Od tematów redakcyjnych jestem daleko. Staram się stworzyć warunki, żeby redakcja mogła pracować jak najlepiej i najsprawniej - mówi w rozmowie z DGP Tomasz Przybek, prezes Polska Press.
Zaświadczenie o niekaralności zawsze nosi pan w kieszeni? Czeka się na nie do siedmiu dni, a na zgłaszanie kandydatur na prezesa Polska Press były cztery (13-16 maja), w tym sobota i niedziela.
Zaświadczenie z Krajowego Rejestru Karnego można otrzymać w ciągu jednego dnia, tylko trzeba pojechać do sądu. A w formie elektronicznej to zajmuje dwa, trzy dni.
Dlaczego Polska Press?
Wróciłem po 15 latach. Pracowałem tu od roku 1999 do 2005, to była moja pierwsza poważna praca (Tomasz Przybek był zastępcą dyrektora sprzedaży w oddziale Prasa Bałtycka - red.).
To było jeszcze za Niemca.
Firma nazywała się wtedy Polskapresse. Ta praca ukształtowała mnie zawodowo i zainteresowała mediami. Przez kolejnych 15 lat zdobywałem doświadczenie w innych mediach, ale zawsze chciałem wrócić. Gdy Polska Press zmieniła właściciela, uznałem, że to jest ten kierunek.
I co pan zastał po powrocie? W jakiej kondycji jest spółka?
Jest w okresie zmian i to wielorakich. Są zmiany wynikające z pandemii, która zdecydowanie odbiła się na spółce, i zmiany wynikające z przekształceń właścicielskich, w tym wymiana zarządu. To spore wyzwanie dla organizacji i mierzymy się z nim na co dzień. Zastałem tu bardzo życzliwych, dobrych i pracowitych ludzi.
A w jakim stanie są finanse?
Jeżeli chodzi o kondycję finansową i płynność, to sytuacja w firmie jest stabilna. Jeżeli zaś chodzi o działalność bieżącą, to dopiero po roku będzie można pokusić się o pierwsze podsumowania.
W swoich wynikach za drugi kwartał tego roku Orlen podał, że mieliście 98 mln zł przychodów i 5 mln zł straty.
Nie wiązałbym tego jeszcze z działalnością nowego właściciela. Orlen przejął Polska Press w marcu, więc o realnym efekcie możemy mówić w ciągu roku.
A w ubiegłym roku firma wyszła na plus? Bo w 2019 roku przychody spadły o 6,5 proc., do 398 mln zł, przy 8,6 mln zł zysku netto, ale wyników za rok 2020 jeszcze nie opublikowaliście.
Poprzedni rok firma zamknęła wynikiem dodatnim. To między innymi efekt tzw. Tarczy COVID-19. Rok 2020 był inny niż poprzednie.
Co teraz jest najpilniejsze do zrobienia?
Przygotowanie modelu biznesowego do rozwoju. Dotychczas spółka - mówię to bezocennie - dbała szczególnie o dyscyplinę kosztów. My w tej chwili myślimy o rozwoju i dużym marszu do przodu. Dlatego próbuję w ludziach zaszczepić pozytywną wizję przyszłości: że możemy się rozwijać, myślimy o nowych przychodach, o nowych projektach - a nie o tym, jak ciąć koszty.
Dla przyspieszenia dynamiki przychodów jest pan gotów zwiększać koszty? I nawet znaleźć się na minusie?
Może być taka sytuacja, aczkolwiek dążymy do wyniku dodatniego w pierwszym roku działalności. Choć przyjmujemy, że jeżeli zainwestujemy dużo pieniędzy i i będziemy chcieli wprowadzić bardzo dużo projektów rozwojowych, może się to nie udać. Z drugiej strony mamy bardzo duże zawirowania na rynku. Zaczęło się postępowanie układowe jednego z dystrybutorów.
Garmond Press.
Tak. To może wpłynąć niekorzystnie na nasze wyniki.
Jesteście w grupie większych wierzycieli. Ile Garmond jest wam winien?
Ze względu na tajemnicę handlową nie mogę ujawnić tej informacji.
Czy wpływ kłopotów Garmonda na rynek prasy będzie porównywalny z tym, co się działo, gdy należności wobec wydawców nie regulował Ruch?
Z Garmondem jesteśmy dopiero na początku rozmów, stąd niepewność. Natomiast sytuacja z Ruchem zakończyła się pozytywnie. Bez porozumień układowych z wierzycielami (zawarto je w 2019 r. - red.) Ruch mógł praktycznie przestać funkcjonować, a to byłby ogromny szok dla rynku.
Ruch był jak amerykańskie banki - "zbyt wielki by upaść". Garmond jest mniejszym graczem.
Trochę tak. Aczkolwiek trzymam kciuki, żeby Garmond nadal funkcjonował. Nam są potrzebni dystrybutorzy, bo głównym problemem prasy drukowanej nie jest nawet spadek czytelnictwa czy spadek zainteresowania - tylko mniejszy dostęp czytelników do prasy: liczba punktów sprzedaży, łatwość zakupu. To są główne czynniki, który powodują, że spadki sprzedaży są kilkunastoprocentowe. Jeżeli dojdą do tego kolejne kłopoty dystrybucyjne, to będzie jeszcze gorzej.
Myślałam, że będąc w jednej grupie z Ruchem, ucieszy się pan z kłopotów jego konkurenta.
Jesteśmy w jednej grupie kapitałowej, ale pozostajemy odrębnymi podmiotami. Dla mnie Garmond, Ruch i Kolporter są dystrybutorami obsługującymi tytuły Polska Press i kłopoty żadnego z nich nie mogą mnie cieszyć. Kibicujemy więc Garmondowi. Z drugiej strony musimy patrzeć na swoje rachunki i finanse - i pod tym względem rzeczywiście z Garmondem jest kłopot.
Więc kibicujecie mu, żeby sobie poradził i wam zapłacił?
Tak, bo to nie tylko na tym polega, aby dostarczał prasę, ale jeszcze żeby był w stanie realizować płatności.
Jakie oczekiwania co do wyników finansowych Polska Press ma Orlen?
Firma musi być stabilna finansowo. Czy w pierwszych okresach będzie dużo na plusie, czy nie - to na razie drugorzędne, na to jeszcze przyjdzie czas. Natomiast musimy budować solidną firmę, bo tylko takie na rynku mediowym mają sens.
A jak Orlen wam pomaga?
Nie ma czegoś takiego, by jedna firma pomagała drugiej. Mamy normalne relacje handlowe.
Dają wam reklamy i takie zlecenia, jak wydawanie dwutygodnika "Orlen Cafe".
Tak, ale to jest normalna strategia i normalne działania marketingowe ze strony Orlenu. Wcześniej też się reklamował w mediach Polska Press.
Odkąd jest właścicielem, tych reklam jest dużo więcej?
Musiałbym sprawdzić. W każdym razie o takiej stricte pomocy nie możemy mówić.
A skąd wzięliście pieniądze na podwyżki dla pracowników Polska Press? Wypłaty wzrosły o 150-300 zł.
Jak mówiłem, płynność firmy jest dobra, więc nie mamy kłopotów, żeby wygenerować te środki. Niemniej jednak to bardzo mocno wpływa na wynik spółki. Zaszłości, jeżeli chodzi o wynagrodzenia, są bardzo duże. W tym roku mówimy ludziom: pracujcie jeszcze mocniej, starajcie się, w tej chwili możemy wam podnieść płace o zaproponowane wartości. Ale przyszły rok to będzie wyzwanie, jak zaplanować większe budżety wynagrodzeń i czy będzie nas na to stać.
Jestem w dość trudnej roli. Z jednej strony rzeczywiście są potrzebne te działania, jeżeli chodzi o wynagrodzenia, bo w wielu miejscach odstają one od rynku. Z drugiej strony jest jednak rachunek ekonomiczny. To trzeba wyważyć. Teraz podwyżki dajemy systemowo wszystkim pracownikom. W przyszłości powinniśmy się skupić na wybranych grupach.
Wybranych pod jakim kątem?
Musimy zdecydować, czy w pierwszej kolejności będziemy wprowadzać systemy prowizyjne, czy najpierw podniesiemy płace w redakcjach lokalnych, czy raczej skupimy się na zespołach handlowych. Polska Press liczy prawie 2 tys. pracowników i musimy dobrze ocenić, gdzie w pierwszej kolejności zareagować.
Firma funkcjonuje w warunkach niepewności prawnej. Sąd na wniosek Rzecznika Praw Obywatelskich wstrzymał w kwietniu wykonanie decyzji UOKiK w sprawie zgody na przejęcie Polska Press przez Orlen. Jak to wpływa na działalność spółki?
Generalnie biznes nie lubi rozgłosu ani niepewności, a to postanowienie sądu wprowadza takie elementy. Natomiast mamy jasne przekonanie, a także opinie kancelarii prawnych, że to nie powinno wpływać na naszą działalność. I praktycznie nie wpływa. Funkcjonujemy normalnie.
I naprawdę jest pan prezesem Polska Press? Bo jak wczoraj sprawdzałam w KRS, to figuruje tam Dorota Stanek i reszta poprzedniego zarządu.
Naprawdę jestem prezesem Polska Press. Zostałem powołany przez nadzwyczajne walne zgromadzenie. Tylko nie jestem wpisany do KRS.
I nie zdarzyło się jeszcze od maja, żeby potencjalny kontrahent podniósł ten wątek i zrezygnował z podpisania umowy?
Ten wątek jest podnoszony, aczkolwiek nasze wyjaśnienia i opinie prawne wystarczają, żebyśmy mogli normalnie funkcjonować. Nie jest to problem, który zakłócałby naszą działalność.
Wierzą panu na słowo, że pan tu rządzi?
W tej kwestii nie chodzi o wiarę, tylko o prawo.
To proszę powiedzieć, jaki jest pana pomysł na Polska Press.
Pogłębienie naszej przewagi rynkowej, czyli lokalności. Będziemy jeszcze bardziej lokalni, będziemy w to inwestować. Jesteśmy dla społeczności lokalnej i powinniśmy być jak najbliżej ludzi - nie tylko na poziomie regionów i województw, ale też powiatu. Jako Polska Press domykamy globalny system. Są media globalne, krajowe, i są też regionalne. Wejście na poziom powiatów to logiczne uzupełnienie tego systemu. Dzięki tej strategii zagospodarujemy Polskę lokalną, tych odbiorców, którzy, moim zdaniem, są kluczowi dla rynku mediów w Polsce.
Co to znaczy w praktyce? Otworzycie więcej oddziałów?
Mamy setki serwisów internetowych, 20 dzienników regionalnych i tygodniki lokalne. Zwiększenie lokalności oznacza aktywność na poziomie powiatu. Czy w druku, czy w internecie, w którym serwisie - to sprawa drugorzędna. Na pewno chcemy być wszędzie w Polsce na poziomie powiatu. Chcemy znaleźć synergię pomiędzy powiatami, redakcjami, tytułami, które wydajemy. To bardzo ważne, aby nasze działania były efektywne dla nas i lokalnej społeczności. Polska Press to jedyna grupa medialna w Polsce, która jest w stanie przeprowadzić taki projekt. To duże wyzwanie, bo jest kilka regionów czy obszarów, gdzie nie jesteśmy w mojej ocenie dość mocno widoczni, za mało tam działamy.
Na przykład?
Przede wszystkim Warmia i Mazury - tam będziemy rozwijać Naszemiasto.pl, serwisy powiatowe. Są też powiaty w innych regionach, gdzie powinniśmy zwiększyć tempo.
Zwiększacie tempo z myślą o nadchodzących wyborach?
Nie. Wybory determinują oczywiście wiele spraw w naszym kraju, ale my zwiększamy tempo i lokalność, żeby ta firma się rozwijała.
Jaki był cel zmian kadrowych w oddziałach? Z redaktorów naczelnych ostali się tylko dwaj: Stanisław Wróbel w "Echu Dnia" i Marcin Stefanowski w "Głosie Dzienniku Pomorza".
Chcemy pracować z ludźmi, którzy wierzą w wizję rozwoju spółki, których znamy, znamy ich możliwości i doświadczenie zawodowe, ufamy im. Zmiany były nieuniknione.
Ci dwaj ocalali zostaną na dobre?
Pracujemy razem i zostaną z nami. Ale jeszcze miesiąc czy dwa miesiące temu powiedziałbym to o wielu osobach, które już tutaj nie pracują. W każdym razie nie planujemy zmian w tym zakresie.
Żebyśmy jednak byli precyzyjni: żaden z redaktorów naczelnych nie został zwolniony.
Ale już ich nie ma.
To jednak duża różnica: nikogo nie zwolniliśmy. Po rozmowach doszliśmy do takich a nie innych wniosków. W wielu przypadkach to była inicjatywa redaktorów, którzy nie widzieli się w tej organizacji.
Niektórzy dawali do zrozumienia, że odchodzą, bo nie chcą nacisków politycznych. Naczelny „Dziennika Zachodniego” Marek Twaróg na pożegnanie napisał, że zawsze hołdował „idei niezależnego dziennikarstwa”, wcześniej jego zastępca powiedział serwisowi Wirtualnemedia, że „po przejęciu przez nowego właściciela redakcja nie będzie już niezależna”. A Marek Kęskrawiec przypomniał dziennikarzom „nie pozwalajcie sobie łamać charakterów”.
To jest krzywdzące dla ludzi, którzy zostają w firmie. Bo co to znaczy? Że będą naciski i oni będą się na to godzili? To nie fair.
Gabriela Jelonek, która odeszła z „Głosu Wielkopolskiego”, napisała na Facebooku, że dziennikarze od lat byli tam „świadkami zachowań o charakterze mobbingu, a dla wielu dziennikarzy nowy układ polityczny był tylko tym, co przelało szalę goryczy”. Powołaliście komisję w sprawie mobbingu. Co ustaliła?
Komisja, którą powołaliśmy, wysłuchała panią Jelonek, która poinformowała, że wpis na Fb dotyczył sytuacji z 2017 roku. Wówczas zebrana Komisja nie potwierdziła jakichkolwiek działań o charakterze mobbingu. Ponadto, pani Jelonek stwierdziła, że nie była ofiarą, ani świadkiem zachowań mobbingowych w redakcji „Głosu Wielkopolskiego” po 2017 roku.
Jaki pan ma wpływ na linię redakcyjną?
Bardzo ograniczony albo żaden. To jest domena redaktorów naczelnych.
A gdy naczelny "Nowin" ściąga felieton, który krytykował sposób, w jaki TVP informowała o wyborach w Rzeszowie; gdy w miesięczniku historycznym pogrom kielecki nazywa się "tzw. pogromem kieleckim"; albo gdy dziennikarze „Głosu Wielkopolskiego” przed protestami przeciwko lex TVN są instruowani, by (jak podała „GW”) nie używać określenia „wolne media”, bo jest „ocenne i polityczne” - to co pan ma z tym wspólnego?
Tak, jak już wspomniałem… - nad jakością treści czuwają redakcje wraz z redaktorami naczelnymi. Oczywiście jestem na bieżąco informowany i po takich sytuacjach biorę udział w ich analizowaniu. Nie mam jednak wpływu na decyzje dotyczące treści redakcyjnych.
I jak pan ocenia te sytuacje?
W większości przypadków były one poprawne i nie wykraczały poza ogólnie przyjęte normy. Nie dostrzegłem w tych działaniach nieprawidłowości.
Czyli okej jest zdejmowanie tekstów krytycznych wobec TVP?
Sytuacje związane ze zdejmowaniem jakichkolwiek testów leżą w zakresie redaktorów naczelnych. Tego typu decyzje należą do obowiązków służbowych.
A zakaz pisania "wolne media" jest okej?
Wyjaśniał to już Wojciech Wybranowski, redaktor naczelny "Głosu Wielkopolskiego".
Co to znaczy, że określenie "wolne media" jest ocenne i polityczne?
Na kolegiach redakcyjnych omawia się tematy i o nich dyskutuje. To normalna sytuacja, nic nadzwyczajnego. Przytoczona sytuacja to burza w szklance wody.
Wycięcie wolnych mediów to jest coś nadzwyczajnego. Czy tytuły Polska Press to są wolne media?
Tak.
