O jedną trzecią może zmniejszyć się liczba klientów firm oferujących tzw. chwilówki. Za to ci, którzy dostaną pieniądze, zapłacą za nie mniej. Rewolucja już za miesiąc.
O jedną trzecią może zmniejszyć się liczba klientów firm oferujących tzw. chwilówki. Za to ci, którzy dostaną pieniądze, zapłacą za nie mniej. Rewolucja już za miesiąc.
/>
11 października 2015 r. weszła w życie tzw. ustawa antylichwiarska (Dz.U. z 2015 r. poz. 1357). Kluczowe jej postanowienia zaczną jednak obowiązywać dopiero od 11 marca 2016 r. Chodzi o przepisy, które budziły najwięcej wątpliwości, czyli ustanowienie limitu kosztów pozaodsetkowych.
Zgodnie z ustawą są to wszystkie koszty, które ponosimy w związku z umową o kredyt konsumencki, z wyłączeniem odsetek. Wchodzą w to więc i opłaty za rozpatrzenie wniosku, i zapłata za obsługę domową, i ewentualne ubezpieczenie pożyczki. Instytucje pożyczkowe nie będą już w stanie naciągnąć klienta, oferując pozornie tani kredyt, a w praktyce zdzierając z niego skórę. Ustawodawca nie pozostawił branży żadnej furtki, która umożliwiłaby obejście restrykcyjnego art. 36a nowelizowanej ustawy o kredycie konsumenckim.
W efekcie firma będzie mogła więc od konsumenta pobrać w skali roku opłaty niewynikające z odsetek w wysokości maksymalnie 55 proc. wartości pożyczki. Dodatkowo łączna suma pobranych pozaodsetkowych opłat nie będzie mogła przekroczyć 100 proc. wartości pożyczki.
Wykluczeni z pożyczania
Większość firm pożyczkowych apelowała do ustawodawcy, aby nie przyjmował tak restrykcyjnych przepisów. Wiceminister finansów w rządzie PO-PSL Izabela Leszczyna mówiła jednak w Sejmie ostro: koniec z naciąganiem ludzi. Tyle że – na miesiąc przed wejściem w życie nowych przepisów – sektor pożyczkowy podtrzymuje swe przewidywania. Eksperci wskazują, że wielu Polaków na zmianach straci.
– Około 30 proc. dotychczasowych klientów zostanie wykluczonych z rynku – szacuje Andrzej Roter, dyrektor generalny Konferencji Przedsiębiorstw Finansowych.
Kto? Przede wszystkim ci, którzy pożyczali na długie okresy, przekraczające 2 lata, oraz korzystający z mikropożyczek, czyli niskich kwot pożyczanych na bardzo krótkie terminy.
Taka oferta będzie po prostu nieopłacalna dla instytucji pożyczkowych. Limit kosztów uzależniony bowiem został od czasu, na który zostaną przyznane środki – i ten, który pożycza na krótko, niewiele zarobi. Najwięcej będą mogli zarobić ci pożyczający na okres od roku do 2 lat. Później rentowność biznesu też będzie spadała ze względu na to, iż maksymalne opłaty nie będą mogły przekroczyć 100 proc. wartości pożyczki.
– Rozwinie się za to oferta pożyczek ratalnych spłacanych do roku – przypuszcza prezes Związku Firm Pożyczkowych Jarosław Ryba.
Twierdzi on, że już teraz widać tendencję do podnoszenia cen do górnego limitu we wszystkich segmentach (część firm dotychczas oferowała pożyczki taniej, niż będzie wynosiło maksimum opłat od 11 marca).
Wśród głosów zwiastujących trudności i dla firm, i dla konsumentów, pojawiają się jednak też nieliczne chwalące ustawę. – W naszej ocenie wchodzące 11 marca w życie przepisy to trudny, ale potrzebny kompromis – uważa Roman Jamiołkowski, rzecznik Provident Polska. Dodaje, że jego firma jako jedna z niewielu z branży popierała regulację, gdyż przyczyni się ona do uporządkowania rynku i zasad na nim panujących.
Więcej sądu i reklam
Zdaniem części branży stracić mogą jednak również klienci, którzy mają problem z terminową spłatą. Ustawodawca pomyślał bowiem o uniemożliwieniu firmom rolowania pożyczek (polegało to na tym, że na spłatę jednej wierzytelności oferowano kolejną pożyczkę – i tak w koło), ale przy okazji ograniczył możliwość pobierania opłat za windykację.
– Znacząco skróci się więc czas na polubowne odzyskiwanie wierzytelności i w efekcie wzrośnie liczba spraw kierowanych do e-sądu. A to z kolei będzie skutkowało egzekucją w grupie osób, które mają opóźnienia w spłacie – wyjaśnia Jarosław Ryba.
Fakty są jednak takie, że wiele firm chce wykorzystać ostatnie tygodnie swobody. Wzrosła liczba reklam firm pożyczkowych i w internecie, i w telewizji. Kuszą klientów promocjami, które mają się już nie powtórzyć.
Andrzej Roter uważa jednak, że powód tej aktywności jest zupełnie inny. – W wyniku nowych przepisów sektor będzie koncentrował swą działalność na węższym niż dotąd polu gry biznesowej, co może zwiększyć presję konkurencyjną – tłumaczy dyrektor generalny KPF. I dodaje, że to właśnie dlatego dostrzegamy zwiększone nakłady na reklamę. Firmy po prostu chcą utrzymać swą pozycję na coraz bardziej konkurencyjnym rynku.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama