- W podejściu do zjawiska przedsiębiorczości przyjmujemy założenie, że jeżeli ktoś zakłada firmę, to na początku funkcjonuje ona z reguły bez pracowników, ale szybko przechodzi do fazy zatrudnienia. W praktyce tak jednak nie jest - mówi prof. Jerzy Cieślik z Katedry Przedsiębiorczości i Etyki w Biznesie, Akademia Leona Koźmińskiego

PROF. JERZY CIEŚLIK Katedra Przedsiębiorczości i Etyki w Biznesie, Akademia Leona Koźmińskiego / Materiały prasowe
Z analizy danych GUS, którą przeprowadził pan pod kątem zmian w sektorze przedsiębiorstw w Polsce, wynika, że rośnie liczba mikrofirm. A co z innymi rodzajami przedsiębiorstw?
Uściślijmy na początek, że mówiąc o mikroprzedsiębiorstwach, mam na myśli podmioty jednoosobowe oraz mikropracodawców zatrudniających do dziewięciu osób. Z mojej analizy wynika, że mikroprzedsiębiorstwa to obecnie aż 97 proc. wszystkich firm w Polsce. Z tego jednoosobowe działalności stanowią dwie trzecie wszystkich podmiotów gospodarczych. Mikrofirm zatrudniających 2-5 osób jest ponad pół miliona, a 6-9 osób - prawie 140 tys. Dla porównania liczba małych przedsiębiorstw (10-49 osób) to prawie 50 tys. podmiotów, średnich firm (50-250 osób) jest 15 tys., a dużych - niespełna 4 tys. W ostatnim dziesięcioleciu liczba mikrofirm wzrosła o 28 proc., a małych i średnich podmiotów spadła o 10 proc. Nie jest to niestety korzystny trend.
Dlaczego?
W podejściu do zjawiska przedsiębiorczości przyjmujemy założenie, że jeżeli ktoś zakłada firmę, to na początku funkcjonuje ona z reguły bez pracowników, ale szybko przechodzi do fazy zatrudnienia. W praktyce tak jednak nie jest. Współczesne jednoosobowe biznesy są uruchomiane z myślą, że będzie to docelowy model działania. To niekorzystny trend w kontekście rozwoju całej gospodarki - utrzymywania jej wysokiej dynamiki i wdrażania innowacji.
Niestety poza freelancerami będącymi wysoko wykwalifikowanymi fachowcami wiele jednoosobowych firm to ludzie, którzy nie najlepiej radzą sobie w sferze biznesowej. Z mojej analizy wynika, że nie tylko nie planują oni znaczącego rozwoju, lecz także są mniej produktywni od większych mikroprzedsiębiorstw. Co więcej, ich zarobki nie są wysokie. Z danych GUS wynika, że w 2020 r. średnie miesięczne wynagrodzenie takich samozatrudnionych wynosiło 4,8 tys. zł brutto, czyli mniej niż średnia pensja krajowa. Oczywiście można powiedzieć, że trudno, to ich sprawa, problem jednak w tym, że wiele większych firm boryka się z brakiem ludzi do pracy, przez co ich rozwój jest hamowany. A to wpływa na ich pozycję na arenie międzynarodowej i przekłada się na kondycję całej rodzimej gospodarki.
Problem niższej produktywności jest też widoczny wśród mikropracodawców zatrudniających do dziewięciu pracowników. Bazują oni na niskich wynagrodzeniach, często zresztą płacą pod stołem. Gdyby podnieśli płace do średniej krajowej, większość tych biznesów byłaby po prostu nieopłacalna. Już teraz dla wielu takich firm sytuacja gospodarcza spowodowana m.in. wojną w Ukrainie stała się pułapką. Borykają się z szybko rosnącymi kosztami, a nie wszystkim uda się nakłonić klientów, żeby płacili więcej za usługi i produkty. Do tego rekompensaty wyższych kosztów życia oczekują też pracownicy. Przy małej skali działania i niskiej rentowności te zjawiska mogą być dla mikroprzedsiębiorstw bardzo groźne. Rozwiązaniem byłaby ucieczka do przodu przez zwiększenie skali działania i przejście do klasy małych firm, ale wielu właścicieli nie będzie w stanie przeprowadzić takich zmian i po prostu upadnie.
Jakie wnioski płyną z tego na przyszłość?
Ta analiza jest ważna w kontekście polityki wspierania przedsiębiorczości. W ostatnich latach ulgi w podatkach i składkach ZUS dla osób, które zakładają jednoosobową działalność gospodarczą, zostały znacznie rozbudowane, co zachęca do podejmowania nisko produktywnej działalności. Uważam, że to błąd. Takie wsparcie miałoby sens przy wysokim bezrobociu, tymczasem jest ono rekordowo niskie, a działające na rynku większe firmy mają kłopoty z pozyskaniem pracowników. Gdyby zmniejszyć różnice w wysokości klina podatkowo-składkowego między działalnością gospodarczą a etatem, wielu nisko produktywnych „solistów” zdecydowałoby się na pracę w małych i średnich firmach.
Równolegle należy jednak wspierać rozwój jakościowego segmentu freelancerów świadczących profesjonalne, wysoko dochodowe usługi. Powinny temu służyć specjalistyczne szkolenia z pozyskiwania klientów i utrzymywania z nimi relacji, zarządzania projektami oraz wykorzystywania narzędzi informatycznych w prowadzonej działalności. ©℗
Rozmawiała Paulina Szewioła