Ministerstwo technologii informacyjnych chce, by platformy społecznościowe usuwały niektóre wpisy o COVID-19.

Chodzi o posty mówiące o „indyjskiej odmianie koronawirusa”. Pismo, jakie wystosowano w tej sprawie do wszystkich mediów społecznościowych, nie zostało ujawnione, dotarły do niego jednak agencje Reuters i AFP.
Rząd Indii uważa, że używanie inkryminowanej nazwy jest bezpodstawne, gdyż WHO sklasyfikowała tę odmianę wirusa jako „B.1.617”. Jak przekazało Reutersowi źródło rządowe, „wzmianki o «wariancie indyjskim» szerzą nieporozumienia i szkodzą wizerunkowi kraju”.
Na razie żadna z platform nie wypowiedziała się na ten temat. Przedstawiciel jednej z nich powiedział Reutersowi anonimowo, że usunięcie wszystkich treści odnoszących się do tego określenia byłoby trudne, bo są ich setki tysięcy. Mogłoby to też prowadzić do cenzury opartej na słowach kluczowych.
Uzasadnienie dla usuwania wpisów internautów jest o tyle wątłe, że rząd Indii sam nie stosuje symboli alfanumerycznych w odniesieniu do odmian SARS-CoV-2, które po raz pierwszy zidentyfikowano w innych krajach. Ministerstwo zdrowia i rodziny w oficjalnych komunikatach informuje o wariantach „brytyjskim” („UK”), „brazylijskim” i „południowoafrykańskim”.
Gabinet Narendry Modiego jest krytykowany w mediach społecznościowych za to, że zbyt wcześnie ogłosił zwycięstwo nad koronawirusem i teraz nie radzi sobie z pandemią. Czy kasowanie wzmianek o „indyjskiej odmianie” choroby poprawi jego wizerunek?
‒ To nieskuteczne działanie, które przyczyni się tylko do nagłośnienia tematu, nawet jeśli platformy się do niego zastosują – uważa Maciej Myśliwiec, medioznawca i właściciel agencji Social Sky. Wskazuje na tzw. efekt Streisand: próby usuwania z internetu informacji na dany temat zwiększają zainteresowanie nim. ‒ Pojęcie „wariantu indyjskiego” nie tylko nie zniknie ze świadomości społecznej, a jeszcze się w niej umocni, chociażby z powodu publikacji na temat próby cenzurowania dyskusji w mediach społecznościowych – mówi Myśliwiec, dodając, że nawet jeśli w Indiach takie wpisy będą usuwane, to informacje dotrą tam z zagranicy. To nie jest sposób na ratowanie twarzy rządu. ‒ Należałoby raczej zintensyfikować pozytywne komunikaty. Sytuacja epidemiczna w Indiach jest bardzo poważna, ale nawet w takich warunkach skuteczny piarowiec znajdzie dobrą wiadomość, którą można nagłośnić – stwierdza ekspert.
To nie pierwsza cenzorska akcja Delhi związana z pandemią. W kwietniu rząd premiera Modiego nakazał Twitterowi usunięcie pewnej liczby wpisów. Platforma społecznościowa ujawniła to w serwisie Lumen ‒ bazie danych monitorującej polecenia rządów całego świata dotyczące treści udostępnianych w sieci.
Z doniesień medialnych wynikało, że ‒ jak relacjonowało BBC – usunięto wtedy m.in. tweet polityka z Bengalu Zachodniego, który przypisywał premierowi Modiemu bezpośrednią odpowiedzialność za zgony z powodu COVID-19. Ofiarą tej fali cenzury padł również wpis aktora krytykującego szefa rządu za organizowanie wieców politycznych podczas pandemii.
Twitter wyjaśniał, że podjął te działania po otrzymaniu oficjalnego żądania zgodnego z indyjskimi regulacjami dotyczącymi treści na platformach internetowych. Dodał, że treści uznane przez władze za niezgodne z krajowym prawem, które jednak nie naruszały regulaminu Twittera, były blokowane tylko na obszarze Indii.
Z kolei w lutym tego roku tej samej platformie nakazano zablokowanie kont ponad 500 użytkowników, którzy tweetowali o trwających wówczas protestach rolników (#ModiPlanningFarmersGenocide).