Całodobowe dyżury administratorów zajmujących się kluczowymi systemami informatycznymi, przegląd zasobów przydatnych w razie cyberataku i przygotowanie się do uruchomienia planów awaryjnych, w tym szybkiego i bezawaryjnego zamknięcia serwerów – to niektóre zadania organów państwa wynikające z wprowadzenia trzeciego stopnia alarmowego dotyczącego zagrożenia w cyberprzestrzeni, czyli Charlie-CRP.

Trzeci stopień jest najwyższy, jaki wprowadzono w Polsce, odkąd w lipcu 2016 r. weszła w życie umożliwiająca to ustawa o działaniach antyterrorystycznych. Do wykorzystania pozostaje jeszcze tylko Delta-CRP. Charlie-CRP jest wprowadzany w przypadku wystąpienia zdarzenia potwierdzającego prawdopodobny cel ataku o charakterze terrorystycznym w cyberprzestrzeni – albo uzyskania wiarygodnych informacji o planowanym zdarzeniu.
– To sygnał o powadze sytuacji. Pomoże w szybkiej reakcji, gdyby coś się miało dziać. Zwłaszcza gdy miał liczyć się czas, ważne, by ktoś był na miejscu i reagował szybko. Także przez odłączenie dostępu do systemów, nawet fizyczne wyłączenie, odłączenie kabli – komentuje dr Łukasz Olejnik, Prywatnik.pl, niezależny badacz i konsultant cyberbezpieczeństwa i prywatności, były doradca ds. cyberwojny w Międzynarodowym Komitecie Czerwonego Krzyża w Genewie.
Za standard współczesnych konfliktów możemy już uznać fakt, że agresja militarna będzie połączona z cyberagresją. – Działania w przestrzeni informacyjnej i cyber mogą towarzyszyć większości przyszłych konfliktów. Dziś cyberryzyko jest bardzo wysokie. W przypadku konfliktu zbrojnego na Ukrainie intensywność mogłaby być duża – ostrzega Olejnik.
Nasi wschodni sąsiedzi w ostatnich tygodniach doznali dwóch poważnych serii cyberataków na rządowe serwisy internetowe. Jak informuje Politico, niedawno poprosili Unię Europejską o pomoc w odpieraniu kolejnych i otrzymali taką obietnicę. Unijny zespół wspierający Ukrainę mają tworzyć eksperci ds. cyberbezpieczeństwa z sześciu krajów, w tym Polski.
– W warunkach wojennych to precedens – stwierdza Łukasz Olejnik. Nie wiadomo np., czy zaangażowanie się państw ościennych w taką pomoc może zostać uznane za przystąpienie do konfliktu zbrojnego. – Powstaje pytanie, czy w Unii zechcemy sprawdzić to praktycznie. Uważam, że rozsądnie jest uznać takie ryzyko za realne. W związku z tym ludzie zaangażowani w pomoc musieliby zdawać sobie sprawę, jakie jest ich ryzyko, także osobiste. Warto, by ich ubezpieczenia to uwzględniały. I warto mieć świadomość zagrożeń: szkoda by było, gdyby komuś się coś stało lub gdyby jakiś kraj przypadkiem został wciągnięty do wojny – podsumowuje ekspert. ©℗