Disney+ w kilka lat może przyciągnąć kilkadziesiąt milionów subskrybentów. Ale eksperci nie sądzą, żeby miał zdetronizować lidera.
Internetowa platforma z filmami i serialami uruchomiona we wtorek w USA, Kanadzie i Holandii przez The Walt Disney Company wystartowała z przeszkodami. Użytkownicy skarżyli się w mediach społecznościowych, że filmy ładują się wolno lub wcale, niektórzy w ogóle nie mogli otworzyć serwisu Disney+. Firma przepraszała, że to z powodu ogromnego zainteresowania jej ofertą. Wśród zainteresowanych znaleźli się też piraci. Według portalu Comparitech ich ofiarą padł serial „The Mandalorian” – produkcja z cyklu „Gwiezdnych wojen” przygotowana specjalnie na nową platformę.
W sumie Disney wystartował z 7,5 tys. odcinków seriali i programów oraz 500 filmami. Są wśród nich „Avengers”, „Avatar”, „Simpsonowie” – już znane kinowe hity oraz nowe tytuły firmowane przez studio Marvela, Pixara, National Geographic i samego Disneya. Oferta znacznie bogatsza od tego, co wcześniej w listopadzie zaproponowała platforma Apple TV+, z którą współpracują m.in. Steven Spielberg, Oprah Winfrey, Jennifer Aniston i Reese Witherspoon.
– Premiera Disney+ wkrótce po uruchomieniu serwisu Apple TV+ pokazuje istotne różnice w strategii dwóch gigantów – analizuje Marek Sowa, ekspert rynku mediów. – Apple konsekwentnie dodaje kolejne usługi, ale wciąż jest firmą przede wszystkim technologiczną, która wchodzi teraz na teren tradycyjnie zarezerwowany dla mediów, dla wielkich wytwórni filmowych i telewizyjnych. Oferta Apple TV+ to wciąż nieliczne, choć interesujące produkcje. Co ciekawe, firma stawia również na produkcje dla dzieci, we współpracy m.in. z „Ulicą Sezamkową” czy „Peanuts”, czyli w tradycyjnej domenie Disneya – zaznacza.
Ogromnym atutem firmy z jabłkiem w logo jest kilkaset milionów lojalnych klientów korzystających z ok. 1,5 mld aktywnych urządzeń. – Apple ma też ponad 200 mld dol. w gotówce, których z pewnością nie zawaha się użyć w nadchodzących wojnach platform. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że projekt Apple TV+ jest dla firmy z Cupertino tylko kolejnym elementem rozbudowanego ekosystemu, w którym liczy się suma doświadczeń użytkownika. Apple pozostanie również kluczowym partnerem dystrybucyjnym dla wszystkich istniejących i przyszłych platform wideo. Nie ulega przecież wątpliwości, że to na urządzeniach Apple będzie konsumowana duża część oferty Disneya – podkreśla Sowa.
Dlatego to tej drugiej firmie eksperci wróżą większe sukcesy w walce z Netflixem, który ze 158 mln subskrybentów na świecie pozostaje niekwestionowanym liderem coraz bardziej konkurencyjnego rynku. Serwis Statista podaje, że w 2024 r. niemal co czwarty użytkownik płatnych treści wideo na świecie będzie korzystał z usług Netflixa (23 proc. rynku), a drugi doświadczony gracz – Amazon Prime Video – będzie miał 3 proc. udziału. Badanie przeprowadzone we wrześniu br. przez firmę Digital TV Research wskazuje też, że trzeci na podium stanie Disney+, który do 2024 r. przyciągnie 8 proc. światowych subskrybentów. Udział Apple TV+ jest zaś szacowany na 1 proc.
W międzyczasie o uwagę internetowych widzów zaczną zabiegać kolejne platformy. W przyszłym roku ma ruszyć HBO Max, za którą stoi telekomunikacyjny gigant AT&T – posiadacz Time Warnera z wytwórnią Warner Bros. Nowy serwis zaoferuje m.in. tytuły, które zostaną wycofane z Netflixa, jak kultowy serial „Przyjaciele” – w sumie ponad 10 tys. godzin treści. Trochę skromniej zapowiada się serwis streamingowy NBCUniversal z serialami NBC – są wśród takie hity jak „Doktor House”, „The Office” – i filmami Universal Pictures.
– Coraz większa liczba platform z jednej strony umożliwia właścicielom kontentu bezpośrednie dotarcie do widza, ale z drugiej prowadzi do fragmentaryzacji rynku, eskalacji kosztów programowych i frustracji odbiorców, zmuszanych do subskrypcji rosnącej liczby aplikacji. Jeżeli nie pojawi się agregator treści z prawdziwego zdarzenia, to jeszcze długo wideo w sieci i tradycyjna telewizja linearna będą funkcjonować równolegle – podsumowuje Marek Sowa.