Kreml wydał w 2021 r. 1 mld 200 mln dol. na media; UE traktuje rosyjską propagandę jako instrumentarium wojny – mówi DGP Martyna Bildziukiewicz – szefowa unijnej grupy ds. walki z rosyjską dezinformacją.

Które rosyjskie źródła informacji, w tym media, UE określa jako najczęściej kolportujące dezinformację i jaki jest ich zasięg oddziaływania?
Warto rozróżnić to, co dzieje się wewnątrz Rosji, i to, co jest projektowane dla rosyjskiego odbiorcy, od tego, co ma trafiać do tych za granicą. Kreml w 2021 r. wydał 1 mld 200 mln dol. na wszystkie media łącznie, z czego ponad 350 mln dol. na te znajdujące się poza Rosją, przede wszystkim RT i Sputnik. W samej Rosji największe zasięgi wciąż ma telewizja i to ona jest podstawowym źródłem dezinformacji, natomiast w innych krajach działalność propagandowa koncentruje się głównie właśnie wokół RT (dawnego Russia Today) oraz portalu Sputnik (który w niektórych państwach działa jako „agencja informacyjna”) operującego w ok. 30 językach. RT jest dostępny na różnych kanałach w platformie YouTube, cieszył się dużą popularnością na Facebooku i był szczególnie popularny wśród odbiorców angielskojęzycznych i hiszpańskojęzycznych, choć niekoniecznie w samej Hiszpanii.
ikona lupy />
Martyna Bildziukiewicz, szefowa East StratCom Task Force - unijnej grupy ds. walki z rosyjską dezinformacją / Materiały prasowe
Zarówno Sputnik, jak i RT mają zostać zablokowane w krajach członkowskich. Część z nich już to zrobiła, ale jak to się odbywa technicznie - jak „zdelegalizować” działalność np. portalu internetowego, jakim jest Sputnik?
Przepisy właśnie weszły w życie, po propozycji Komisji Europejskiej i porozumieniu państw członkowskich. RT w językach angielskim, francuskim, niemieckim i hiszpańskim oraz portal Sputnik nie są już dostępne na terenie UE - ani w odbiorze telewizyjnym, ani w internecie. Te sankcje są bezpośrednio związane z atakiem Rosji na Ukrainę. Media Kremla podżegały do wojny, są instrumentem uzasadniania agresji Putina, i teraz spotkały się z konsekwencjami. Blokada jest czasowa, zostanie zniesiona, gdy zakończy się wojna albo dezinformacja.
W międzyczasie konkretne kroki podjęły platformy społecznościowe - rosyjska wersja RT nie działa już w platformie YouTube od kilku dni. Abstrahując od nowych przepisów, już teraz możliwe jest np. wycofywanie lub nieprzyznawanie licencji nadawcom, którzy prowadzą działalność dezinformacyjną. Tak stało się w Niemczech, w grudniu, z RT i choć stacja próbowała nadawać jeszcze na licencji serbskiej, to ostatecznie Berlin zakazał ich działalności. Inną kwestią są media społecznościowe, ale tutaj piłeczka jest po stronie poszczególnych platform, które mają swoje regulaminy i zasady możliwości udostępniania treści. Platformy te jednak także będą musiały dostosować się do nowych sankcji UE.
Kiedy Niemcy blokowały RT, to wielu komentatorów traktowało to jako dość zabawny gest blokady oczywistej dla wszystkich w Europie propagandy, ale z dzisiejszej perspektywy nikomu nie jest już do śmiechu - o jak silnych związkach mediów propagandowych z Kremlem mówimy obecnie?
Mamy całkowitą jasność, jeśli chodzi o działania RT i Sputnika - tego, że podżegają do nienawiści i służą jako instrument Władimira Putina i jego administracji do zaogniania konfliktu, uzasadniania agresji. Mamy dowody i konkretne dane na temat tego, w jaki sposób działają te media. Wiemy też dokładnie, i jest to kluczowe, że media te dostają polecenia bezpośrednio od władz państwowych - nie ma tutaj mowy o jakiejkolwiek działalności dziennikarskiej. Zresztą Dmitrij Kisielow (prezenter wiadomości RT i czołowa postać rosyjskiej propagandy - przyp. red.) jest na liście sankcji UE od kilku lat za kwestionowanie integralności terytorialnej Ukrainy, a Margarita Simonyan (redaktor naczelna RT) trafiła na tę listę kilka dni temu. Simonyan zresztą wprost powiedziała, że media mają działać jak ministerstwo obrony, więc UE również postrzega rosyjską propagandę jako instrumentarium wojny.
RT czy Sputnik to nadawcy rozpoznawalni, o dużych zasięgach, natomiast jak wygląda proces dezinformacji rozproszony w internecie, głównie mediach społecznościowych? Wydaje się, że przypomina to głowę hydry - nawet jak jeden użytkownik podający fake newsy zostanie usunięty, to nagle wyrasta ich dziesięciu, którzy robią dokładnie to samo.
Od kilku lat widzimy takie zjawisko, które eksperci nazywają praniem informacji, chociaż ja wolę mówić o praniu dezinformacji. W skrócie działa to właśnie jak głowa hydry - jeżeli jedna strona internetowa jest zamykana albo w jakiś sposób blokowana, to powstaje kolejna, która przedstawia dokładnie takie same treści jak ta zlikwidowana, włącznie ze stroną wizualną i zdjęciami. To daje taki mechanizm tworzenia lustrzanych odbić pierwotnej treści i może być później powielane wszelkimi możliwymi kanałami. Szczególnie niebezpieczne jest przekształcanie już funkcjonujących forów internetowych i grup dyskusyjnych w mediach społecznościowych. Przed wyborami do Parlamentu Europejskiego w 2019 r. funkcjonowały w ośmiu krajach zamknięte grupy na Facebooku, które zamieszczały treści lifestyle’owe, dotyczące wyścigów samochodowych czy jakichś hobby, wyglądające zupełnie niewinne. Te grupy zbierały kolejnych użytkowników, którzy angażowali się w zamieszczane treści i w pewnym momencie grupa radykalnie zmieniała temat, np. na wątki o charakterze politycznym. Każdy z nas dołącza do różnych grup czy forów w pewnym momencie i przestaje się tym po czasie interesować, aż orientuje się, że grupa, która miała być forum wymiany np. treści sportowych, zaczyna prezentować skrajne narracje, np. antymigranckie czy rasistowskie. Taki rodzaj prania informacji i przekazywania narracji przez Kreml również ma miejsce i bardzo trudno jest śledzić, jak ten przekaz ewoluuje.
Zaobserwowaliście tego typu praktyki w Polsce? Na ile ludzie włączają się w taki proces świadomie, a na ile można paść ofiarą dezinformacji w sposób kompletnie nieświadomy?
Już w 2019 r. można było spotkać się z wpisami, które miały wzniecać negatywne emocje między Polakami a Ukraińcami, nie tylko w mediach społecznościowych. To jest właśnie obieg dezinformacji - najpierw pojawia się coś np. na portalu Sputnik Polska, potem ta narracja w dopasowanej formie wędruje na fora dyskusyjne, potem do zamkniętych grup dyskusyjnych, a potem na różne, także duże portale internetowe. A gdzieś w międzyczasie zacierają się połączenia prowadzące do Kremla. Jeżeli cały obieg i operacja przekazywania dezinformacji są skuteczne, to taki przekaz dociera też do mediów głównego nurtu. Wielu ludzi mówi np., że nie spotyka się z rosyjską dezinformacją, bo nie korzysta i nie odbiera medialnej propagandy Kremla. Problem w tym, że prawdopodobnie każdy z nas spotkał się na obecnym etapie z rosyjską dezinformacją, tylko po prostu wiele osób nie jest tego świadomych.
Czy i jak można tego mitycznego, zwykłego użytkownika mediów operujących w internecie uchronić od przyjmowania rosyjskiej propagandy? Czy ceną za bezpieczeństwo informacyjne nie jest w jakimś sensie zwiększenie inwigilacji na potrzeby lepszego rozpoznania metod, technik, sposobu działania propagandowej machiny Kremla?
Nie jesteśmy w stanie i nigdy nie będziemy w stanie kontrolować całego internetu, zresztą nie chcemy tego robić. Podstawowa zaleta internetu to fakt, że jest przestrzenią wolnej debaty, a dla UE wolność słowa jest oczywistą i podstawową wartością. Dla Sputnika czy RT nie jest istotna wolność słowa, tylko kolportowanie kłamstw, które podżegają do wojny, agresji, konfliktu. Musimy mieć w UE większą kontrolę nad tym, co się dzieje w przestrzeni informacyjnej, i powinniśmy w pełni wdrożyć taką zasadę, że to, co jest nielegalne offline, również powinno być nielegalne online. Jestem daleka od tego, żeby próbować wszystko skontrolować - to właśnie styl i sposób działania Kremla, który, nawiasem mówiąc, też nie najlepiej im wychodzi, choć się starają. W UE musimy przede wszystkim uwrażliwiać ludzi na proces pozyskiwania i podawania dalej różnego rodzaju informacji - to od nas zależy, czy będziemy wolni od manipulacji, czy damy sobą manipulować. Bardzo dużo zależy też oczywiście od samych platform społecznościowych, portali informacyjnych. Ta wojna bardzo jasno pokazuje, że dotarliśmy do tego momentu, kiedy musimy zacząć panować nad obiegiem dezinformacji i propagandy.
Kto w tym obiegu dezinformacji jest szczególnie zagubiony i kto najczęściej pada ofiarą fake newsów? Wydaje się, że bardziej narażone na to są osoby ze starszego pokolenia, które nie zawsze są w stanie zrozumieć mechanizmy, często dość pokrętne, funkcjonujące w mediach społecznościowych i internecie?
Nie do końca zgodzę się z tą tezą. Starsze pokolenia są przyzwyczajone do zupełnie innej przestrzeni informacyjnej - to prawda. Natomiast dokładnie z tego powodu to najmłodsze pokolenie również bardzo często pada ofiarą dezinformacji, bo bezkrytycznie podaje pewne treści. Młodsze pokolenia mają silnie wbudowany taki odruch podawania dalej informacji tylko dlatego, że do nich ona dotarła, i często robią to bez żadnej refleksji. Nie ma prostych rozwiązań, jak bronić się przed dezinformacją, ani takich, które będą przez wszystkich akceptowane. Za każdym razem, kiedy chcemy coś podać dalej i podzielić się jakąś treścią z kimś, musimy trochę wchodzić w rolę dziennikarza i zastanowić się, czy znamy bezpośrednie źródło tej informacji, czy to źródło jest wiarygodne, w jaki sposób mogę je zweryfikować, czy i jak bardzo znam autora danego tekstu czy przekazu, czy ten przekaz jest oparty na emocjach czy konkretnych faktach. Istotne jest też to, w jaki sposób wygląda podawanie dalej tych treści - czy wydaje się to naturalne czy sztucznie napędzane przez jakichś internetowych trolli. Zdajemy sobie sprawę, że niestety nie jest to takie proste. Wszyscy jesteśmy zajęci, mamy mało czasu i chcemy dzielić się rzeczami i treściami, które uważamy za atrakcyjne albo interesujące. Niestety - albo nauczymy się informacyjnej higieny, albo będziemy nieświadomie wspierać propagandę i dezinformację.
Rozmawiał Mateusz Roszak