Niestabilność franka szwajcarskiego, po raz pierwszy przestraszyła polskich kredytobiorców jesienią 2008 r. Szwajcarska waluta, którą inwestorzy traktują jako tzw. bezpieczną przystań (ang. safe haven) zyskuje na wartości, gdy ze światowej gospodarki napływają złe wieści – mówi Andrzej Prajsnar z portalu RynekPierwotny.pl. Zatem trudno się dziwić, że po eskalacji kryzysu finansowego, frank podrożał z 2,00 zł (koniec lipca 2008 r.) do 3,30 zł (połowa lutego 2009 r.). Po tym pierwszym rajdzie w górę, kurs CHF/PLN zaczął jednak spadać.
Warto zwrócić uwagę, że od sierpnia 2009 r. do kwietnia 2010 r. notowania szwajcarskiej waluty ustabilizowały się na poziomie 2,65 zł - 2,85 zł (kurs NBP z Tabeli A). Różnica stopy referencyjnej dla kredytów rozliczanych w złotym (WIBOR 3M) oraz franku szwajcarskim (LIBOR CHF 3M), nie zachęcała wówczas do konwersji długu. Z perspektywy czasu okazało się jednak, że taki krok po pierwszej znaczącej aprecjacji CHF, wcale nie był złym wyborem.
Niewielu „frankowców” zdecydowało się na konwersję długu w okresie przejściowej stabilizacji kursu CHF/PLN. Z dzisiejszej perspektywy możemy łatwo sprawdzić, jakie skutki miałaby taka operacja wykonana np. w marcu 2010 r. Analiza uwzględnia dwa przykładowe kredyty.
Przykład 1: kredyt ze stycznia 2008 r. rozliczany w złotych (brak waloryzacji), kwota: 350 000 zł, okres spłaty: 35 lat, marża: 1,30%, prowizja przygotowawcza niekredytowana (2,00%), raty równe, stopa referencyjna: WIBOR 3M.
Przykład 2: kredyt ze stycznia 2008 r. waloryzowany kursem CHF/PLN, kwota: 350 000 zł/161 965 CHF, okres spłaty: 35 lat, marża: 1,60%, prowizja przygotowawcza niekredytowana (2,00%), raty równe, stopa referencyjna: LIBOR CHF 3M, kurs początkowej waloryzacji o 3,00% niższy od miesięcznej średniej według NBP (Tabela A), kursy spłaty o 3,00% wyższe od miesięcznej średniej według NBP (Tabela A).
Po wykonaniu obliczeń okazuje się, że w marcu 2010 r. przeliczenie kredytu po bieżącym kursie NBP, skutkowałoby wzrostem raty z 1477 zł do 2229 zł (założenia: zachowana marża, raty równe, okres spłaty po konwersji wynosi 35 lat). Taka zmiana byłaby trudna do zaakceptowania przez mniej zamożnych kredytobiorców – tłumaczy ekspert portalu RynekPierwotny.pl. Trzeba jednak pamiętać, że z czasem raty przekonwertowanych kredytów znacząco by spadły. W czerwcu 2016 r. przykładowy posiadacz „hipoteki” z przykładu 2, zapłacił ratę wynoszącą 1848 zł (bez kosztu ewentualnych ubezpieczeń). Gdyby wspomniana osoba zdecydowała się na przewalutowanie w marcu 2010 roku, to jej obecny poziom raty nie przekraczałby 1610 zł.
Przykładowa konwersja „frankowego” długu w marcu 2010 roku, skutkowałaby większą sumą rat (195 157 zł do końca czerwca 2016 r.), niż w przypadku dalszej spłaty bez przewalutowania (176 119 zł). Warto jednak pamiętać o wyeliminowaniu ryzyka kursowego i ogromnej różnicy obecnego zadłużenia. „Frankowiec” z przykładu numer 2, po konwersji dokonanej w marcu 2010 roku (kurs NBP), obecnie miałby dług o wartości 382 561 zł (stan na koniec czerwca 2016 r.). To suma większa od początkowego salda (350 000 zł). Trzeba jednak pamiętać, że po uwzględnieniu obecnych notowań franka, wartość nieprzewalutowanego kredytu (przykład 2) wynosi aż 548 379 zł.
Jak widać, nawet przewalutowanie według kursu NBP z marca 2010 roku, po sześciu latach byłoby dość korzystne dla „frankowca”. Dlatego można żałować, że państwo w dogodnym okresie nie zachęcało kredytobiorców do konwersji długu i nie próbowało wynegocjować z bankami podziału kosztów takiej operacji (np. 50%/50%). W przypadku uboższych dłużników, przez dwa - trzy lata konieczne byłyby preferencyjne warunki spłaty po przejściu na wysoką stopę referencyjną (WIBOR). Nawet gdyby w 2010 r. zdecydowano się na najbardziej radykalny wariant (tzn. przeliczenie kredytów po początkowym kursie CHF/PLN), to koszt wspomnianego rozwiązania byłby znacznie niższy od kwot, które KNF i NBP obecnie podaje