Złodziej z zasadami łatwo nie ma. Nie dość, że ścigają go jak każdego pospolitego bandytę, to jeszcze musi iść za głosem serca. Nowa część kultowej gry „Thief” właśnie trafiła do sprzedaży.

Garrett to nie pierwszy lepszy rzezimieszek, ale doskonale wyszkolony w sztuce kradzieży cynik. Żadne drzwi i okna nie są dla niego przeszkodą, a kieszenie mieszkańców Miasta nie mają przed nim tajemnic. Nawet kiedy wyłupiono mu oko, zamontował sobie mechaniczne, które pozwoliło mu udoskonalić fach. Na ramiona narzuca pelerynę, zakrywa twarz i nurkuje w mrok uliczek, przemykając się z kąta w kąt, szukając kolejnej gabloty czy sejfu, z których wyłowić można coś wartościowego. Okrada bogatych, ale nie rozdaje biednym. Złodziejska etyka nie jest mu jednak obca i mimo że przestrzega reguł znanych tylko sobie i czasem zdarzy mu się nieść pomoc nieborakom, dobro osobiste jest dla niego niezmiennie na pierwszym miejscu. Ten kultowy antybohater – znany bodaj każdemu graczowi, który przed piętnastoma laty zasiadał regularnie do komputera – powrócił w nowych szatach.

Nie będzie przesadą stwierdzenie, że „Thief: The Dark Project” z 1998 roku zrewolucjonizował – obok „Metal Gear Solid” i „Tenchu: Stealth Assassins” – gatunek tak zwanych skradanek. Ten pionierski tytuł wykorzystywał perspektywę pierwszoosobową, kojarzoną zazwyczaj z najeżonymi strzelaninami grami akcji, lecz zamiast walczyć, bijatyki się tam unikało. Chodziło o to, aby cichaczem przejść z dachu na dach, nie alarmując straży, przemknąć niepostrzeżenie z dala od świateł pochodni i w odpowiednim momencie skryć się w mroku. Rzecz jasna do dyspozycji gracza oddano łuk czy pałkę i można było się bronić lub, jeśli ktoś czuł taką potrzebę, podejmować działania zaczepne, co jednak wiązało się z ryzykiem. „Thief: The Dark Project” po dwóch latach doczekał się sequela z podtytułem „The Metal Age”, a kolejne cztery lata później jeszcze jednej odsłony, „Deadly Shadows”; każda z nich otrzymała znakomite oceny.

Uniwersum serii „Thief” leży gdzieś na stycznej średniowiecza, dziewiętnastowiecznej Anglii i fantastyki, dlatego też częstokroć opisuje się Miasto – arenę zmagań Garretta – mianem tworu rodem ze świata steampunkowego. Jest tam elektryczność, ale próżno szukać broni palnej, duchy przechadzają się obok nieumarłych, a możni panowie łapią się za łby. A pośrodku tego wszystkiego znajduje się Garrett, wiecznie nie w porę, w niewłaściwym miejscu, wplątany w intrygę, z którą nie chce mieć do czynienia. Podobnie jest też i w najnowszej odsłonie cyklu, zatytułowanej po prostu „Thief”, która nie jest sequelem, ale rebootem serii, czyli jej odświeżeniem. Koła nie próbowano jednak wynajdywać powtórnie i dzieło studia Eidos czerpie garściami z dziedzictwa pozostawionego przez oryginalną trylogię.

Pokrótce: Miastem zarządza despota, niejaki Baron. Garrett, choć w głowie mu tylko kolejne łupy, zostaje – a jakże – wciągnięty w polityczną intrygę i zmuszony jest opowiedzieć się po którejś ze stron. Niestety, fabułka jest cienka i pretekstowa, a sama rozgrywka nie zawsze rekompensuje lichą historyjkę. „Thief” A.D. 2014 jest niestety grą straszliwie nierówną, a udane aspekty gameplayu równoważone są przez deweloperskie wpadki. Samo Miasto zachęca co prawda do eksploracji swoim brudnym urokiem, lecz dana graczowi wolność jest tutaj iluzoryczna. A i sam Garrett jakby zmiękł, zapominając o hardości swojego dawnego wcielenia. Mimo to „Thief” jest pozycją całkiem solidną, ale mierzyć się z legendą nie może.