Tymczasem to, co przedstawiono w artykule „ Kamil Durczok. Fakty po faktach” w tygodniku „Wprost” (8/2015) wykracza ponad przyjęte i usankcjonowane w przepisach prawa prasowego zasady rzetelnego dziennikarstwa.
Publikację poprzedzał artykuł „Ukryta prawda” (6/2014), w którym dziennikarze, powołując się na informatorkę/dziennikarkę która zastrzegła anonimowość, sugerowali jej molestowanie seksualne przez szefa programu informacyjnego jednej ze stacji telewizyjnych. Nie padły żadne nazwiska, powstały domysły. A wszystko to w celu realizowania zacnej misji: zwrócenia uwagi społecznej na problem molestowania seksualnego w pracy. Czy obnażanie w prasie nadużyć, takich jak molestowanie seksualne można uznać za publikację realizującą ważny interes społeczny?
Powołanie się przez dziennikarzy na ważny interes społeczny jest o tyle istotne, iż stanowi pozaustawową, uznawaną przez sądy okoliczność wyłączającą odpowiedzialność za naruszenie dóbr osobistych przez prasę, które prasa co do zasady powinna chronić.
Interes społeczny w publikacji prasowej nie oznacza zainteresowania społecznego wszelkimi kwestiami ciekawymi dla ogółu. Powołując się na ważny interes publikacji, dziennikarze winni mieć na względzie najważniejsze społecznie uznane wartości jak np. zdrowie, życie, prawda historyczna czy bezpieczeństwo obywateli. Interes publiczny występuje w sytuacji, gdy rozpowszechniona informacja dotyczy lub może dotyczyć bliżej nieoznaczonej grupy ludzi lub całego społeczeństwa i z punktu widzenia tych osób zasługuje na poparcie lub krytykę (Wyrok SN z 8 lutego 2008 r., ICSK 334/07, Lex Polonica nr 2130812).
Należy uznać, że temat molestowania i mobbingu jest kwestią o istotnym, społecznym znaczeniu, usankcjonowaną prawnie i zasługującą na ochronę. Regulacje dotyczące mobbingu i molestowania w miejscu pracy są stosunkowo nowe, bo istnieją w przepisach Kodeksu Pracy dopiero od 2004 r. Dekada obowiązywania przepisów prawnych to wbrew pozorom krótki okres na zmianę zachowań i stereotypów w odniesieniu do kobiety-pracownika. W wielu polskich środowiskach zawodowych komentowanie wyglądu kobiety, jej atutów wyłącznie wizualno płciowych, niedwuznaczne propozycje - uchodzą niestety wciąż niesłusznie za normę.
Czy wysłanie pracownicy sms-a z propozycją wizyty w mieszkaniu przełożonego o trzeciej nad ranem jest dla niej poniżające? Tak, bo z pewnością nie została zaproszona po to, aby rozmawiać o bieżących wydarzeniach społecznych do kolejnego wydania serwisu informacyjnego. Pracodawca, wielokrotnie usiłujący nawiązać intymne relacje osobiste z pracownicą, wielokrotnie słyszący z jej strony odmowę, z każdą kolejną tego rodzaju propozycją naraża ją na upokorzenie.
Dziennikarze podjęli ten temat także w artykule „Nietykalny” (9/2015) wskazując, iż osobą dopuszczającą się mobbingu i molestowania seksualnego był szef Faktów TVN Kamil Durczok. Jest on osobą publiczną, a jego stosunek do podwładnych jest związany z pełnioną funkcją szefa – osoby publicznej. Wskazane w materiale przykłady niewłaściwych zachowań ujawnia informatorka, która woli zachować anonimowość. Nie jest ona anonimową informatorką, dziennikarze znają jej tożsamość, której jednak nie ujawniają gdyż jak twierdzi kobieta „na ofiary molestowania wylewa się kubły pomyj, twierdzi, że same są sobie winne”. Nie sposób się z tym nie zgodzić.
