wyjątki faworyzują one agendy rządowe.
Krytyka, że planowana ustawa daje rządowi rozległe uprawnienia, była dość powszechna. Po wycofaniu projektu „The Economic Times” spytał ministra informatyki, czy nowa regulacja będzie inna. - To bardzo wyważona, bardzo porządnie i kompleksowo opracowana ustawa - odparł Ashwini Vaishnaw. - Musimy mieć bezpieczny, zaufany internet i odpowiedzialność ze strony platform mediów społecznościowych. Wszystkie te rzeczy są podstawowymi wymogami dzisiejszej gospodarki cyfrowej i zostały uwzględnione w nowym projekcie - dodał.
Reutersowi powiedział, że rząd chce, aby nowa ustawa została uchwalona na początku 2023 r. IFF wyraża nadzieję, że tworząc nowy projekt, władze uwzględniły wnioski z dyskusji o poprzednim. ©℗