Ale z jakiegoś powodu akcjonariusz Orlenu, Norweski Fundusz Naftowy przekazał Orlenowi „wyraźne oczekiwanie” przestrzegania „wolności wypowiedzi” w Polska Press. Widocznie obawiał się, że będzie z tym problem.
Ja jako prezes Polska Press i redaktorzy naczelni dbamy o to, żeby nasze media były wolne i w żadnym wypadku nie widzę, żeby tak nie było.
Orlen się do was zwrócił w sprawie pisma z Norweskiego Funduszu Naftowego?
Nie, nie przypominam sobie.
Jesteście medium prorządowym?
Nie wiem, co to znaczy być medium prorządowym.
Popierać rząd.
To nie. Staramy się być medium obiektywnym, patrzącym wprost na to, co się dzieje i mówiącym prawdę.
Niecałą.
Całą.
Jak zdejmujecie krytykę TVP, to nie jest to cała prawda.
Od tematów redakcyjnych jestem daleko. Staram się stworzyć warunki, żeby redakcja mogła pracować jak najlepiej i najsprawniej.
I jak pan to robi, konkretnie? Tendencja spadkowa prasy drukowanej nie jest niczym nowym, ale kluczowe jest tempo tego spadku. Wasze tytuły dominują w kategorii dzienników regionalnych, ale w pierwszym półroczu nawet te z pierwszej piątki zanotowały spadek o kilkanaście procent. A są też tytuły ze spadkiem przekraczającym 20 i 30 proc. Jaki ma pan pomysł, żeby to wyhamować?
O prasie myślę trochę szerzej. W przypadku wydań drukowanych rzeczywiście będziemy mieli do czynienia z ciągłym spadkiem.
Ale co innego spadek o 3 proc., a co innego o 30 proc.
I dlatego będziemy próbowali z tym walczyć. To, o czym mówiliśmy wcześniej, sytuacja Garmondu i rynku dystrybucji - to najbardziej uderza właśnie w nas, w dzienniki regionalne. Gazety ogólnopolskie w dużych ośrodkach miejskich można kupić bez problemu. Natomiast jeśli w Polsce lokalnej z mapy wypadnie jeden-dwa punkty sprzedaży, to nasz czytelnik ma duży kłopot z zakupem gazety.
Możecie się sprzedawać na każdej stacji Orlenu.
Tak jak każdy inny tytuł.
Nie wszystkie mogą liczyć na dobrą ekspozycję. Czytałam o przypadkach chowania "Wyborczej" pod ladę.
Punkty Orlenu są obsługiwane przez kolporterów prasy tak jak inne miejsca. Żeby poprawić naszą dystrybucję, próbujemy poprawić nadzielanie, pracujemy nad tym z dystrybutorami. Mamy też własną sieć poprzez którą dostarczamy nasze tytuły do mniejszych miejscowości. Ekonomicznie to bardzo trudne, ale próbujemy się tym ratować w regionach, do których firmy kolporterskie nie docierają.
A drukarnie? Agora część swoich sprzedała. Rozważacie taki ruch?
W tej chwili mamy sześć drukarni i analizujemy ich działalność. Nie mamy tu jeszcze wypracowanej strategii.
A strategia dla serwisów internetowych?
To lokalność, która nam się przewija przez całą rozmowę. Oraz synergia wszystkich naszych serwisów i inwestowanie w technologie. Pamiętamy, że nie wszystkie powiaty i lokalny biznes rozwijają się równomiernie. Będziemy przyglądać się, jak to wygląda w każdym przypadku, jednak jestem przekonany, że lokalnym społecznościom, Polsce tzw. powiatowej, silne media są bardzo potrzebne. Bardziej od zasięgów ważne będzie dla mnie budowanie silnych, stabilnych finansowo i wiarygodnych marek.
Czy zwiększenie lokalności oznacza, że zatrudnicie więcej dziennikarzy, w coraz mniejszych miejscowościach?
Sumarycznie pewnie nie będzie ich więcej, ale może nastąpić relokacja. Mam też nadzieję, że doinwestujemy nasze serwisy. Nie chciałbym tego traktować jako koszty, tylko jako rozwój, szansę na zwiększenie przychodów.