Rosjanom trudno jest dowiedzieć się z oficjalnej prasy o sytuacji w zaatakowanej Ukrainie.

Rosyjscy propagandyści utrzymują, że siły zbrojne atakują wyłącznie ukraińskie obiekty wojskowe, informacje o zbrodniach to kłamstwa, a operacja toczy się zgodnie z planem. Telewizja straszy wojną jądrową, a media środka ze strachu przed reakcją władz zachowują daleko idącą wstrzęmieźliwość w opisywaniu rosyjskiej agresji na Ukrainę. Tymczasem władze chcą, by za „dezinformację o działaniach bojowych sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej” na Ukrainie karać 15 latami więzienia, i żądają, by nie nazywać trwającej wojny wojną.
– Należy wprowadzić odpowiedzialność karną za świadome rozpowszechnianie nieprawdziwej informacji. To sprawiedliwe, w ten sposób obronimy nasze siły zbrojne – mówił w poniedziałek szef parlamentarnej komisji bezpieczeństwa i walki z korupcją Walerij Piskariow, inicjator projektu, którym zajmą się deputowani. Już wcześniej resort obrony skarżył się na „histeryczne fejki i otwartą dezinformację”, a Roskomnadzor, zajmujący się nadzorem w sferze komunikacji masowej, zażądał od 10 tytułów, w tym Echa Moskwy i „Nowej gaziety”, by usunęły ze swoich stron internetowych „materiały, w których przeprowadzaną operację nazywa się napadem, wtargnięciem albo ogłoszeniem wojny” pod groźbą blokady i 5 mln rubli (220 tys. zł) grzywny.
W oficjalnym przekazie doszło w ostatnim czasie do pewnych korekt. Inwazja na Ukrainę pierwotnie była nazywana „operacją specjalną”. Teraz stosuje się raczej termin „operacja wojenna” lub „wojenna operacja specjalna”. Co ciekawe, państwowe media wciąż piszą o „kontrolowanych przez Ukrainę częściach obwodu donieckiego i ługańskiego”, zamiast – zgodnie z ubiegłotygodniową decyzją Kremla o uznaniu Donieckiej i Ługańskiej Republik Ludowych w deklarowanych przez organy separatystów granicach – o „okupowanych przez Ukrainę obszarach DRL i ŁRL”. Deklarowane cele nie uległy zmianie: to denazyfikacja i demilitaryzacja Ukrainy. – Najważniejsze to obronić Rosję od zagrożenia wojskowego stwarzanego przez kraje Zachodu – mówił wczoraj minister obrony Siergiej Szojgu.
W organach propagandowych panuje wojenna histeria. Główne audycje publicystyczne usprawiedliwiają atak na sąsiednie państwo „agresją wymierzoną w Donbas”. Jeden z czołowych propagandystów Władimir Sołowjow mówił o „przymuszeniu Ukrainy do pokoju”, używając frazy, którą określano inwazję na Gruzję z sierpnia 2008 r. Prowadzący show „Sołowjow Live” przekonywał, że Ukraina szykowała się do „siłowego rozwiązania kwestii terytorialnej” w Zagłębiu Donieckim, nie tłumacząc jednak, dlaczego Kijów miałby się do tego szykować akurat wtedy, gdy Rosja zgromadziła na ukraińskich granicach 150 tys. żołnierzy. Sołowjow obficie obrzucał przy tym Ukraińców obelgami, wyzywając od „pomarańczowej swołoczy” i „niedobitych zdrajców banderowskich”.
Po tytułach zamieszczanych na pierwszych stronach w prasie środka – niekoniecznie w 100 proc. propagandowej, ale zachowującej lojalność wobec Kremla – trudno się zorientować, co się właściwie dzieje. Tak jakby redaktorzy naczelni nie chcieli kłamać, ale bali się jednoznaczności. Piątkowe tytuły, które uwzględniły już rozpoczętą w czwartek inwazję, głosiły: „Bojowy biznesplan” („Wiedomosti”), „Nowy porządek światowy” („RBK”), „Ofensywa i kara” („Kommiersant”) „Operacja postępowa” („Izwiestija”). A „Niezawisimaja gazieta” w charakterze artykułu nr 1 zamieściła po prostu wojenne przemówienie Władimira Putina, po którym rozpoczął się ostrzał rakietowy, i tak je też zatytułowała.
Przed atakiem także w tych tytułach można było przeczytać dobrze uargumentowane artykuły tłumaczące, dlaczego wojna będzie błędem. Teraz argumenty o sile ukraińskiej armii, mrzonkach o rosyjskojęzycznych Ukraińcach czekających na wyzwolenie i słabości Zachodu się sprawdzają, ale gazety ich nie przypominają. Krytyka przycichła, jeśli nie liczyć poniedziałkowej „Niezawisimej gaziety”. Wiceszefowa działu kultury Jelizawieta Awdoszyna skarży się w niej, że „działania wojenne prowadzą do kulturowej blokady Rosji” i wspomina o „antymilitarystycznych listach otwartych” podpisanych przez działaczy kultury „w związku z wydarzeniami na Ukrainie”, choć znów nie do końca wiadomo, o jakie wydarzenia chodzi, a w „Dipkurjerze” można przeczytać ostrzeżenie, że „Rosja ryzykuje znalezienie się w strategicznej samotności”.
Z prasy wydawanej na terenie Rosji wyróżnia się „Nowaja gazieta”. Pismo kierowane przez noblistę Dmitrija Muratowa w piątek krzyknęło z okładki tytułem „Rosja bombarduje Ukrainę”, a teksty opublikowało w dwóch wersjach językowej: rosyjskiej i ukraińskiej. „Wojna została wywołana w ciągu kilku godzin przez jednego człowieka. Droga do pokoju stanie się próbą dla każdego z nas” – napisał szef działu politycznego Kiriłł Martynow, niegdyś działacz kremlowskiej Jednej Rosji i rzecznik Federalnej Agencji ds. Młodzieży związany ze środowiskiem Gleba Pawłowskiego, wpływowego w pierwszej dekadzie rządów Putina. Część politologów spodziewa się, że „Nowaja…”, dotychczas tolerowana jako wentyl bezpieczeństwa, może zapłacić likwidacją za taki sposób relacjonowania wojny z Ukrainą.