Norweski parlament pracuje nad całkowitym zakazem umieszczania w internecie ogłoszeń opartych na profilowaniu użytkowników.

Masowe gromadzenie danych osobowych przez wielkie platformy społecznościowe zaniepokoiło norweskich posłów. Zlecili więc rządowi, by ten zbadał, co się stanie, jeśli kraj zakaże profilowanych reklam. Wprowadzenie takich przepisów byłyby precedensem, bo reklama śledząca użytkowników to podstawowy model biznesowy największych mediów społecznościowych.
Jaki mamy telefon, z jakiej przeglądarki korzystamy, jakie strony odwiedzamy – to tylko niektóre z danych zbieranych o nas przez firmy technologiczne. Na tej podstawie przygotowują one szczegółowe profile, które następnie są wykorzystywane w dopasowaniu reklam do preferencji użytkownika. To zasadnicza zmiana względem stosowanych wcześniej technik marketingowych, gdy reklamy wyświetlano kontekstowo – przy konkretnych treściach. Na przykład zachęty do kupienia karmy dla kotów pokazywały się na stronach poświęconych pielęgnacji tych zwierząt. Dziś okienka nie mają związku z treścią strony – w wyznaczonym na nie polu wyświetlane są użytkownikowi reklamy wybrane na podstawie przygotowanego profilu.
Prowadzony w ten sposób marketing budzi duże kontrowersje – nie wiadomo bowiem, kto ma dostęp do zebranych danych, a w praktyce użytkownik nie może skorzystać z prawa do usunięcia wiadomości o sobie. W Unii Europejskiej przyjęto niedawno przepisy, które zabraniają prowadzenia takich kampanii wobec dzieci i ograniczają jej możliwości w stosunku do dorosłych – reklam nie będzie można dopasować m.in. na podstawie danych o stanie zdrowia, wyznaniu czy o poglądach politycznych.
W Norwegii, która nie jest członkiem UE, trwa dyskusja o tym, czy te regulacje – akt o usługach cyfrowych (DSA) i akt o rynkach cyfrowych (DMA) – włączyć do umowy ustanawiającej Europejski Obszar Gospodarczy, której królestwo jest sygnatariuszem. Tamtejsi parlamentarzyści zadeklarowali jednak, że chcieliby u siebie jeszcze ostrzejszego kursu. Komisja sprawiedliwości Stortingu rekomenduje, by reklam opartych na profilowaniu całkowicie zakazać. Jeśli Norwegia zakazałaby reklam profilowanych, byłby to krok bez precedensu – dotychczas nie zdecydował się na to żaden inny kraj. Marketing oparty na śledzeniu użytkownika to podstawa modelu biznesowego wielkich platform, m.in. spółki Meta - właściciela Facebooka, i Alphabetu – właściciela Google’a.
– Politycznie taki cel wydaje się bardzo trudny do przewalczenia. Reklama profilowana to jeden z kluczowych strumieni finansowania dla mediów internetowych, jak również naprawdę użyteczne narzędzie dla samych reklamodawców. Jednym słowem: potężny biznes – ocenia Katarzyna Szymielewicz z Fundacji Panoptykon.
Fundacja walczy o ucywilizowanie rynku internetowej reklamy. W 2019 r. międzynarodowa koalicja organizacji, której jest częścią, rozpoczęła postępowanie przed organami ochrony danych w 20 krajach Unii. Pierwsze rozstrzygnięcie wydał w tej sprawie belgijski organ nadzoru: IAB Europe, stowarzyszenie zrzeszające podmioty zajmujące się marketingiem cyfrowym i reklamą internetową, musi zapłacić 250 tys. euro za naruszenia zasad ochrony danych osobowych. Związek odwołał się od decyzji, więc Belgowie poprosili o wykładnię Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Od wyroku zależą dalsze losy reklamy w cyberprzestrzeni.
– Nie proponujemy zakazu reklamy profilowanej. Uważamy, że profilowanie przekazu reklamowego da się pogodzić z ochroną prywatności i prawami konsumentów – mówi Szymielewicz i dodaje, że sednem problemu jest dla nich nie to, że reklama jest dostosowywana pod zainteresowania użytkowników, ale sytuacja, w której aby taki profil stworzyć, firma śledzi ich na różnych stronach internetowych poza ich wiedzą i kontrolą. Chodzi także o wychwytywanie cech, których sami świadomie nie chcą ujawniać.
Ofiarą takiego profilowania padła Brytyjka Tanya O’Carroll. Gdy w 2017 r. została matką, odkryła, że Facebook zalewa ją reklamami produktów związanych z dziećmi. Kiedy próbowała ograniczyć wyświetlanie takich treści, stwierdziła, że została opisana w ponad 700 kategoriach, w tym związanych z poglądami i orientacją seksualną. Część z nich w dodatku jest kompletnie nietrafiona. – Mogłabym zrezygnować z Facebooka, ale to nie jest proste, bo firma to monopolista – skarży się O’Carroll.
Kobieta zdecydowała się pozwać spółkę Meta za to, że ta nie pozwoliła jej na sprzeciw wobec wykorzystywania takich danych w marketingu. Taką możliwość dają przepisy o ochronie danych. Jeśli Sąd Najwyższy w Wielkiej Brytanii przyzna kobiecie rację, będzie to drogowskazem dla innych użytkowników, którzy chcieliby odzyskać większą kontrolę nad swoimi danymi.