Katarzyna Batko-Tołuć: Bez niezależnego od lokalnej władzy punktu widzenia prezentowanego w prasie problemy społeczne mieszkańców są wykluczane z przestrzeni publicznej

fot. Wojtek Górski
Katarzyna Batko-Tołuć, wiceprezeska i dyrektorka programowa Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska
Sieć Obywatelska Watchdog Polska badała rynek prasy lokalnej. Od czego zależy, czy w danej miejscowości może rozwinąć się gazeta, która będzie pełniła funkcję kontrolną wobec władzy, informowała o problemach społecznych?
Kryzys na rynku prasowym powoduje, że także media prywatne podlegają presji ze strony instytucji publicznych. Na poziomie lokalnym zdarza się, że tytuł, a nawet kilka jest zależnych od władz samorządowych. Czasem tylko do jednego tytułu trafiają pieniądze, bo wspierają go lokalne władze. Bardzo rzadko stosowana jest polityka wspierania lokalnej prasy, nakierowana na to, by korzystać z niej w obiektywny sposób. Częściej jest wykorzystywana przez władze samorządowe do budowania przychylności mieszkańców. Przypominam sobie rozmowę z wydawcą „Tygodnika Podhalańskiego” Jerzym Jureckim, który powiedział, że gdyby pozwolił sobie na jakąkolwiek zależność, a nie kontrolował tego, co dzieje się na Podhalu, to tygodnik stałby się małą gazetą. To, czy gazeta będzie źródłem informacji dla obywateli, zależy od umiejętności zarządczych redaktorów naczelnych, ale także od tego, czy jest kim zasilić kadry.
Są też gazety lokalne prowadzone przez władze samorządowe.
Z naszych obliczeń wynika, że prowadzi je ok. 40 proc. samorządów. Jednak często nie jest to zarejestrowany tytuł prasowy. Czasami od strony formalnej jest to wydawnictwo ciągłe, czasem biuletyn informacyjny. Część mieszkańców nie ma przecież dostępu do internetu, a samorząd chce do nich dotrzeć z informacjami o tym, co dzieje się w gminie.
Jednak – niezależnie od ich statusu – te gazety czy informatory nigdy nie będą spełniać definicji prasy. One nie kontrolują władzy, a informacje dostarczają wybiórczo. Co niestety nie zmienia faktu, że zdarza się, iż z niezależną prasą konkurują. Szukaliśmy treści, które decydowały o tym, że gazeta rzeczywiście zaspokaja potrzeby informacyjne mieszkańców. Z 67 gazet zaledwie kilka przedstawiało treści alternatywne w stosunku do głównego przekazu władzy. Były to zazwyczaj stanowiska opozycji w relacjach z posiedzeń rady gminy. O ile takie relacje były drukowane, co też było rzadkością. Prawie w ogóle nie było informacji o możliwości zabrania głosu przez mieszkańców czy włączenia się ich w jakieś wydarzenie. Nawet jeśli ogłaszano, że powołano radę seniorów, to nie pisano już, jakie są jej możliwości działania, czym będzie się zajmować. Znikoma część gmin zająknęła się o raporcie o stanie gminy, który miał być dyskutowany z mieszkańcami podczas sesji rady. Główny cel, czyli informowanie mieszkańców, jest więc marginalny. Jeśli już coś z tego rodzaju treści się pojawia, to dotyczy budżetu obywatelskiego.
Gmina czy miasto nie informują mieszkańców, a wyłącznie się promują i do tego dobijają gazety prywatnych wydawców działające na rynku – to jeden z głównych zarzutów stawianych gazetom samorządowym. Słuszny?
Jeżeli bierzemy pod uwagę małą społeczność wiejską, to szansa na to, że gazeta komercyjna tam powstanie, jest nieduża. Podpytywaliśmy mieszkańców, czy czytają gazety wydawane przez samorząd. Mówili, że tak, nawet wiedząc, że jest w nich przede wszystkim propaganda. Okazywało się, że gazeta ma dla nich często walor integrujący. Znajdują na zdjęciach siebie, swoje dzieci. Ważny jest tu także optymistyczny ton, poczucie, że w naszej gminie jest fajnie: coś zbudowaliśmy, kupiliśmy nowy sprzęt, będą dożynki, coś się u nas dzieje.
