Fidesz zrobił wszystko, by zwiększyć kontrolę nad krajowym rynkiem medialnym.

O transformacji rynku medialnego na Węgrzech najgłośniej robiło się wtedy, gdy likwidowano dane medium („Népszabadság”), przejmowano je („Magyar Nemzet”) albo ostatecznie odbierano koncesję (Klúb Rádió). Rządowi chodziło w tych działaniach przede wszystkim o zbudowanie dominującej pozycji państwa na rynku medialnym. Docelowo gabinet Viktora Orbána miał całkowicie kontrolować przepływ kapitału i strukturę właścicielską na rynku, również po to, aby wpływać na linię redakcyjną. W ten sposób Orbán niejako odrabiał lekcję po porażce wyborczej z 2002 r., gdy za jedną z najważniejszych jej przyczyn uznał niesprzyjające mu media. Problemu nie stanowił dla niego jednak kapitał zagraniczny, lecz przede wszystkim rodzimy.
Po ponownym sukcesie wyborczym Fideszu w 2010 r. ukształtowała się klasa nowych oligarchów, którzy powiększali swoje majątki dzięki przychylności struktur państwowych. Fideszowi zależało na tym, by biznes kształtował przekaz sprzyjający koalicji rządzącej, a w interesie biznesu było dalsze trwanie Orbána przy władzy. W 2015 r. premier zwrócił się do „patriotycznie myślących przedsiębiorców”, aby pomogli w utworzeniu nowego tytułu prasowego po tym, jak w wyniku jego konfliktu z magnatem medialnym Lajosem Simicską ten w ciągu jednego dnia zmienił profil gazety „Magyar Nemzet” z pro- na antyrządową.
Doświadczenia zagranicznego kapitału zaangażowanego na węgierskim rynku medialnym symbolizuje z kolei historia portalu Origo, którego właścicielem był Deutsche Telekom. Ubiegając się o nowe częstotliwości dla telefonii komórkowej, niemiecki operator postanowił sprzedać portal, który wkrótce po transakcji wpisał się w prorządową narrację. Kapitał zagraniczny – w postaci konsorcjum zarządzanego przez Heinricha Pecinę – stoi też za przejęciem dziennika „Népszabadság” w 2016 r. Dwa lata wcześniej Pecina kupił aktywa niegdyś należące do firm Ringier (Szwajcaria) i Axel Springer (Niemcy). Axel do dziś prowadzi działalność wydawniczą na Węgrzech, jednak jest ona głównie lifestyle’owa, więc ze względu na brak komponentu politycznego jego funkcjonowanie nie jest zagrożone. Także w 2014 r. z Węgier wycofał się fiński koncern Sanoma, kupiony przez Zoltána Vargę, właściciela Central Fund.
Przez pewien czas rząd był w otwartym konflikcie z telewizją RTL Klub, której właścicielem jest RTL Group Central & Eastern Europe oraz KOS Beteiligungs- und Verwaltungs GmbH. Grupa RTL na Węgrzech odpowiada za nadawanie kilku kanałów telewizyjnych. RTL poza rozrywką proponował widzom także niesprzyjającą władzy sekcję informacyjno-publicystyczną. W sierpniu 2014 r. wszedł w życie podatek reklamowy, który potocznie został określony mianem podatku od RTL. Firma była największym nadawcą komercyjnym, a co za tym idzie – notowała najwyższe zyski z reklam. Telewizja miała rocznie płacić nawet równowartość 82 mln euro. W efekcie RTL zrezygnował z zajmowania się polityką.
Na przestrzeni lat kilkukrotnie zmieniano progi podatkowe, a w 2019 r. podjęto decyzję o zawieszeniu podatku od reklam do końca 2022 r. Przyczyną były obawy rządu co do możliwych konsekwencji sytuacji, w której danina od reklam zostanie uznana za niezgodną z prawem wspólnotowym, co sygnalizowała Bruksela. Jeszcze w 2016 r. premier Orbán zaskarżył działania Komisji Europejskiej do Trybunału Sprawiedliwości UE. Jak pisał Tomasz Bielecki z Deutsche Welle, zgodność podatku RTL z unijnym prawem TSUE stwierdził już wyrokiem z 2019 r., od którego jednak KE złożyła apelację. W połowie marca 2021 r. TSUE ostatecznie przyznał rację węgierskim władzom, odrzucając skargę KE i uznając podatek progresywny za zgodny z unijnym prawem. Formalnie państwo może więc ponownie wprowadzić podatek progresywny i dowolnie regulować rynek za jego pomocą, ponieważ to właśnie rząd jest największym reklamodawcą na rynku. Będzie to widać szczególnie w okresie postpandemicznym, gdy gospodarka dopiero się odbudowuje, a rząd rozpoczął kolejną kampanię w ramach narodowych konsultacji.