Przykłady przedstawionych w tym artykule negatywnych zachowań mogą odpowiadać znamionom mobbingu, czyli uporczywego i długotrwałego nękania lub zastraszania pracownika, wywołujące u niego zaniżoną ocenę, poniżające go, czy ośmieszające i eliminujące z zespołu pracowników. Problem w tym, że za sprawą artykułu pt. „Kamil Durczok. Fakty po faktach”(8/2015), który ukazał się wcześniej w ramach „serii” artykułów o K. Durczoku, czytelnik przestaje wierzyć czemukolwiek, co publikuje tygodnik „Wprost”.
Powołanie się na sprawdzone dziennikarskie źródło, które nie chce ujawniać personaliów jest wiarygodne tylko wtedy jeśli dziennikarze w swojej pracy przestrzegają szczególnej staranności i najwyższych standardów dziennikarskich. Ustawodawca włożył w ich ręce prawdziwą władzę: zachowania w tajemnicy danych informatora, którego to sami dziennikarze, kierujący się etyką, uznają za wiarygodnego. W odniesieniu do danych umożliwiających identyfikację źródła informacji tajemnica dziennikarska ma charakter bezwzględny i nie może z niej zwolnić nawet sąd. Jeśli w swojej pracy dziennikarze łamią te standardy, jeśli osiągają cel publikacji, a mimo tego posuwają się dalej, poniżając bohaterów swoich artykułów – trudno ich publikacje traktować poważnie, nawet wtedy gdy w kolejnych publikacjach zachowują staranność.
Artykuł „Kamil Durczok. Fakty fo faktach” w żaden sposób nie nawiązuje do kwestii molestowania, a jedynie w sposób niespójny i nielogiczny uzurpuje sobie charakter misyjny.
Nie podejmuje on kwestii molestowania, mimo wskazania jej we wprowadzeniu do artykułu jako głównego celu dziennikarzy. W materiale tym dziennikarze niczym naiwne lecz złośliwe dzieci podążają śladami domysłów i niespójnych faktów, naruszając godność człowieka i wkraczając bezlitośnie w jego prywatność. W przedmiotowej publikacji są stawiane poważne zarzuty i insynuacje, jakoby Kamil Durczok zażywał narkotyki znalezione w mieszkaniu wynajmowanym przez swoją znajomą którą odwiedził, dopuszczał się obrzydliwych praktyk seksualnych z użyciem lubieżnych gadżetów, oglądał zoofilskie filmy - a wszystko to w barłogu pokrytym czerwonym prześcieradłem. Niestety owe zarzuty nie zostały w tym materiale prasowym w żaden sposób potwierdzone, mimo wcześniejszej obecności w mieszkaniu funkcjonariuszy policji, w tym specjalisty od narkotyków.
Zdjęcia ilustrujące artykuł nie mogą być dowodem potwierdzającym jego treść. Jakim prawem dziennikarze podjęli decyzję o publikacji artykułu, skoro K.Durczok poinformował ich, że kilka miesięcy temu miał włamanie do mieszkania i skradziono mu laptop i być może inne drobiazgi, co zgłosił na policji. Czy dziennikarze zweryfikowali ten fakt? Wymagana ustawowo rzetelność dziennikarska narzuca im taki obowiązek. Rzetelny dziennikarz nie powinien arbitralnie wykluczyć prawdopodobieństwa, że biznesmen i jego żona, którzy poinformowali Wprost o podejrzanych narkotykach w mieszkaniu w którym złożył wizytę dziennikarz, po prostu dokonali celowej inscenizacji, tak aby wyglądało ono jak miejsce „po narkotykowej libacji”.
Jak wskazano w tej publikacji, 16 stycznia 2015 K.Durczok opuścił mieszkanie i został wylegitymowany przez funkcjonariusza, po tym jak ponoć „barykadował się w mieszkaniu”. Skoro już wtedy na miejsce została wezwana policja - wskutek podejrzeń, że w mieszkaniu przebywa złodziej - to dlaczego policjant który został wezwany na miejsce nie dokonał jego oględzin i nie zabezpieczył białego proszku? Policja została wezwana do mieszkania po dwóch tygodniach, kiedy to owy biznesmen skontaktował się z Wprost. Poza tym zupełne nielogicznym jest, że policjant wezwany na skutek włamania nie wchodzi do mieszkania do którego włamanie rzekomo miało miejsce. Zupełnie absurdalne jest w tej sytuacji samo podejrzenie dokonania włamania. Czy były jakieś tego oznaki? Naruszony zamek? Nie jest to w żaden sposób w artykule wyjaśnione.