Jest też druga strona medalu. Bez niezależnego od lokalnej władzy punktu widzenia problemy społeczne mieszkańców są wykluczane z przestrzeni publicznej. Poza tym niektóre gazety są mocno religijne – taka lokalna wspólnota może być dusząca.
Niezbadane jest to, czy w tych miejscach, w których funkcjonują gazety wydawane przez gminy, utrzymałaby się gazeta komercyjna. Znane są natomiast przypadki, w których gazeta komercyjna była celowo wykańczana przez gazetę gminną. Wiele lat temu w Tłuszczu powstał tytuł, który kontrolował lokalną władzę. W jakiejś mierze dzięki temu kolejne wybory doprowadziły do zmiany. Jednak nowy burmistrz założył gazetę w ośrodku kultury i informacje udostępniał już tylko jej, co doprowadziło do ostrego konfliktu. Z kolei „Tygodnik Krąg” w Nowej Soli wychodzi od prawie 30 lat, a wydaje go spółka w 100 proc. należąca do miasta. Jest w nim dużo drobnych ogłoszeń, czyli jest konkurencją dla innych lokalnych tytułów. Były prezydent Nowej Soli, a obecnie senator niezrzeszony Wadim Tyszkiewicz, nie widział w tym problemu, że pozycja samorządowego tygodnika była najmocniejsza na rynku. Ba, twierdził nawet, że ta gazeta jest najrzetelniejsza i nie goni za sensacją. Piękna deklaracja przyjaźni, która pokazuje, jak dalece samorządowcy zapominają o kontrolnej roli mediów.
Gminy mogą zgodnie z prawem sprzedawać miejsce na ogłoszenia?
W ustawie o samorządzie gminnym jest mowa, że jednym z zadań gminy jest upowszechnianie idei samorządu. Samorządowi wydawcy gazet na ten punkt się powołują, nazywając swoje wydawnictwa informatorami. W rzeczywistości nie ma jednak podstawy prawnej do tego, co dzieje się w praktyce. Nie jest nią także prawo prasowe z 1984 r. mówiące, że „organizacja samorządowa” może wydawać gazety. Są to przepisy z okresu, kiedy nie było mowy o samorządzie terytorialnym. Jednak sądy takie gazety rejestrują, można też znaleźć orzeczenia RIO, które nie widzą problemu w sprzedaży ogłoszeń. Choć częściej RIO wskazują, że trudno uznać sprzedaż ogłoszeń za zadanie użyteczności publicznej. Wydawcą gazety samorządowej nie zawsze jest urząd, nie zawsze edycją tekstu zajmuje się pracownik w wydziale promocji. Bardziej profesjonalne gazety są wydawane przez ośrodki kultury, gdzie zazwyczaj zajmuje się tym redakcja, która oczywiście ma jeszcze mnóstwo innych zadań. Jeszcze innym problemem jest bezpłatność informatorów udających gazety. Bezpłatne wypiera płatne. Gdyby jednak gmina sprzedawała nie tylko ogłoszenia, lecz także gazetę, to sprzedawałaby dostęp do informacji. To oczywiście też się dzieje.
Jak rozwiązać problem samorządowych gazet? Przydają się lokalnym społecznościom, ale potrafią wyrządzić sporo szkód na rynku prasy i ograniczać mieszkańcom dostęp do informacji, zwłaszcza tych niewygodnych dla władzy.
Powodują też mnóstwo paradoksów. Od strony formalnej są to najczęściej informatory, które wyglądają jak gazety. Są jednak gminy, które rzeczywiście wydają gazety. Wówczas, gdy opublikują paszkwil, w sądzie zasłaniają się ochroną źródła informacji. Dlatego należałoby przesądzić, że nie są to gazety, ale informatory, a także określić to, co może się w nich znaleźć. ©℗
Rozmawiała Katarzyna Nocuń