Amerykańscy politycy przespali moment, w którym Facebook stał się źródłem informacji. Nie chcą ponowić błędu, kiedy serwis planuje stworzenie własnej waluty.
Na librę – bo tak ma się nazywać cyfrowy pieniądz ze stajni Marka Zuckerberga – zwrócili uwagę wszyscy ważni ludzie w Waszyngtonie, włącznie z Donaldem Trumpem, chociaż od momentu ogłoszenia projektu minął niewiele ponad miesiąc. Nie chcąc znów przegapić rozwoju wydarzeń, politycy w USA postanowili od razu przepytać firmę o jej walutowe zamiary. Na Kapitolu osobiście stawił się David Marcus, szef całego projektu w Facebooku. We wtorek odpowiadał na pytania senatorów, wczoraj – kongresmenów.
Pomimo uszczypliwych komentarzy pod adresem firmy przesłuchania były bardziej merytoryczne niż te z udziałem Marka Zuckerberga w kwietniu 2018 r. (Orrin Hatch, dziś już emerytowany senator z Utah, zapytał wtedy prezesa, jak to możliwe, że serwis wciąż jest dostępny za darmo dla użytkowników, na co Zuckerberg odpadł: „Panie senatorze… reklamy…”). Politycy pytali głównie o kwestie związane z prawnymi aspektami funkcjonowania kryptowalut, a Marcus zapewniał ich, że libra nie ruszy bez spełnienia wszystkich wymogów prawnych.
W przeciwieństwie do serwisów internetowych, gdzie można zamieszczać zdjęcia z wakacji, sektor finansowy jest obłożony całą masą regulacji, które mają chronić nie tylko konsumentów, ale też uniemożliwiać działalność kryminalną. Libra, jak każda kryptowaluta, jest narażona na zarzut, że posłuży do płatności za towary, chociażby narkotyki (tak, jak to było w przypadku bitcoina – agenci federalni zamknęli przynajmniej kilka internetowych sklepów, gdzie kryptowalutą można było płacić za substancje odurzające czy broń). Wśród potencjalnych zagrożeń, jakie niesie ze sobą wirtualna waluta, jest również możliwość finasowania terroryzmu. Przed tymi wszystkimi możliwościami Facebook będzie się musiał zabezpieczyć – często we współpracy z lokalnymi władzami – ponieważ zagrażają one nie tylko librze, ale też całej firmie.
Pomysł na librę narodził się w głowie przepytywanego przez Kongres Davida Marcusa podczas wakacji na Dominikanie pod koniec 2017 r. Marcus, były szef parającej się internetowymi płatnościami firmy PayPal (wówczas odpowiedzialny w Facebooku za komunikator Messenger), podzielił się swoją wizją z Zuckerbergiem i dostał od niego zielone światło na wdrożenie projektu. Firma tłumaczy, że wybrała nazwę „libra” z trzech względów: jest to rzymska jednostka wagi (ok. 325 g), znak zodiaku będący jednocześnie symbolem sprawiedliwości („Libra” to po łacinie Waga), a także ze względu na fonetyczną bliskość z francuskim słowem „libre”, czyli wolny.
Firma rozumie, że jeśli rusza z takim projektem, kluczowe jest zaufanie użytkowników. Stąd chociaż to Facebook asygnuje środki, aby walutę powołać do życia, to zarządzanie nią ma być oddane w ręce specjalnej fundacji, której członkami ma docelowo zostać ok. 100 organizacji, w tym banków, instytucji płatniczych i organizacji pozarządowych. W tej strukturze Facebook ma być tylko jednym z członków, a nie dominującym podmiotem. Cel: oprócz wsparcia graczy już obecnych w finansach, uniknięcie wrażenia, że jest to kolejny projekt spod znaku „Dolina Krzemowa chce przejąć świat”.
– Jeśli do tej waluty przylgną określenia, jak zuckdolar lub facecoin, to będzie martwa – mówił Marcus w rozmowie z „Wired”.
Oczywiście każdy z tych problemów stanie się wirtualny, jeśli libra nie zdobędzie popularności. Jak słusznie wskazuje Molly Wood na łamach „Wired”, doświadczenie uczy, że nawet mało popularne funkcje Facebooka mogą w krótkim czasie zdobyć olbrzymią popularność. Przykładem chociażby stories, czyli znikające po 24 godzinach zdjęcia i krótkie filmy użytkowników. Wprowadzoną na początku 2017 r. funkcję wyśmiewano za to, że jest nieporęczną zżyną ze Snapchata (gdzie jest to jedyny sposób publikowania treści). Pod koniec 2018 r. używało jej na świecie już 300 mln osób. Dlatego politycy postanowili potraktować librę poważnie. Jej premierze mogą towarzyszyć kąśliwe komentarze, ale w ponad rok od startu może z niej korzystać więcej ludzi niż na co dzień z amerykańskiego dolara.
Libra, jak każdy tego typu projekt, nie jest oczywiście przedsięwzięciem charytatywnym – chociaż w jej oficjalnej komunikacji można dużo przeczytać o dawaniu ludziom większej wolności w dostępie do elektronicznych usług płatniczych. Libra ma na siebie zarabiać, pobierając prowizję od transakcji, przy czym te nie muszą się ograniczać wyłącznie do przelewów – za pomocą waluty ma być również możliwe zawieranie kontraktów (podobnie jak w przypadku waluty ethereum), czyli bardziej skomplikowanych operacji finansowych, jak np. sprzedaż ubezpieczeń. Jest to jedna z funkcjonalności kryptowalut, która niesie ze sobą wiele obietnic, ale jak na razie jeszcze nie znalazła swojej „killer app”, czyli zastosowania, dzięki któremu staje się naprawdę popularna. Jeśli Facebookowi się to uda, może zarobić dzięki niej dużo pieniędzy.
Kolejne zagrożenie, o które pytano na Kapitolu, wiąże się oczywiście z prywatnością. Jeśli wirtualny portfel, w którym użytkownicy będą trzymali librę, ma być zintegrowany z komunikatorami Messenger i WhatsApp, to czy Facebook będzie miał dostęp do informacji o stanie konta użytkowników, a jeśli tak, to co będzie robił z tymi informacjami? Marcus zapewniał, że firma nie będzie ludziom zaglądała do portfeli – ale już po informacje dotyczące transakcji wewnątrz sieci może sięgać. Wygląda na to, że regulatorów czekają nowe wyzwania.