Ciągle słyszymy o potrzebie realnej zmiany w mediach publicznych. W rzeczywistości politycy toczą grę o to, aby jak najdłużej utrzymać status quo.

W kampanii wyborczej o mediach publicznych mówiono sporo. Przewodniczący Platformy Obywatelskiej Donald Tusk wielokrotnie podkreślał, że trzeba je „naprawić”, aby znowu stały się „publiczne”. – Jeśli przywrócimy normalną rolę telewizji publicznej – nie żeby mówili „Tusk jest geniusz, a Kaczyński Żyd”, tylko żeby była znowu normalna telewizja publiczna, ludzie o różnych poglądach, debata (…) – to zobaczycie, jak szybko istotna grupa dziś zaczadzonych propagandą wróci do rozumnego, spokojnego myślenia – mówił w listopadzie 2022 r. lider PO na spotkaniu w Sępólnie Krajeńskim. – Telewizja publiczna jest nasza, nie ich. Nasza, czyli Polek i Polaków. Utrzymujemy ją po to, by mieć obiektywną prawdę, a nie partyjną propagandę – przekonywał we wrześniu 2023 r. na wiecu w Bydgoszczy.

O konkretach mówiono jednak niewiele. Dyskusja ograniczała się do haseł o tym, że szczucie i manipulacja muszą się skończyć. Od czasu do czasu Rafał Trzaskowski rzucał pomysł likwidacji TVP Info. W grudniu 2022 r. do laski marszałkowskiej trafił nawet obywatelski projekt ustawy w tej kwestii, a wnioskodawców reprezentował w Sejmie właśnie prezydent Warszawy. Trzy miesiące później odrzucono inicjatywę w pierwszym czytaniu. W gorącym okresie kampanii nie wracano już więcej do tego pomysłu.

W 100 konkretach – programie wyborczym Koalicji Obywatelskiej – strategia medialna streszczała się w czterech zdaniach: „Konkret nr 99. Odpolitycznimy i uspołecznimy media publiczne. Zlikwidujemy Radę Mediów Narodowych. Natychmiast zatrzymamy finasowanie fabryki kłamstw i nienawiści, jaką stała się TVP i inne media publiczne. Zgodnie z naszym zobowiązaniem przeznaczymy 2 mld zł z TVP na leczenie raka”.

Dopiero pod koniec września 2023 r., w samej końcówce kampanii, Tusk rzucił nieco światła na to, jak wyobraża sobie robienie porządków w budynkach przy ul. Woronicza i pl. Powstańców Warszawy. – Będziemy potrzebowali dokładnie 24 godzin, żeby PiS-owska telewizja rządowa zamieniła się w publiczną – deklarował lider Platformy. Życie szybko zweryfikowało te słowa. Okazało się, że 24 godziny to zdecydowanie za krótko, a proces zamiany telewizji rządowej w publiczną – w najkorzystniejszym dla koalicji rządzącej wariancie – będzie jeszcze trwać miesiącami.

Sygnał wyłączony

20 grudnia, godz. 11:18. Marek Król – wieloletni redaktor naczelny „Wprost” i były sekretarz KC PZPR – mówi widzom TVP Info o „ministrze Sienkiewiczu, który postanowił wprowadzić własny porządek do mediów”. Za chwilę stanie się jasne, że to jego ostatnie słowa na antenie telewizji publicznej. A przez kolejne kilka godzin widzom będą serwowane wyłącznie reklamy na przemian z programem przyrodniczym.

– Media publiczne są pewnym stałym elementem w naszej rzeczywistości. A tu nagle dzieje się coś niespodziewanego, ktoś wyłączył program. Widzowie mogli być zdezorientowani, nie wiedzieli, co się dzieje, bo nikt niczego im nie wytłumaczył. W końcu – po wielu godzinach – pojawił się Marek Czyż, który powiedział coś o zupie i wodzie. Sytuacja była poważna, a widzowie otrzymali komunikat metaforyczny. To nie powinno tak wyglądać – komentuje dr Krzysztof Grzegorzewski, medioznawca i komentator z Uniwersytetu Łódzkiego.

