W Sejmie powstanie komisja ds. dzieci i młodzieży. Tematu na pierwsze posiedzenie posłowie nie będą musieli daleko szukać. Wystarczy otworzyć drzwi sali, w której gremium będzie się zbierać.

Bohaterką mediów głównego nurtu została 10-letnia Sara, którą nazwano „najmłodszą reporterką w Sejmie”. Jej operator kamery (a prywatnie ojciec – Franciszek Małecki-Trzaskoś) ustrzelił dwa oburzające nagrania: senator PiS Jan Hamerski odpycha rączkę z mikrofonem, kiedy Sara próbuje złapać go w biegu i zadać pytanie. Jarosław Kaczyński otoczony dziennikarzami mówi jej natomiast: „może lepiej odejdź” i „wolność słowa nie jest dla dzieci”.

Oczywiście te sytuacje nie powinny mieć miejsca. Natomiast tym bardziej nie powinno mieć miejsca to, że 10-letnia dziewczynka jest na nie narażona w imię prowadzenia profilu na TikToku. Reporterka sejmowa to – parafrazując – nie jest jazda figurowa. Jak powiedziała o niej w czasie panelu na Campus Polska Justyna Dobrosz-Oracz, która od 1999 r. pracuje jako sprawozdawczyni parlamentarna: – Jesteśmy codziennie obrażani, wyszydzani. Psychicznie jest to bardzo trudne.

To prawda – bieganie za posłami i senatorami, by wyrwać od nich komentarz, to niewdzięczna i wymagająca praca. W dodatku taka, która wiąże się z zadawaniem pytań, np. o aborcję. Sara szła w tłumie dziennikarzy pytających o tę kwestię, kiedy Kaczyński obcesowo kazał jej odejść. Co do meritum miał więc rację i w zasadzie wykazał więcej troski o dobro dziecka, niż ojciec operator, który – wedle relacji świadków – instruuje dziewczynkę, by przemieszczała się w tłumie reporterów i walczyła o uwagę polityków.

Co więcej, zgodnie z polskim prawem dziewczynka nie może tak naprawdę pracować jako reporterka w Sejmie. Kodeks pracy mówi, że praca dziecka, które nie ukończyło jeszcze 15 lat, jest możliwa jedynie w takich sektorach jak: działalność kulturalna, artystyczna, sportowa lub reklamowa. Dziecko musi dostać na nią zgodę inspektora pracy.

Umieszczenie dziewczynki w tłumie reporterów to dla mnie pierwsza czerwona flaga, jeśli chodzi o prowadzenie jej konta na TikToku. Druga? „Perspektywa Sary” działa tam od lutego, jako profilowe jest ustawione jej zdjęcie. Tymczasem regulamin TikToka zabrania osobom młodszym niż 13 lat prowadzenia swoich profili. Chodzi o społeczny konsensus, że media społecznościowe są destrukcyjne dla dziecięcej psychiki, który uznaje nawet ta platforma.

Dlaczego więc TikTok nie usuwa konta Sary? W wywiadzie dla portalu ZawszePomorze.pl ojciec dziecka tłumaczy, że to on ma do niego dostęp. Nigdzie w profilu nie ma jednak jasnej deklaracji, że konto prowadzi Małecki-Trzaskoś. A w komentarzach odpowiedzi są udzielane w pierwszej osobie, jakby robiła to dziesięciolatka. „Nie jestem idealna” – odpisuje na przykład, gdy pod filmem z Barbarą Nowacką internauci zarzucają, że pomyliła jej funkcję. Efekt? – Na konto Sary przychodzą wiadomości – mówi Małecki-Trzaskoś. – Wszystkie od mężczyzn, którzy ukończyli co najmniej dwadzieścia lat. Kilka wpisów zgłosiłem już do administracji. Były to zachęty do popełnienia samobójstwa i wyzwiska – dodaje.

Zgodnie z deklaracją z artykułu Małecki-Trzaskoś liczy się z tym, że Sara dostanie kiedyś smartfona i zobaczy to, co dzieje się na TikToku, a także pod tekstami, które omawiają jej materiały. Mimo to – brnie dalej. Po sytuacji z Kaczyńskim na profilu pojawiły się już kolejne odnoszące się do tego filmiki – Sara pyta w nich polityków PiS, czy wolność słowa jest dla dzieci. O komentarz do słów prezesa, zgodnie z logiką dobrego sejmowego grillowania, jest proszony m.in. Antoni Macierewicz.

Każdy film jest obrandowany logo wydawcy – Iboma.media. To od niego Sara dostała akredytację dziennikarską. Widać, że w wydawnictwie projekt się spodobał, bo na stronie internetowej filmy Sary są zaraz pod głównym materiałem wideo dotyczącym pandemii.

Na zasięgi generowane przez dziewczynkę załapały się zresztą także portale internetowe. Reporterka Onet.pl zrobiła z Sarą wywiad po tym, jak nieprzyjemnie spławił ją Kaczyński. Sam zasięg na X to ok. pół miliona wyświetleń.

Wracając do początku tekstu. Dlaczego przypadek Sary miałby być przedmiotem obrad sejmowej komisji ds. dzieci i młodzieży? Dlatego, że jest częścią szerszego zjawiska, o którym od lat alarmują społecznicy walczący o przestrzeganie praw dziecka – monetyzowania dzieciństwa swoich pociech przez rodziców.

Tak opisała je Magdalena Bigaj, prezeska Instytutu Cyfrowego Obywatelstwa, w podkaście DGP „Wittenberg rozmawia o technologiach”: „Bycie dzieckiem, którym zarządza rodzic, prowadząc jego konto, na którym zarabiane są pieniądze, jest świadczeniem pracy przymusowej wobec swojego rodzica [...]. Dziecko obdarza rodzica zaufaniem i wierzy, że rodzic chce dla niego jak najlepiej. Nie jest w stanie podjąć świadomej decyzji i odpowiedzieć na pytanie «czy mogę pokazywać swoje życie w sieci». Dzieci influencerów, które są jak słupy reklamowe... w zasadzie nie wiem, dlaczego tym nie zajmie się Państwowa Inspekcja Pracy”.

To świetne pytanie, które zadawałam przedstawicielom instytucji w październiku ubiegłego roku. Uzyskałam odpowiedź, że nie zajmie się, bo podejmowania interwencji w sprawie dzieci występujących w socialmediowych kanałach rodziców nie wymagają od głównego inspektora pracy żadne przepisy (w odróżnieniu np. od kręcenia reklam – na nie w przypadku dzieci teoretycznie powinien się zgodzić GIP).

Jakie mogłyby to być wymagania? Dobrym punktem wyjścia może być zestaw wskazówek dotyczących występowania dzieci w reklamach, które w 2019 r. opublikowała Rada Reklamy. Karta ochrony dzieci w reklamie zaleca m.in., by w procesie produkcji reklamy unikać jakichkolwiek zagrożeń dla zdrowia lub bezpieczeństwa dzieci i ich ekspozycji na silny stres. A użycie wizerunku dziecka było ograniczone do minimum. Ale najważniejszy jest chyba standard, by najmłodszych pokazywano jedynie w przyjaznym kontekście.

Posłowie z nowej komisji – do dzieła. Macie szansę się wykazać. ©℗