Właściciele usuwają z mieszkania lokatorkę, wymieniają zamki i zamykają mieszkanie. Kontaktuje się z nimi lokatorka która chce odzyskać swoje rzeczy z mieszkania. Właściciele obiecują ich zwrot, gdy zapłaci im zaległy czynsz. Kobieta nie płaci. Skoro w mieszkaniu miał być ponoć laptop Durczoka z kompromitującymi materiałami, jego osobiste rzeczy i narkotyki, to pierwszą zainteresowaną osobą, która chciałaby je odebrać, byłby właśnie K.Durczok. Tymczasem - jak wynika z artykułu - on nie był tym zainteresowany. Osoba na jego stanowisku z pewnością zapłaciłaby kilkumiesięczny czynsz za wynajem mieszkania, gdyby miała się czegokolwiek obawiać. Tyle że Kamil Durczok najprawdopodobniej nie miał się czego obawiać bo niczego w tym mieszkaniu nie zostawił.
Najbardziej kuriozalnie brzmi zdanie z artykułu, kiedy to dziennikarze twierdzą, iż „sprawy obyczajowe nie są kluczowe, ale poważniejsze są dziesiątki torebek z resztkami białego proszku”. Tymczasem, artykuł opublikowano z informacją, iż policja nie potwierdziła że to narkotyki, mimo późniejszej obecności w mieszkaniu - jak podaje Wprost - 10 policjantów. Czy nie należało się wstrzymać z publikacją artykułu do czasu potwierdzenia tego faktu? Z depesz agencyjnych dostępnych po publikacji wynika, iż rzeczywiście biały proszek był kokainą, ale ustalone w nim DNA należało do kobiety, a nie do mężczyzny. Powstaje zasadne pytanie, czy rzeczywiście dziennikarze podejmując decyzję o publikacji nie powinni ustalić tego faktu, który oddaliłby lub całkowicie wykluczył supozycję, że to Kamil Durczok przyjmował znalezione narkotyki. Ale wówczas nie byłoby sensacji i wysokiej sprzedaży czasopisma.
Artykuł ten dotyczy wyłącznie spraw obyczajowych odnośnie kontaktów dziennikarza z kobietą, w której mieszkaniu znaleziono narkotyki. Nie wykazano żadnego związku między sprawami zawodowymi Durczoka a kontaktami z ową panią, co uzasadniałyby wkraczanie w sferę prywatną osoby publicznej.
W jakim celu nastąpiła ta publikacja, jak nie skandalizująco-obyczajowym? Wszak w artykule zapowiedziano walkę z mobbingiem i molestowaniem seksualnym, realizującą ważny społeczny interes. Wyszła z tego analiza zawartości walizki bohatera artykułu (niewykluczone że wcześniej mu skradzionej, albo w ogóle nie będącej jego własnością), z insynuacjami i skandalicznym podtekstem, uwłaczająca przede wszystkim jego godności. I nie ma znaczenia dla oceny tego artykułu pod kątem rzetelności dziennikarskiej fakt, że w kolejnym tygodniu Wprost podjął rzeczywiście kwestię molestowania. Ten artykuł tego nie dotyczył, zawierał zbyt wiele znaków zapytania i nieścisłości oraz ingerował w nieuzasadniony sposób w kwestie prywatne. Publikacja o mobbingu realizowała zamysł dziennikarzy i obronę ważnego interesu i nie było potrzeby, aby dodatkowo poniżać i deprecjonować Kamila Durczoka. Czas najwyższy, aby sądy zaczęły zasądzać bardzo wysokie zadośćuczynienia pokrzywdzonym, co odstraszałoby tabloidy od takich niszczących ludzi praktyk dziennikarskich. Bo rzetelnym dziennikarstwem tego nazwać nie można
Adiunkt w Zakładzie Prawa Mediów Instytutu Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego