- Ciekaw jestem, jak zdaniem śledczych, miał się zachowywać dziennikarz, który znalazł się w otoczeniu tych konkretnych osób? Czy byłby dla nich wiarygodny, gdyby odmówił podniesienia ręki w geście nazistowskiego pozdrowienia? - mówi prof. Wiesław Godzic, medioznawca z SWPS.

Paulina Nowosielska: Zacznę od podstaw: Czy materiał wyemitowany w „Superwizjerze” TVN o „urodzinach Hitlera” powstał zgodnie z zasadami sztuki dziennikarskiej?

Wiesław Godzic: Gdyby posługiwać się zarzutami wysuwanymi teraz przez prawą stronę naszej sceny politycznej, że dziennikarze działali nieetycznie, przekraczali granice, nigdy nie doszłoby do ujawnienia wielu potężnych afer, z Watergate na czele. Bo w końcu reporterzy „Washington Post” również nie zbierali materiałów z przypiętą tabliczką: „badamy niejasne powiązania administracji prezydenta Nixona”. Polska demokracja wiele zawdzięcza dziennikarstwu śledczemu. Prowokacje pokazujące, jak szybko zareagują policjanci, jak się zachowają lekarze, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami domu starców czy żłobka. Bez tych działań o wielu karygodnych sytuacjach nie mielibyśmy pojęcia. Oczywiście, za każdym razem w takich działaniach musi chodzić o ważny interes społeczny.

Jak było w przypadku materiału o neonazistach?

To był temat, którego zdecydowanie należało się podjąć. O polskich neonazistach słyszymy, czasem udaje się dotrzeć na ich zamknięte fora. Tu po raz pierwszy można było zobaczyć ich działania. A potem doszło do sytuacji absurdalnej. Zamiast ścigać bohaterów materiału, prokuratura postanowiła zająć się m.in. operatorem, który filmować „urodziny Hitlera”.

Pierwotnie prokurator podjął decyzję o przedstawieniu operatorowi zarzutów z art. 256 par. 1 kk, czyli propagowania faszyzmu. Potem Prokuratura Krajowa zmieniła zdanie, ale przekazała sprawę do dalszego badania: czy doszło do przestępstwa podżegania do propagowania nazizmu oraz kto ewentualnie je popełnił, przekazując organizatorom spotkania pieniądze na zorganizowanie imprezy.

Ciekaw jestem, jak zdaniem śledczych, miał się zachowywać dziennikarz, który znalazł się w otoczeniu tych konkretnych osób? Czy byłby dla nich wiarygodny, gdyby odmówił podniesienia ręki w geście nazistowskiego pozdrowienia? Nawet ze strony prawicowych dziennikarzy słychać pełne oburzenia głosy, że „mógł nie hailować”. Otóż – musiał to robić! Dla dobra społecznego, dla dobra nas wszystkich.

Zaraz po emisji materiału na antenie TVN, resort sprawiedliwości mówił, że przyjrzy się sprawie, były pierwsze zatrzymania. Wydawało się, że sprawa jest oczywista.

I to mnie właśnie zastanawia. Pamiętam wystąpienie premiera, w którym z uznaniem wypowiadał się o pracy dziennikarzy i zapowiadał sprawne działania. Nie minęło wiele czasu, a w oparciu o zeznania jednego z zatrzymanych neonazistów, twory się kompletnie inną narrację. Zgodnie z nią pracownicy wrogiej interesom państwa stacji nagabywali ludzi w celu wyprodukowania fałszującego rzeczywistości materiału. Moim zdaniem to konsekwencja atmosfery grożenia palcem. Widzieliśmy w końcu niedawno, jak przy okazji dyskusji o Sądzie Najwyższym prezes Jarosław Kaczyński wykonywał ten gest w kierunku swoich posłów. „Pamiętaj, uważaj, licz się ze słowami”. A do mediów idzie komunikat: Nie jesteście świętymi krowami. Pamiętajcie, ze odpowiedni paragraf zawsze się znajdzie.

Temu miało służyć wejście agentów ABW do operatora stacji TVN, którzy wręczyli mu wezwanie do stawiennictwa w prokuraturze?