Mamy jasno określone wymogi co do misji mediów publicznych, tylko powiedzmy sobie szczerze – one są bardzo idealistyczne i ogólne, a każdy rozumie je trochę po swojemu – argumentuje prof. Mariusz Kolczyński

O ile program informacyjny wrócił następnego dnia na anteny Telewizji Polskiej, o tyle na uruchomienie TVP Info widzowie musieli poczekać jeszcze przez dziewięć dni. W międzyczasie nad polską przestrzeń powietrzną wtargnęła rakieta. 29 grudnia przed południem poinformował o tym w internecie minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz. Pierwszy komunikat w tej sprawie pojawił się jednak dopiero w programie informacyjnym o godz. 19.30. – Nie mam wątpliwości, że w ostatnich latach media publiczne nie wyglądały tak, jak powinny. Problem w tym, że sposób, w jaki teraz dokonuje się zmian, jest daleki od ideału. Nie wygląda to dobrze, kiedy przejmuje się media w sposób siłowo-partyjny. A, co najgorsze, niezbyt dobrze wróży na przyszłość. Jak wiemy z krótkiej historii demokracji w Polsce, jeżeli jedna siła nagina prawo, to następcy robią dokładnie to samo – mówi prof. Mariusz Kolczyński, dyrektor Instytutu Dziennikarstwa i Komunikacji Medialnej Uniwersytetu Śląskiego.

– Trudno nie być krytycznym wobec zmian, do których doszło w ostatnim czasie. Wytworzono duży chaos, którzy zdezorientował nie tylko widzów, lecz także dużą część społeczeństwa. Myślę, że ogromna większość osób kompletnie nie wie, o co tu chodzi. W minionych latach zamieszanie w mediach narastało, ale takiego kryzysu, jaki jest teraz, jeszcze nie było – dodaje prof. Maciej Mrozowski, prawnik i medioznawca, wykładowca na UW. I przypomina, że w ciągu ośmiu lat sposób powoływania władz mediów publicznych zmieniał się dwukrotnie: najpierw była to rola KRRiT, potem ministra skarbu i Rady Mediów Narodowych (RMN), a w końcu ministra kultury. – Doszliśmy do kuriozalnej sytuacji, w której wszystkie te podmioty roszczą sobie pretensje do powoływania władz mediów publicznych. KRRiT, która powinna mieć te kompetencje na mocy wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 2016 r., Rada Mediów Narodowych – na mocy ustawy o RMN, a także minister kultury, który nie zgadza się z postanowieniem referendarza sądowego o niewpisaniu jego nominatów do KRS – wylicza prof. Mrozowski.

Choć sąd rejestrowy oddalił wniosek w kwestii zmian w TVP i Polskim Radiu, Sienkiewicz nie zamierza odpuszczać. Orężem w rękach kierownictwa MKiDN ma być uchwała siedmiu sędziów Sądu Najwyższego z 18 września 2013 r. (sygn. akt III CZP 13/13). Wynika z niej, że uchwały walnych zgromadzeń akcjonariuszy (w tym przypadku akcjonariuszem w imieniu Skarbu Państwa jest jednoosobowo minister kultury) korzystają z domniemania ważności do momentu, aż nie zostaną prawomocnie uchylone. Krótko mówiąc – nawet jeśli uchwała została podjęta niezgodnie z prawem, to do czasu decyzji sądu pozostaje w mocy. Tyle że w przeszłości rozstrzygnięcie SN wielokrotnie stanowiło podstawę do tzw. wrogich przejęć spółek (pisaliśmy o tym w tekście „Jak przejąć spółkę, czyli co różni firmę od kiełbasy”, DGP nr 73/2019).

Politycy Koalicji Obywatelskiej w nieoficjalnych rozmowach też przyznają, że sposób przeprowadzenia zmian był daleki od ideału. – Sienkiewicz pojechał po bandzie, zdecydował się na wariant najdalej idący. Możemy mówić, że Rada Mediów Narodowych jest niekonstytucyjna, ale dopóki funkcjonuje, to ma kompetencje do powoływania zarządów spółek mediów publicznych – tłumaczył nam pod koniec grudnia jeden z ważnych polityków nowej większości.

Dziś przekonują, że obecny chaos to tylko stan przejściowy. Ma go usunąć nowy ład medialny, nad którym pracuje kierownictwo resortu kultury. Jaki ma być kierunek zmian? Nawet teraz nie wiadomo. – Ogromnym błędem ministra Sienkiewicza było to, że potraktował opinię publiczną niepoważnie. Przez wiele dni nie zorganizował konferencji prasowej, nie wygłosił komunikatu do mediów, nie odpowiedział na pytania dziennikarzy. Zlekceważył wszystkich dookoła, nie przedstawił żadnej wizji mediów publicznych i nie wytłumaczył nikomu, co się dzieje przy ul. Woronicza i pl. Powstańców Warszawy – zwraca uwagę dr Krzysztof Grzegorzewski.

Pomysły na stole

Eksperci, z którymi rozmawiał DGP, podkreślają, że w sprawie mediów publicznych nie trzeba wymyślać koła na nowo. Potrzebna jest jednak pewna gotowość do ustępstw. – Przede wszystkim należałoby się zastanowić nad jakością programów informacyjnych. Zasada jest prosta: więcej informacji, mniej interpretacji rzeczywistości, rezygnacja ze z góry założonych tez, poświęcanie podobnego czasu antenowego poszczególnym partiom, zapraszanie polityków z różnych opcji. To naprawdę nie jest trudne, wystarczy chcieć – mówi prof. Mariusz Kolczyński. I od razu dodaje, że problem w tym, na ile to jest realistyczne. – W obecnej sytuacji wszystko zależy tylko od dobrej woli polityków, aby taką telewizję robić. Niestety mam smutne przekonanie, że trochę tej dobrej woli po obydwu stronach w tej chwili nie widać – uważa nasz rozmówca.

Kształt mediów publicznych reguluje ustawa z 29 grudnia 1992 r. o radiofonii i telewizji. W art. 21 czytamy, że „publiczna radiofonia i telewizja realizuje misję publiczną, oferując, na zasadach określonych w ustawie, całemu społeczeństwu i poszczególnym jego częściom, zróżnicowane programy i inne usługi w zakresie informacji, publicystyki, kultury, rozrywki, edukacji i sportu, cechujące się pluralizmem, bezstronnością, wyważeniem i niezależnością oraz innowacyjnością, wysoką jakością i integralnością przekazu”. Z kolei na straży wolności słowa w radiu i telewizji stoi Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji. W jej skład wchodzi pięciu członków: dwóch powołuje Sejm, jednego wybiera Senat, dwóch deleguje prezydent.

Jak przekonują nas nasi rozmówcy, obecne przepisy nie są doskonałe. – Mamy jasno określone wymogi co do misji mediów publicznych, tylko powiedzmy sobie szczerze – one są bardzo idealistyczne i ogólne, a każdy rozumie je trochę po swojemu – argumentuje prof. Mariusz Kolczyński.

