Po tygodniu wojny big techy podejmują bardziej zdecydowane kroki wobec rosyjskiej propagandy – ale powinny robić więcej.
Po tygodniu wojny big techy podejmują bardziej zdecydowane kroki wobec rosyjskiej propagandy – ale powinny robić więcej.
Walkę z fałszywymi wiadomościami rozsiewanymi przez prokremlowskie kanały ułatwi wczorajsza decyzja Rady Unii Europejskiej, która postanowiła ze skutkiem natychmiastowym zawiesić odbiór stacji Russia Today (RT) i Sputnik we wszystkich państwach Wspólnoty.
– Jesteśmy świadkami masowej propagandy i dezinformacji na temat mającego miejsce dramatycznego ataku na wolny i niezależny kraj. Nie możemy pozwolić piewcom Kremla na toksyczne kłamstwa uzasadniające wojnę Putina lub na zapoczątkowanie podziałów w Unii – uzasadniła przewodnicząca KE Ursula von der Leyen. Restrykcje obejmują wszystkie środki transmisji: telewizję kablową, satelitarną, IPTV, platformy i strony internetowe oraz aplikacje.
Jeszcze zanim Komisja ogłosiła te sankcje, Apple i Google zablokowały pobieranie RT i Sputnika w swoich sklepach z aplikacjami mobilnymi.
Tę decyzję chwali Bartosz Paszcza, ekspert Klubu Jagiellońskiego ds. nowych technologii. – Oczywiście, nadal można do nich w niektórych państwach wejść przez przeglądarkę, ale to ważny ruch – mówi. – Nie można jednak na tym poprzestać. Platformy stopniowo zwiększają zakres swoich działań wobec dezinformacji: zaczęło się od usuwania rosyjskich kanałów propagandowych na Ukrainie, potem rozszerzono to na Unię Europejską. Ale narracja rosyjska ma zasięg globalny: jest też skierowana na Bliski i Daleki Wschód oraz do Ameryki. Kreml wszędzie stara się przeciągnąć opinię publiczną na swoją stronę. Dlatego przeciwdziałanie propagandzie też musi mieć zasięg globalny – uzasadnia.
Mark Scott z Politico, powołując się na rozmowy z pracownikami big techów, napisał we wtorek na Twitterze, że wśród platform nie ma zgody co do tego, jak daleko można się posunąć w reakcji na kremlowską dezinformację. Także od rządów płyną niespójne komunikaty. Scott podkreślił, że mimo wcześniejszych konfliktów zbrojnych media społecznościowe nie mają ustalonych zasad postępowania w takim przypadku i żadne nie chce wyjść przed szereg.
– Ta sytuacja jest ogromnym wyzwaniem dla platform – przyznaje Bartosz Paszcza. – Nie mają ułożonego sposobu postępowania w przypadku, kiedy jedno państwo napada na drugie. Na dodatek obawiają się pewnie, że jeśli posuną się za daleko, Moskwa zablokuje dostęp do ich usług. Przy czym po odcięciu Rosji od systemu SWIFT nie chodzi tu już o biznes, bo zszedł on na drugi plan. Sprawa jest przede wszystkim polityczna. Chodzi o to, żeby nie odcinać od platform społecznościowych tych Rosjan, którzy szukają w sieci informacji niezależnych od przekazu tamtejszych państwowych mediów – stwierdza.
Zastrzega, że oprócz ogłaszanych publicznie akcji big techy mogą też podejmować inne działania, których nie komunikują. – Nie wiemy dokładnie, jakie zmiany w algorytmach promujących posty wprowadzają platformy wobec rosyjskich propagandystów czy też na ile skutecznie usuwają siatki kont siejących dezinformację – mówi ekspert Klubu Jagiellońskiego.
Te nieusunięte działają zaś coraz aktywniej. Co więcej, Instytut Badań Internetu i Mediów Społecznościowych informuje o przegrupowaniu sił na platformach społecznościowych: konta i grupy dotychczas negujące COVID-19 przestawiły się na komunikację antyukraińską i antyuchodźczą. Budują poczucie zagrożenia wojną i przybyszami z zaatakowanego przez Rosję kraju, atakują wolontariuszy i szerzą narrację prorosyjską.
Wczoraj IBIMS podał, że w ciągu ostatniej doby w przestrzeni polskich mediów społecznościowych odnotowano ponad 120 tys. prób dezinformacji dotyczących tematów Ukrainy, wojny i Rosji. To ogromny wzrost wobec poprzedniego dnia – o 20 000 proc.
Czy fala dezinformacji może się utrzymywać na równie wysokim poziomie przed dłuższy czas? Albo jeszcze wzrosnąć? – Wiele zależy od postawy samych użytkowników sieci – odpowiada Marcin Wiśniewski, dyrektor instytutu. – Jeżeli treści podawane przez dezinformujące konta nie zdobędą popularności u zwyczajnych internautów, dynamika tej fali znacząco opadnie. Jeżeli jednak materiały te będą powielane, a użytkownicy będą wchodzić w interakcje z nimi, spodziewamy się bardzo wysokiego wzrostu liczby wpisów i ich zasięgów – stwierdza.
Zasięgi i popularność danego wpisu zwiększa każde polubienie, udostępnienie czy komentarz – także negatywny.
Marcin Wiśniewski uważa, że w tej szczególnej sytuacji platformy mediów społecznościowych nie wykorzystują całej palety swoich możliwości. – Działają opieszale, szczególnie w zakresie blokowania kont o jawnie dezinformacyjnym charakterze i usuwania wpisów radykalizujących emocje czytających je internautów – wskazuje dyrektor IBIMS. Rozpatrywanie zgłoszeń trwa nawet kilka dni. – A w tym czasie publikacje docierają do kolejnych osób. Serwisy powinny wyjść naprzeciw propozycjom podawanym zarówno przez instytucje, jak i środowisko fact-checkerów – m.in. szybszej ścieżki moderacyjnej czy zamieszczania ostrzeżeń przed budzącymi podejrzenia materiałami – dodaje Wiśniewski.
Bartosz Paszcza podkreśla, że obecna sytuacja to dla platform lekcja odpowiedzialności. – Tworzą przecież media społecznościowe, a to się wiąże z pewnymi społecznymi, a więc politycznymi obowiązkami. Na wnioski z dzisiejszych doświadczeń przyjdzie jednak czas po wojnie. Powinniśmy wtedy wrócić do kwestii regulacji big techów, żeby sposób postępowania w krytycznych momentach nie był ustalany ad hoc. Rosyjska agresja na Ukrainę pokazała, że ani platformy, ani europejski system prawny przez brak regulacji nie mają wypracowanych procedur pozwalających szybko stawić czoła konfliktom toczonym w sieci. Zmiany pod tym względem są potrzebne i użytkownikom, i samym platformom – podsumowuje Paszcza.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama