Regulacje globalnych platform technologicznych są zarazem potrzebne i ryzykowne, bo mogą rykoszetem uderzyć w pozostałych uczestników rynku cyfrowego.

Kwestia największych mediów społecznościowych i innych technologicznych gigantów była jednym z głównych tematów omawianych podczas Szczytu Cyfrowego ONZ – IGF 2021 w Katowicach, który zakończył się w piątek.
Wysoka komisarz ONZ ds. praw człowieka Michelle Bachelet Jeria podkreślała potrzebę zabezpieczenia praw człowieka na platformach internetowych. „Jednocześnie musimy umożliwić swobodę wypowiedzi użytkownikom na całym świecie” – zastrzegała. W podobnym tonie wypowiadali się m.in. sekretarz generalny ONZ António Guterres i dyrektor generalny ds. sieci komunikacyjnych, treści i technologii w Komisji Europejskiej Roberto Viola.
Ten ostatni mówił też o regulacjach dotyczących sfery cyfrowej, nad jakimi pracuje Unia Europejska. Poczesne miejsce zajmują tu kodeks usług cyfrowych (Digital Services Act – DSA) i akt o rynkach cyfrowych (Digital Markets Act – DMA), których pierwsze projekty Komisja Europejska przedstawiła w grudniu 2020 r.
DSA precyzuje obowiązki platform w odniesieniu do umieszczanych na nich treści i zwiększa transparentność działania serwisów internetowych. Z kolei DMA ma zapewnić uczciwą konkurencję przez ograniczenie największych graczy (tzw. gatekeepers – strażnicy dostępu), blokujących innym dostęp do rynku. Jak podkreślał Roberto Viola, przygotowywane w Unii regulacje kierują się zasadą proporcjonalności – tzn. im większa platforma, tym większe przypadną jej obowiązki.
Janusz Cieszyński, sekretarz stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów odpowiedzialny za cyfryzację, mówił nam przed rozpoczęciem szczytu w Katowicach, że „jest duże prawdopodobieństwo”, iż „platformy wpływają na to, jakie treści docierają do jakich użytkowników”, przez co mogą „wpływać na to, jak funkcjonują państwa, demokracja, jakie są wyniki wyborów”.
Jak daleko mogą sięgać konsekwencje treści publikowanych w największych serwisach internetowych, pokazuje przykład platform należących do firmy Meta (dawniej: Facebook). Korporacja została tydzień temu pozwana przez uchodźców z Mjanmy należących do muzułmańskiej grupy etnicznej Rohingja. Jak podaje Reuters, opiewający na 150 mld dol. pozew zbiorowy złożony w sądzie w Kalifornii zarzuca big techowi błędy, które sprawiły, że publikowane na Facebooku treści przyczyniły się do rzeczywistej przemocy.
W 2017 r. doszło do palenia wiosek oraz masowych zabójstw i gwałtów na członkach tej społeczności, co władze państwa uzasadniały „walką z rebelią”. Ponad 730 tys. muzułmanów uciekło wtedy z Mjanmy. W 2018 r. śledczy z ONZ stwierdzili, że użycie Facebooka odegrało kluczową rolę w szerzeniu mowy nienawiści, która napędzała tę przemoc. A dziennikarze Reutersa znaleźli w tym serwisie ponad 1 tys. postów, komentarzy i zdjęć atakujących Rohingja.
Internetowy gigant w kolejnych latach podjął kroki mające zapobiec podobnemu nadużyciu platformy – m.in. odcinając wojsku dostęp do Facebooka i Instagrama po zamachu stanu z 1 lutego. Sprawa przeciwko niemu może być trudna do wygrania, gdyż amerykańskie prawo chroni platformy przed odpowiedzialnością za treści publikowane przez użytkowników (przepisy tzw. Sekcji 230).
Przykład Mjanmy jest najdrastyczniejszy, lecz nie jedyny. Podczas szczytu w Katowicach wiele mówiono o wykorzystywaniu mediów społecznościowych do propagandy, podżegania przeciwko mniejszościom i szerzenia mowy nienawiści.
Regulowanie platform – które miałoby zapobiec ich nadużywaniu do takich celów, a także uczynić z nich ekosystem ekonomiczny przyjaźniejszy dla mniejszych graczy – nie obywa się jednak bez przeszkód. I nie chodzi tylko o opór big techów. Obawy co do DSA, a zwłaszcza DMA, żywią także ci, którym nowe przepisy mają pomóc, tj. przedstawiciele małych i średnich firm (MŚP). Ponad 20 europejskich organizacji – w tym Związek Przedsiębiorców i Pracodawców, Związek Cyfrowa Polska (ZCP) i think tank Startup Poland – zaapelowało do unijnych decydentów o rozwagę w tej sprawie, wskazując, że DMA „jest niesłusznie postrzegane jako rozporządzenie, które będzie miało wpływ jedynie na strażników dostępu”. Dotknie też MŚP, osłabiając ten sektor.
– Zapominamy, że powinniśmy walczyć o rozwój gospodarczy Europy, a nie o ukaranie wielkich platform – mówi Mindaugas Ubartas, dyrektor ds. UE w Infobalt, związku sektora ICT na Litwie (ta organizacja też podpisała apel). Dodaje, że dyskusja skupia się na tym, jak uregulować wielkich graczy, natomiast ginie w niej kwestia użyteczności big techów w prowadzeniu małych i średnich firm. – Możemy wyłączyć Facebooka, Amazona czy Google’a – ale co to da? Jak będziemy bez nich kontynuować swoją działalność? – pyta retorycznie.
– Potrzebujemy regulacji, ale nie mogą one być barierą rozwoju – wtóruje mu Michał Kanownik, prezes zarządu ZCP, reprezentującego branżę cyfrową i nowych technologii.
Pytany o reakcję unijnych decydentów przyznaje, że projekt regulacji ewoluuje. – Pewne zmiany zostały już wprowadzone, to jednak wciąż niedoskonała wersja. Mamy nadzieję, że europarlament weźmie pod uwagę nasze stanowisko i pojawią się kolejne poprawki – mówi.