Prace ekspertów nad nową ustawą medialną trwają od wielu lat. Jak słyszymy od naszych rozmówców, rozwiązania, które choć częściowo uniezależniłyby media publiczne od władzy politycznej, są gotowe. Problem w tym, że żaden rząd nie był dotąd skłonny ich wprowadzić. Politycy deklarowali gotowość do rozmów, ale w rzeczywistości żadnemu nie zależało na uchwaleniu tych propozycji. – Rozwiązania dotyczące mediów publicznych są dyskutowane od niemal 30 lat. Sama kończyłam dziennikarstwo w 1997 r. Już wtedy mówiono o konieczności, po pierwsze, ustanowienia nowego prawa prasowego, a po drugie, opracowania nowej koncepcji Telewizji Polskiej. Mamy 2024 r. Mimo wielu prób i apeli nadal stoimy w miejscu – podkreśla prof. Magdalena Mateja, medioznawczyni z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Dlaczego tak się dzieje? – Jednym z największych problemów jest to, że w dyskusji o mediach wciąż dominuje bieżący interes polityczny. Niestety dalej jesteśmy ofiarą myślenia partyjnego w modelu z drugiej połowy XX w. My, przedstawiciele środowiska akademickiego, mamy za sobą wiele dyskusji o tym, jak media powinny działać w interesie publicznym. Od lat pojawiają się też inicjatywy społeczne, jak Obywatelski Pakt na rzecz Mediów Publicznych (porozumienie podpisane w 2016 r. przez 46 organizacji pozarządowych, m.in. Obywateli Kultury, Fundację Batorego, Helsińską Fundację Praw Człowieka i Instytut Spraw Publicznych – red.) – wymienia dr hab. Michał Głowacki, prof. UW, specjalista ds. polityki medialnej. – Prawdziwa zmiana wymaga nie reformy, lecz namysłu z udziałem obywateli i ekspertów nad przyszłymi zadaniami mediów w czasie polaryzacji politycznej, rozproszenia informacji i świadomej dezinformacji. Bez woli politycznej wszystkich stron do tego nie dojdzie – konkluduje prof. Michał Głowacki.

Medialny pesymizm

Jak słyszymy od naszych rozmówców, gdyby jakimś cudem doszło do uchwalenia ustawy odpolityczniającej media publiczne, i tak byłaby to tylko połowa sukcesu. Bo czy takie przepisy obowiązywałyby dłużej niż przez jedną kadencję parlamentu? – Przyznam szczerze, że jestem w tej kwestii dużym pesymistą. Nie bardzo sobie wyobrażam rozwiązania ustawowe, które mogłyby przetrwać proces zmiany władzy – rozkłada ręce prof. Jędrzej Skrzypczak, prawnik i politolog z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu.

Jego zdaniem potrzebne jest stworzenie „bezpieczników”, które sprawiłyby, że po wyborach zawłaszczanie mediów przez zwycięską ekipę byłoby niemożliwe. – W 2015 r. tzw. małą ustawę medialną w zaledwie kilkanaście godzin wniesiono do laski marszałkowskiej, uchwalono w Sejmie i Senacie oraz skierowano na biurko Prezydenta RP. Być może wpisanie konkretnych przepisów do konstytucji spowodowałoby, że pewien porządek w mediach udałoby się zachować na dłużej – twierdzi nasz rozmówca. Od 1997 r. ustawę zasadniczą zmieniano jedynie dwa razy (w 2006 r. i 2009 r.). Dziś, w warunkach skrajnej polaryzacji, uzbieranie dwóch trzecich głosów potrzebnych do uchwalenia nowelizacji wydaje się nierealistyczne.

Profesor Magdalena Mateja uważa jednak, że obecny kształt mediów publicznych nie może trwać wiecznie. – Utrzymanie status quo niesie poważne ryzyko, nawet ryzyko ustrojowe. Poprawnie funkcjonujące media publiczne służą demokracji, gwarantują wolność słowa i bezpieczeństwo informacyjne. Natomiast media upartyjnione stają się narzędziem propagandy. Musi się więc pojawić wola polityczna, aby uwolnić media publiczne, oddać je we władanie obywatelom. To jest być może ostatni moment na dokonanie tego rodzaju zmian – konkluduje rozmówczyni DGP. ©Ⓟ

Maciej Świrski: TVP to próba balansu

Przez prawie cały okres trwania rządów PiS ze strony totalnej opozycji trwał bojkot mediów publicznych polegający na niewspółpracowaniu z tym medium przy równoczesnym narzekaniu, że nie ma ich przedstawicieli na ekranie. Jest to postawa, na którą najtrafniejszym określeniem byłaby „swoista manipulacja świadomością wyborców”. Niech ustawodawca zapisze kwotowo, ile godzin ma mieć każda partia, w którym programie, i nie będzie problemu. Pytanie tylko, czy będzie to wtedy demokracja.

Na edgp.gazetaprawna.pl • „Agresja TVP nie bierze się znikąd”, DGP nr 241 z 13 grudnia 2023 r.