To dowód na to, że PiS najwyraźniej nie zna się na dziennikarskiej robocie i ma urojoną wizje tego środowiska. Jeśli władza sądziła, że zastraszając zasznuruje dziennikarzom usta, to najwyraźniej nie wzięła pod uwagę, że wielu z nich bardzo ceni sobie wolność słowa. Niestety, takiemu myśleniu sprzyja czasem medialne środowisko, któremu brakuje wspólnotowego działania. Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich, mocno obecnie prawicowe, postanowiło się od sprawy zdystansować. To błąd. Myślę, że dużo lepsze byłoby inne podejście: kolega po fachu coś odkrył? Ok, to drążmy temat dalej. Zobaczmy, czy rzeczywiście coś się za tym kryje. Niestety, zamiast tego są coraz ostrzejsze ataki jednych dziennikarzy na drugich, co władzy pasuje, bo w takiej atmosferze mniej jej się patrzy na ręce. Warto też przypomnieć kolejność zdarzeń. Agenci ABW zastukali do dziennikarza dwa dni po ważnym sejmowym wystąpieniu ambasador USA w Polsce. Georgette Mosbacher mocno podkreśliła, jak ważna dla Stanów Zjednoczonych jest wolność słowa. Zasugerowała, że pomysły ustaw repolonizacyjnych są przez jej kraj obserwowane i nie wzbudzają entuzjazmu.

Czy wolność mediów w Polsce jest zagrożona?

Tak, bardzo poważnie. Winna jest partia rządząca, która nie wie, na czym polega rola mediów. Metaforą tej postawy jest nonszalanckie zachowanie niektórych posłów. Choćby wicemarszałka Sejmu, Ryszarda Terleckiego. Albo rzeczników poszczególnych ministerstw czy rzeczniczki PiS, Beaty Mazurek. Trzeba jednak przyznać, że Prawo i Sprawiedliwość w dużej mierze osiągnęło to, co zamierzało. Niektórzy dziennikarze zaczęli się bać drążyć i pytać. Kilka lat temu głośna była sprawa Karoliny Lewickiej, dziennikarki ówczesnej m.in. TVP, która zadawała na antenie pytania premierowi Glińskiemu. To było jej obowiązkiem. Dociekać, zamiast stawiać pytania, jak to ma miejsce obecnie: „Panie premierze, co się jeszcze udało?”. Jej zachowanie zostało jednak okrzyknięte przez polityków władzy i przychylną mu część dziennikarzy skrajną bezczelnością, gdy tymczasem według mnie postawa nacisku na rozmówcę to początek dobrego dziennikarstwa politycznego. Dziennikarz ma być „niegrzeczny”.

Nawiązuje Pan do pytań, jakie dziś można usłyszeć w programach publicystycznych TVP?

Powiem coś niepopularnego: media publiczne powinny być z założenia antyrządowe. Bez względu na to, która partia jest u steru. Powinny działać w interesie nie rządzących, a rządzonych. Media komercyjne, z kolei, powinni być dla wszystkich, budować swoją oglądalność na programach rozrywkowych. U nas to się wypaczyło. Media publiczne są na usługach rządu, a komercyjne zapełniają puste miejsce należne tym, którzy powinni patrzeć władzy na ręce. I zamiast serwować rozrywkę, angażują się w polityczne spory.

Efekt tego taki, że mamy dwie, coraz bardziej odmienne wizje rzeczywistości. Nie tylko, jeśli chodzi o wspomniany materiał TVN, ale najważniejsze wydarzenia w kraju.
Media publiczne uznały, że są dysponentem wolności słowa. A gdy jedni ludzie mówią, że ich racja jest ważniejsza od innych racji, źle to wróży. Na całym świecie obserwuje się erozję telewizji publicznych. Dziś każdy ma dostęp do wiedzy dzięki internetowi i mediom społecznościowym. Ideologizując przekaz TVP tylko przyspiesza swój upadek. Bo, owszem, ma grono stałych odbiorców, ale nie robi wiele, by przyciągnąć nowych, młodych.